MILOWY KROK

Napisał Radek @ 15 listopada 2014

Zastanawialiśmy się przed meczem w Tbilisi, czy zwycięstwo z Niemcami i remis ze Szkocją to wypadek przy pracy czy nowa era w historii polskiej reprezentacji. Kibice zdawali sobie sprawę, że jedziemy na ciężki teren i o zwycięstwo będzie niezwykle ciężko. Jedyny mecz jaki rozegraliśmy na ziemi gruzińskiej zakończył się porażką 3:0. Jednak nikt nie dopuszczał do myśli innego rozwiązania niż trzy punkty w starciu z Gruzinami. Sami piłkarze mieli świadomość, że zwycięstwo w Tbilisi zamknie drogę do Francji gospodarzom wczorajszego meczu, a nam rozwinie czerwony dywan, którego już nikt nie będzie w stanie zwinąć. Jedenastka jaką wystawił selekcjoner Nawałka budziła kontrowersje. Z Mączyńskim na defensywnym pomocniku, z Milą podwieszonym za Lewandowskim i Milikiem na skrzydle to ryzykowne rozwiązanie.  Pierwsza połowa to jedna wielka kopanina. Selekcjoner Gruzinów Temur Kecbaja bardzo dobrze odrobił pracę domową oddając pole gry Polakom i ustawiając się na kontrataki. Polacy od zawsze nie potrafią grać w ataku pozycyjnym, co było widać w pierwszej połowie meczu. Nie potrafili narzucić swojego stylu gry i dostosowali się do chaotycznej gry przeciwników. Zresztą w drugiej połowie Polakom ta sztuka również się nie udawała. Ale dzięki stałym fragmentom gry, na początku drugiej połowy biało-czerwoni wyszli na prowadzenie. Bramkę głową po rzucie rożnym zdobył Kamil Glik, jeden z liderów kadry Nawałki. Nie będę się znęcał nad reprezentacją Polski tylko dlatego, że nie potrafi grać ataku pozycyjnego, ponieważ nawet Real Madryt i angielskie kluby nie potrafią opanować tej umiejętności. Cieszyć może wykorzystywanie stałych fragmentów gry. Lewandowski, Glik, Szukała, Jędrzejczyk, Krychowiak-ludzie, my naprawdę mamy kim postraszyć przy dośrodkowaniach ze stojącej piłki. Potencjał jest i Adam Nawałka zaczyna go wykorzystywać. Nie we wszystkich meczach wychodziło, to naturalne. Nie jesteśmy Atletico Madryt. Ale wczoraj to przyniosło dwa gole. Łącznie w czterech meczach eliminacyjnych nasza drużyna zdobyła 15 bramek. Tylko dwie z nich padły w ciągu pierwszych czterdziestu pięciu minut. Do przerwy męczyliśmy się przecież nawet z Gibraltarem. Drużyna z szatni wraca odmieniona, stara się przycisnąć przeciwnika (może poza meczem z Niemcami, tam była konsekwencja, bez szalonych zrywów). Nie wiemy, czy takie są założenia trenera, ale mamy nadzieję, że tak. Jest w tym powtarzalność, w końcu możemy wskazać pozytywną cechę charakterystyczną naszej reprezentacji. Tego brakowało za czasów poprzednich selekcjonerów. Całe mecze rozgrywaliśmy w jednym tempie, byle jak. Wracając do wczorajszego meczu, druga połowa była fantastyczna. Gruzinów złapaliśmy za gardło, zagoniliśmy ich do narożnika i punktowaliśmy raz po raz. Gdyby to był pojedynek na zasadach UFC, sędzia przerwałby go po drugiej bramce – oni wtedy już odklepali. Takich reguł jednak nie przewidziano i osiągnęliśmy historyczny wynik, bo Gruzja nigdy nie przegrała tak wysoko u siebie o punkty. Tak jest, ani Hiszpania, ani Francja, ani żadna inna potęga wizytująca Tbilisi, nie dała rady do tego stopnia się zabawić, wbijając 4 bramki nie tracąc żadnej. Smucić może brak skuteczności Roberta Lewandowskiego w kolejnym meczu. Chwalą go, że haruje na boisku, ale haruje cała drużyna, dlatego takie opinie obrażają innych piłkarzy. O zaangażowaniu i gryzieniu trawy nie rozmawia się, to oczywiste. Napastnik jest od strzelania bramek, a on mimo świetnych okazji nie potrafił strzelić bramki. W hierarchii napastników spadł na drugie miejsce, ogląda plecy świetnego Arka Milika. Największym wygranym meczu jest Sebastian Mila, zagrał od pierwszej minuty i znowu strzelił bramkę. Pokuszę się o opinię, że Mila to piłkarz roku 2014 w kadrze. Lubimy bagatelizować nasze zwycięstwa. Chętnie mówimy: a, rywal był słaby jak nigdy! Grał najgorszy mecz od dawna! Kiedyś miał pakę, teraz to ogórki! Teoretycznie, możemy każde z tych zdań zastosować do Gruzji. Ale przestrzegam przed takim traktowaniem dzisiejszego wyniku, bardzo przestrzegam. Pokłócę się z każdym, kto powie, że dzisiaj tylko zrobiliśmy swoje. O nie, widzę w naszym zwycięstwie znacznie większy ciężar i wymiar. Dzięki zwycięstwu w Tbilisi przestanę pytać: czy mecz z Niemcami był jednorazowym wyskokiem? Ten scenariusz jest już nieaktualny. Coś na gruncie tamtego triumfu zdążyło wyrosnąć, bo elementy wygranej z 11 października widziałem zarówno w końcówce ze Szkocją jak i dzisiaj. Teraz cała zabawa polegać będzie na podążaniu w wyznaczonym kierunku. Wystarczy nie zepsuć. Tylko tyle.

2 komentarze:

  1. Milowy krok świetny tytuł artykułu.Mila królem jesieni.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jedziemy do Francji!!!

    OdpowiedzUsuń