Odejście Suareza dla dużej ilości osób było dobrym posunięciem klubu z Anfield Road. Argumentowali to złym charakterem Urugwajczyka i chamską postawą na boisku. Jednak te same osoby nie zauważyli, że ten sam piłkarz nieporównywalnie dużo więcej pożytku daje swojej drużynie niż ją osłabia. Rzeczywistość to potwierdza, mało tego jego odejście wpłynęło negatywnie na ambicje i podejście piłkarzy Liverpoolu. Można było to zauważyć w decydującym o awansie do fazy pucharowej Ligi Mistrzów meczu z FC Basel. Wystarczyło spojrzeć na Stevena Gerrarda po ostatnim gwizdku
sędziego - to już nie był ten rozpaczający po przegranym wyścigu mistrzowskim
piłkarz, ale pogodzony z losem człowiek. Kapitan Liverpoolu pewnie wie, że
chociaż Brendan Rodgers rozpisał mu drogę na resztę kariery, to Anglik o
przystanek "Liga Mistrzów" raczej na pewno nie zahaczy. Wystarczyło
spojrzeć na Rickiego Lamberta, który w przerwie opuszczał boisko. Jeszcze chwilę
wcześniej walczył o górną piłkę - przegrywając pojedynek - a potem rozkładał ręce,
bo wsparcia nie było w ogóle. Marne 16 kontaktów z piłką w 45 minut w drużynie,
która koniecznie musiała wygrać to wynik żenujący jak na napastnika. Generalnie,
styl gry Lamberta w tej pierwszej połowie odzwierciedlał wszystkie starania
Liverpoolu - powolne, oparte raczej na fizyczności, a nie kreatywności, bez tak
potrzebnej we współczesnym futbolu ruchliwości zawodników ofensywnych. Pewnie
teraz nikt o tym nie wspomni, ale podwójna zmiana Rodgersa w przerwie była nie
tyle sygnałem do bardziej zmasowanego ataku, co naprawieniem oczywistych błędów
w selekcji wstępnej na to spotkanie. Gerrard grający za napastnikiem? W całym
meczu nie zagrał jednego kluczowego podania. Będą oczywiście tłumaczenia, że
Sterling jest przemęczony - poprzednim sezonem, mundialem, a także przejętą
odpowiedzialnością za ataki Liverpoolu od Suareza i Sturridge'a. Jednak, po
prawdzie, to nie kwestia jego przygotowania, ale braku wsparcia. Nie ma z kim
kombinować, rzadko ma nawet wsparcie bocznego obrońcy. Cztery dryblingi okazały
się udane, sześć razy był faulowany, ale często tracił piłkę, podawał słabo lub
bez przemyślenia i, co chyba najdobitniej świadczyło o słabości myśli Rodgersa,
nie był w tym meczu ani skrzydłowym, ani "dziesiątką", ani
napastnikiem. Całkiem słusznie może i był największą nadzieją Liverpoolu, ale
niewykorzystaną przez słabość innych. To mój zarzut w stronę Rodgersa - chociaż rotuje ustawieniami, zawodnikami,
to nie potrafi nadać im konkretnego zadania na pojedynczy mecz, by Liverpool
wreszcie przypomniał sobie o nawet ułamku tego, co prezentował w poprzednim
sezonie. Gdy wprowadził Coutinho na kilkanaście minut przed końcem, to
Brazylijczyk operował głównie w środku pola, zamiast być tym, który zamiast
Gerrarda rozdziela podania pod polem karnym Bazylei. Marnotrawstwo? Raczej brak
konkretów. Liverpool nie gra ani ofensywnie, ani defensywnie, ani kontrami, ani
zdecydowanie i z własnej woli dominując. Za każdym razem, jak oglądamy zespół
Rodgersa, to widzimy drużynę poddającą się temu, co chce rywal. Bazylea
wolała zmusić gospodarzy do dośrodkowań z głębi pola, do odsłonięcia się przy
kontrach i bezowocnych prób pressingu prowadzonego przez powolny duet
atakujących, Lamberta i Gerrarda. Podobnie było z Sunderlandem, podobnie było z
Chelsea, podobnie było z Crystal Palace. Liverpool to już nie jest zespół
bezczelny - po świetnym sezonie, zamiast na rotacjach i uniwersalności drużyny
budować jej przyszłość, menedżer nawet nie jest w stanie określić wymaganego,
konkretnego stylu. Regres, najczęściej używane słowo na Anfield Road.
Trafny tytuł.
OdpowiedzUsuń