UPADEK Z PRĘDKOŚCIĄ ŚWIATŁA

Napisał Radek @ 14 grudnia 2014

Odejście Suareza dla dużej ilości osób było dobrym posunięciem klubu z Anfield Road. Argumentowali to  złym charakterem Urugwajczyka i chamską postawą na boisku. Jednak te same osoby nie zauważyli, że ten sam piłkarz nieporównywalnie dużo więcej pożytku daje swojej drużynie niż ją osłabia. Rzeczywistość to potwierdza, mało tego jego odejście wpłynęło negatywnie na ambicje i podejście piłkarzy Liverpoolu. Można było to zauważyć w decydującym o awansie do fazy pucharowej Ligi Mistrzów meczu z FC Basel. Wystarczyło spojrzeć na Stevena Gerrarda po ostatnim gwizdku sędziego - to już nie był ten rozpaczający po przegranym wyścigu mistrzowskim piłkarz, ale pogodzony z losem człowiek. Kapitan Liverpoolu pewnie wie, że chociaż Brendan Rodgers rozpisał mu drogę na resztę kariery, to Anglik o przystanek "Liga Mistrzów" raczej na pewno nie zahaczy. Wystarczyło spojrzeć na Rickiego Lamberta, który w przerwie opuszczał boisko. Jeszcze chwilę wcześniej walczył o górną piłkę - przegrywając pojedynek - a potem rozkładał ręce, bo wsparcia nie było w ogóle. Marne 16 kontaktów z piłką w 45 minut w drużynie, która koniecznie musiała wygrać to wynik żenujący jak na napastnika. Generalnie, styl gry Lamberta w tej pierwszej połowie odzwierciedlał wszystkie starania Liverpoolu - powolne, oparte raczej na fizyczności, a nie kreatywności, bez tak potrzebnej we współczesnym futbolu ruchliwości zawodników ofensywnych. Pewnie teraz nikt o tym nie wspomni, ale podwójna zmiana Rodgersa w przerwie była nie tyle sygnałem do bardziej zmasowanego ataku, co naprawieniem oczywistych błędów w selekcji wstępnej na to spotkanie. Gerrard grający za napastnikiem? W całym meczu nie zagrał jednego kluczowego podania. Będą oczywiście tłumaczenia, że Sterling jest przemęczony - poprzednim sezonem, mundialem, a także przejętą odpowiedzialnością za ataki Liverpoolu od Suareza i Sturridge'a. Jednak, po prawdzie, to nie kwestia jego przygotowania, ale braku wsparcia. Nie ma z kim kombinować, rzadko ma nawet wsparcie bocznego obrońcy. Cztery dryblingi okazały się udane, sześć razy był faulowany, ale często tracił piłkę, podawał słabo lub bez przemyślenia i, co chyba najdobitniej świadczyło o słabości myśli Rodgersa, nie był w tym meczu ani skrzydłowym, ani "dziesiątką", ani napastnikiem. Całkiem słusznie może i był największą nadzieją Liverpoolu, ale niewykorzystaną przez słabość innych. To mój zarzut w stronę Rodgersa - chociaż rotuje ustawieniami, zawodnikami, to nie potrafi nadać im konkretnego zadania na pojedynczy mecz, by Liverpool wreszcie przypomniał sobie o nawet ułamku tego, co prezentował w poprzednim sezonie. Gdy wprowadził Coutinho na kilkanaście minut przed końcem, to Brazylijczyk operował głównie w środku pola, zamiast być tym, który zamiast Gerrarda rozdziela podania pod polem karnym Bazylei. Marnotrawstwo? Raczej brak konkretów. Liverpool nie gra ani ofensywnie, ani defensywnie, ani kontrami, ani zdecydowanie i z własnej woli dominując. Za każdym razem, jak oglądamy zespół Rodgersa, to widzimy drużynę poddającą się temu, co chce rywal. Bazylea wolała zmusić gospodarzy do dośrodkowań z głębi pola, do odsłonięcia się przy kontrach i bezowocnych prób pressingu prowadzonego przez powolny duet atakujących, Lamberta i Gerrarda. Podobnie było z Sunderlandem, podobnie było z Chelsea, podobnie było z Crystal Palace. Liverpool to już nie jest zespół bezczelny - po świetnym sezonie, zamiast na rotacjach i uniwersalności drużyny budować jej przyszłość, menedżer nawet nie jest w stanie określić wymaganego, konkretnego stylu. Regres, najczęściej używane słowo na Anfield Road.

1 komentarz: