ŚRODOWY SPOKÓJ

Napisał Radek @ 22 października 2015

Przed trzecią kolejką Ligi Mistrzów sezonu 2015/2016 przedstawiciele wszystkich klubów z powagą przyglądali się sytuacji w poszczególnych grupach. Każdy zerkał na pozycję w tabeli i bez względu na ilość punktów za cel postawił sobie zdobycie kompletu oczek.

W środowy wieczór byliśmy świadkami bardzo zaciętych spotkań. Gra w fazie grupowej rozpoczęła się na poważnie, nie ma mowy o kalkulacji. Różne cele, im bliżej końca priorytety się zmieniają.

Drugiego dnia trzeciej kolejki zapowiadały się wielkie emocje oraz mnóstwo wielkiego futbolu. Jednak piłka nożna rządzi się swoimi prawami i również tym razem postanowiła zaskoczyć fanów.


Uznawany za hit kolejki, mecz grupy A, okazał się wielkim niewypałem. W Parku Książąt podopieczni Laurenta Blanca podejmowali Królewskich z Madrytu. Spektakl rozczarował wszystkich, ale trenerzy mogą być zadowoleni z bezbramkowego remisu, ponieważ przed rundą rewanżową obie ekipy mają po siedem punktów i pewnie zmierzają do fazy pucharowej. Rewanż w Madrycie wyłoni zwycięzcę tej grupy.


W drugim spotkaniu tej grupy niespodziewanie Malmo FF pokonało na własnym terenie Szachtara Donieck. Również w tej parze rewanż zapowiada się ciekawie, ponieważ strata punktów przez Ukraińców może kosztować ich brakiem występów na wiosnę w europejskich pucharach, a to w ostatnich latach rzadki obrazek.

W najbardziej wyrównanej grupie w obecnej edycji Ligi Mistrzów gołym okiem widać, że walka o awans będzie trwała do ostatniej kolejki. We wczorajszych spotkaniach CSKA Moskwa zremisowało 1:1 z Manchesterem United i w tabeli zajmuje trzecie miejsce z takim samym dorobkiem punktowym co Czerwone Diabły. W drugim spotkaniu VfL Wolfsburg pokonało mistrza Holandii PSV Eindhoven 2:0 i prowadzi w grupie B.

W grupie C na fotel lidera wskoczyło Atletico Madryt, które pokonało na Vicente Calderon 2:0 FC Astanę. Porażka Benfiki Lizbona z Galatasarayem Stambuł spowodowało, że mistrz Turcji pozostał w walce o awans do fazy pucharowej.

Uznawany, przez dziennikarzy za niespodziankę środowych spotkań, remis Juventusu Turyn na własnym terenie z Borussią Mönchengladbach, według mojej oceny nie jest zaskoczeniem. Stara Dama od początku sezonu męczy kibiców swoją grą, a jakość jaką posiada w środku pola co najwyżej można nazwać dobrą. Z kolei piłkarze Borussii występują w lepszej lidze i na co dzień rywalizują z przeciwnikami na tym samym poziomie. Dlatego remis nie jest niespodzianką a wynikiem pokazującym obecna sytuację w europejskiej piłce.

W szlagierze grupy D, na Etihad Stadium Grzegorz Krychowiak i jego koledzy przyjechali po punkty. Niestety celu nie osiągnęli, ponieważ Manchester City wygrał 2:1. Podopieczni Unaia Emery'ego byli bardzo blisko remisu, ale w doliczonym czasie drugiej połowy Kevin de Bruyne pokonał Sergio Rico i wprowadził w stan euforii całą niebieską część Manchesteru. Belg, który w ostatnim okienku transferowym zasilił za około 70 milionów euro barwy obywateli, zaczyna spłacać swoją cenę.


Środowy wieczór upłynął bez żadnych pokazów pirotechnicznych. Kibice nie doczekali się wielkiego widowiska w Paryżu - PSG i Real zafundowali tylko piłkarskie szachy. Z kolei w Manchesterze zobaczyliśmy mecz na wysokim poziomie oraz świetnie grającego Grzegorza Krychowiaka.

Najbardziej klarowną sytuację mamy w grupie A, z której Paryżanie i Królewscy awansują do 1/8 finału, a walka będzie toczyć się o pierwsze miejsce. W pozostałych grupach mecze rewanżowe zapowiadają się bardzo ciekawie, dlatego kibice mogą już zacierać ręce i czekać na kolejne spotkania.

DOMINUJĄCA SZAROŚĆ

Napisał Radek @ 20 października 2015

Opadły konfetti, wraz z nimi opadły emocje po awansie polskiej reprezentacji do przyszłorocznych Mistrzostw Europy. Oczywiście euforia wśród kibiców jeszcze pozostała. Na tym entuzjazmie każdy fan czekał na weekendowe starcia w rozgrywkach ligowych. Kibice czekali na kontynuację poziomu gry ze spotkań ze Szkocją oraz Irlandią w meczach Ekstraklasy.

Już na samym początku finansowy potentat z Gdańska podejmował przedostatnią w tabeli drużynę z Zabrza. Zacieraliśmy ręce czekając na ciekawe rozpoczęcie kolejki - w końcu trener Lechii miał dłuższy okres na treningi z drużyną. Nie wykorzystał tego okresu. Od pierwszej do ostatniej minuty wiało nudą z murawy. Szybko kibice zostali sprowadzeni na ziemię. Nasyceni futbolem z najwyższej półki, którym mieli przyjemność delektować się podczas spotkań polskiej reprezentacji, doznali szoku już od pierwszego meczu 12. kolejki.

Spotkanie na Pomorzu rozwiązało worek z gorzkimi pigułkami, które kibice musieli przełykać przez cały weekend. Żadne spotkanie nie obfitowało w wysoką jakość. Ligowcy nie potrafili przenieść poziomu spotkań kadry na ekstraklasowe boiska. Oczywiście były momenty, akcje czy bramki mogące zapaść w pamięć, ale to rodzynki, które dodały lekkiej słodkości do dużego dzbana goryczy.

Tradycyjnie swoich kibiców zawiódł Lech Poznań, który stracił punkty przy Bułgarskiej gdzie zremisował z chorzowskim Ruchem. Oprócz zmiany trenera, w Poznaniu nic więcej się nie zmieniło. Szkoda tylko fanów aktualnego mistrza Polski, którzy muszą być świadkami amatorki w poczynaniach władz poznańskiego klubu. Przed poznańską ekipą tydzień prawdy - w czwartek mecz z Fiorentiną na wyjeździe, w niedzielę szlagier Ekstraklasy na Łazienkowskiej 3 z Legią Warszawa.


Za największą niespodziankę można uznać porażkę Śląska Wrocław na własnym stadionie z Korona Kielce. Podopieczni Tadeusza Pawłowskiego nie byli w stanie przed własną publicznością zdominować przeciwnika, a całe spotkanie zasługuje na minusa kolejki. Zespół z Wrocławia w piątkowy meczu nie pokazał ani pomysłu na grę, ani odporności psychicznej.

Na przeciwległym biegunie plasuje się mecz w Łęcznej, w którym obie drużyny zaprezentowały niezły poziom, powodując leciutki uśmiech na twarzach kibiców. Niestety, takiego zdania nie podzielają fani Jagi, ponieważ klub z Białegostoku przegrał trzeci mecz z rzędu a czwarty w ostatnich pięciu spotkaniach w Ekstraklasie. Abstrahując od obecnej formy drużyn, spotkanie Górnika z Jagiellonią można uznać za najciekawszy pojedynek weekendu, choć i w Łęcznej momentami kibice mogli się nudzić.

Po trzech kolejnych zwycięstwach podopieczni Radoslava Latala w kolejnym meczu musieli zadowolić się jednym punktem. Piast Gliwice tracąc punkty w Bielsku Białej, dał nadzieję goniącemu go peletonowi na zmniejszenie straty. Jedyna jednak skorzystała z tego warszawska Legia, zarówno Pogoń Szczecin jak i Cracovia Kraków nie zdołali wykorzystać szansy.

Szczególnie okazji na doścignięcie lidera nie wykorzystali w Szczecinie. Tamtejsza Pogoń w kończącym kolejkę meczu, po bardzo słabym spotkaniu, na własnym stadionie bezbramkowo zremisowała z Zagłębiem Lubin.

Najbardziej niezadowolonymi kibicami po ostatniej kolejce okazali się fani Wisły Kraków. Podopieczni Kazimierza Moskala pomimo wielu klarownych sytuacji nie zdołali pokonać bramkarza TermalikiBruk-Bet Nieciecza. Sam Maciej Jankowski powinien co najmniej jedną bramkę strzelić, ale w tym dniu raził nieskutecznością. Tradycyjnie świetnie zaprezentował się Krzysztof Mączyński, który od powrotu pod Wawel jest prawdziwym liderem Białej Gwiazdy.

Oprócz reprezentanta Polski, na pochwały w ostatniej kolejce zasługuje dwójka piłkarzy Legii Warszawa. Tomasz Jodłowiec i Nemanja Nikolic w niedzielny wieczór stworzyli duet prosto z parkietów tanecznych. Takiej chemii dawno nie widzieliśmy na boiskach Ekstraklasy. Reprezentant Polski asystował przy wszystkich bramkach reprezentanta Węgier, co dało Legii zwycięstwo 3:1 z Cracovią Kraków. Wszyscy są świadomi, że długo będziemy czekać na powtórzenie takiego wyczynu, dlatego warszawski duet zasługuje w mojej ocenie na MVP zakończonej kolejki ligowej.

Kolejnym plusem kolejki można uznać postawę chorzowskiej młodzieży. Kamil Mazek, Maciej Urbańczyk, Patryk Lipski oraz Mariusz Stępiński z meczu na mecz coraz bardziej rozpychają się łokciami i nie pozwalją o sobie zapominać. Po spotkaniu na INEA Stadionie na uznanie zasługują przede wszystkim strzelec obu bramek dla Ruchu Mariusz Stępiński oraz asystujący przy golach napastnika Patryk Lipski.

Niestety nie aspekty sportowe były najciekawszymi wydarzeniami weekendu. Numerem jeden w zakończonej kolejce były debiuty nowych szkoleniowców na ławce trenerskiej mistrza i wicemistrza Polski.


Przygody z nowymi klubami szkoleniowcy rozpoczęli w różnych nastrojach. Na odmienne samopoczucie wpływają wyniki spotkań, ale sama jakość gry obu zespołów pozostawia wiele do życzenia i spędza sen z powiek zarówno Janowi Urbanowi jak i Stanisławowi Czerczesowowi. Przerwane spotkania w Poznaniu i w Warszawie, do czego przyczynili się odpalone przez kibiców race, to wspólna cecha debiutów obu trenerów.

Na euforii po spotkaniach kadry Nawałki kibice przystąpili do obejrzenia spotkań 12. kolejki Ekstraklasy. Klubowa rzeczywistość już w piątek sprowadziła fanów na ziemię i entuzjazm zamienił się w smutek. Zatroskanie spowodował poziom wszystkich weekendowych spotkań w polskiej lidze. Małe plusiki zostały przysypane ogromną ilością minusów. Najbardziej niepokoi postawa piłkarzy, którzy nawet mając w perspektywie występy na Euro nie potrafili wykrzesać dodatkowych sił i pokazać, że będą walczyć o miejsce w dwudziestotrzy-osobowej kadrze.

Zakończona kolejka to historia, teraz czekamy na następną, która zapowiada się bardzo ciekawie. Powodów jest kilka, przede wszystkim spotkanie Legii Warszawa z Lechem Poznań na Łazienkowskiej, powrót Jana Urbana do stolicy w roli trenera odwiecznego rywali oraz pojedynek Jagi z Białą Gwiazdą. Mamy świadomość, że to polska liga, ale jak zawsze z niecierpliwością kibice czekają i odliczają czas do następnych spotkań. Przecież to nasza ukochana Ekstraklasa.

NOUS ALLONS EN FRANCE!

Napisał Radek @ 12 października 2015

Kiedy otworzyłem oczy niedzielnego poranka, pierwsza myśl jaka mi się nasunęła był wieczorny mecz z Irlandią. Od razu pojawił się na mojej twarzy uśmiech spowodowany radością z awansu polskiej reprezentacji na przyszłoroczne Euro. Byłem świadomy, że do pełni szczęścia potrzebny jest korzystny wynik. Jednak coś mi mówiło, że awans zostanie wywalczony w pięknym stylu.

Minęły godziny, minuty a wraz z nimi dochodziły informacje odnośnie jedenastki jaka ma wybiegnąć na murawę stadionu Narodowego. Od podanej informacji nie mogłem uwierzyć w skład, wydawało mi się, że ktoś żartuje sobie z kibiców. W tym samym momencie zmniejszył się uśmiech na twarzy, a w głowie zaczęły się pojawiać najgorsze scenariusze. Moje obawy potwierdzały wydarzenia z przeszłości, w której nigdy defensywny skład nie pomógł polskiej reprezentacji w odniesieniu wyznaczonego celu.

Im bliżej spotkania, tym jedenastka schodziła na drugi plan, a najważniejsze było, że poprzednie mecze oraz jakość poszczególnych piłkarzy powodowała spokój wewnętrzny. Oczywiście emocje związane z meczem były, ale dzięki poprzednim spotkaniom były pozytywne.


Atmosfera na PGE Narodowym w Warszawie była fantastyczna, pomimo niskiej temperatury kibice od pierwszych minut wspierali Biało-Czerwonych. Od samego początku spotkania byliśmy świadkami dużych emocji. Już w 13. minucie po świetnym rozegraniu rzutu rożnego przez Kamila Grosickiego, Grzegorz Krychowiak strzałem zza pola karnego pokonał bramkarza reprezentacji Irlandii.


Radość z prowadzenia trwała jednak krótko, już w 16. minucie Irlandczycy doprowadzili do wyrównania. Bramkę zdobył Jonathan Walters, który wykorzystał rzut karny. Sędzia był zmuszony wskazać na jedenasty metr, gdyż za wysoko nogę podniósł Michał Pazdan i kopnął w twarz Shane'a Longa.

Moje obawy o zbyt defensywny skład zostały od samego początku spotkania rozwiane, ponieważ podopieczni Adama Nawałki grali jak w poprzednich spotkaniach. Wspólną cechą wszystkich spotkań eliminacyjnych było odpowiednio dobrane proporcje pomiędzy grą defensywną i ofensywną. We wczorajszym spotkaniu mogliśmy również to zauważyć.

Jeszcze w pierwszej połowie Polacy wyszli na prowadzenie. W 42. minucie po świetnej akcji w wykonaniu Biało-Czerwonych, kapitalnym uderzeniem głową z około dwunastego metra popisał się Robert Lewandowski. Fantastyczną asystę zaliczył Krzysztof Mączyński, a nie mniejszy udział przy golu miał Karol Linetty.


Druga połowa to popis odpowiedzialnej gry Biało-Czerwonych, którzy tylko raz dopuścili do groźnej sytuacji. Oczywiście emocje związane z wynikiem były do samego końca, ale wydarzenia boiskowe były kontrolowane przez podopiecznych Adama Nawałki.

Po ostatnim gwizdku zapanowała euforia wśród piłkarzy oraz całego sztabu szkoleniowego. Stadion Narodowy eksplodował. W końcu osiągnęli wyznaczony cel, awans do przyszłorocznych Mistrzostw Europy stał się faktem. Zabawy na murawie jak i na trybunach nie było końca.



Na pochwały zasługuje selekcjoner Adam Nawałka, który pomimo wystawienia defensywnego składu, czym wprowadził niepokój wśród kibiców, wcale nie chciał murować bramki, wręcz przeciwnie spowodował wspólnie z piłkarzami, że kibice reprezentacji po raz kolejny w tych eliminacjach po wyjściu ze stadionu byli zachwyceni zarówno emocjami jak i grą Biało-Czerwonych.


Super! Jedziemy do Francji! Awans w pełni zasłużony i do tego w stylu w jakim reprezentacja Polski nie prezentowała przez ostatnich ładnych parę lat. Oczywiście są mankamenty w grze oraz w innych aspektach, ale na poprawę przyjdzie czas, teraz pozwólmy się cieszyć piłkarzom i reszcie osób odpowiedzialnych za ten sukces.


Emocje już opadły, piłkarze rozjechali się do swoich klubów, a sztab szkoleniowy oraz PZPN zabrał się za ciężką pracę jaką są przygotowania do przyszłorocznego Euro we Francji. Kibice jeszcze żyją wczorajszymi emocjami i awansem, ale jednocześnie zastanawiają się nad przebiegiem wielkiej imprezy - czy ponownie zagramy mecz otwarcia, o wszystko i o honor. Ja jestem przekonany, że będzie inaczej, piłkarze już pokazali, że przed nikim nie pękają, a Mistrzostwa Europy będą idealnym momentem na zaprezentowanie wszystkiego co mają najlepsze. A umiejętności, które pokazują pozwalają myśleć o minimum pierwszej ósemce.Do zobaczenia w Paryżu!

DWIE TWARZE...

Napisał Radek @ 9 października 2015

Wspominając wczorajsze wydarzenia, jako pierwsza nasuwa się myśl, że ostatnie dotknięcie piłki w meczu pozwoliło polskiej reprezentacji wywieźć bardzo ważny punkt z Glasgow. Po radości związanej z remisem przychodzi złość związana z nonszalancką stratą dwóch punktów. Jednak po kolejnej krótkiej chwili wraca uśmiech na twarzy z powodu komfortowej sytuacji przed ostatnim meczem eliminacyjnym.

Wszak, niedzielne spotkanie z Irlandią będzie pojedynkiem podwyższonego ryzyka, ale luz psychiczny przed starciem w Warszawie jest najważniejszym aspektem. Po tak wyczerpującym czwartku, obciążenie psychiczne jeszcze bardziej przeszkadzałoby w odpowiednim podejściu oraz przygotowaniu do spotkania.

Dlatego tak ważny był ten magiczny dotyk kapitana reprezentacji Polski w 94. minucie. Oczywiście, kibice i piłkarze mogą być wściekli, że takim wynikiem zakończył się mecz. W dodatku biorąc pod uwagę styl w jakim polscy piłkarze rozpoczęli mecz i kontynuowali przez pierwsze 40. minut.

Wyprowadzenie szybkiego ataku zakończonego bramką Roberta Lewandowskiego w 3. minucie otarło się o perfekcję. Widać, że kadra Adama Nawałki opanowała grę kontratakiem. Bez poprawiania sobie piłki, bez holowania, tylko przyjęcie pozwalające w drugim dotknięciu na podanie, przegląd pola oraz zagranie ułatwiające przyjęcie koledze - klasa światowa, wklej kopiuj z finałów Ligi Mistrzów czy Mistrzostw Świata. Ale to nic! Kolejne minuty uświadomiły kibicom, że mamy do czynienia z produktem prawie gotowym. Drużyną, która potrzebuje tylko delikatnych poprawek, za którą w końcu nie musimy się wstydzić, wręcz przeciwnie - kibice reprezentacji Polski mogą być dumni i chwalić się postępami w grze Biało-Czerwonych.


Najbardziej rzucało się w oczy gra w ataku pozycyjnym - zero paniki, płynność i przenoszenie piłki z jednej strony na drugą bez większego wysiłku - klasa światowa, jakość najwyższa.

Wtedy przyszła 40. minuta i powróciły demony z przeszłości, które opanowały Hampden Park. Myślami będąc w szatni polscy piłkarze oddali piłkę Szkotom, pozwolili rozwinąć skrzydła i przez dłuższy czas rozgrywać piłki w pobliżu bramki Łukasza Fabiańskiego. Zawsze odkąd pamiętam, futbol przynosi takie zwroty akcji i wydarzenia, że najlepszy reżyser thrillerów nie wpadłby na taki scenariusz. Niestety Polacy wpadli i w 45. minucie po strzale życia Matta Ritchiego piłka ugrzęzła w polskiej bramce, a Glasgow eksplodowało. Remis i koniec pierwszej połowy. Gorszego momentu na stratę bramki nie można sobie życzyć.


Gol do szatni zrujnował cały wysiłek jaki został włożony w grę polskich piłkarzy w pierwszej połowie. Tak jak to ma miejsce w większości przypadkach, strata bramki przed przerwą podcięła skrzydła drużynie.

Na drugą połowę wyszedł inny zespół, przygaszony, nie mający radości z gry a co najważniejsze zniszczony psychicznie. Szybko Szkoci to wykorzystali, bo już w siedemnastej minucie drugiej połowy Steven Fletcher pokonał Łukasza Fabiańskiego.


Na Hampden Park zaczęło się szaleństwo. Kibice gospodarzy uwierzyli w możliwość awansu na Euro, z kolei w głowach fanów Biało-Czerwonych wkradł się strach i pojawiły się myśli, które nie towarzyszyły od początku eliminacji. Zerkając na wydarzenia w Dublinie, każdy pomyślał, że sytuacja robi się dramatyczna a awans zawisł na włosku. Każdy pomyślał, że mecz z Irlandią będzie meczem o wszystko, powtarza się sytuacja z przeszłości. Oliwy do ognia dolał selekcjoner Adam Nawałka, który robił zmiany w defensywie, a zmieniając ofensywnego piłkarza na defensywnego rozwścieczył cały polski naród (Jakuba Błaszczykowskiego zmienił Paweł Olkowski). Trzeźwo myśląca osoba wpuściłaby kolejnego napastnika, a w najgorszej sytuacji zamienił jednego ofensywnego na drugiego. To pokazuje, że selekcjoner cały czas uczy się swojej pracy, a presja w czwartkowy wieczór go przerosła.

Po okresie chaosu jaki panował na boisku, polscy piłkarze złapali drugi oddech. Widać było, że nie mogą pogodzić się z wydarzeniami na boisku. Oczywiście do stylu z pierwszej polowy nie potrafili wrócić, ale mocna psychika, którą budowali przez całe eliminacje zadecydowała, że w końcówce zdołali dosłownie wepchnąć piłkę do bramki.


Ostatnie dotknięcie piłki w meczu spowodowało, że Polacy wywożą bardzo ważny punkt z Glasgow. A komfort psychiczny przed niedzielnym meczem z Irlandią zapewnił nam niezawodny Robert Lewandowski.


Pomimo ogromnych trudności, polscy piłkarze zrobili kolejny krok do osiągnięcia wyznaczonego celu. Dzięki umiejętności uporu oraz silnej woli, reprezentacja Polski przed niedzielnym meczem jest w komfortowej sytuacji. Wszyscy mają świadomość, że wczorajszy mecz kosztował wiele wysiłku fizycznego zawodników, którego może zabraknąć na Narodowym. Jednak w takiej sytuacji na pewno pomoże psychika, która jak pokazały miedzy innymi wczorajsze wydarzenia stała się atutem kadry Nawałki. Mając takich piłkarzy jak Grzegorz Krychowiak, Kamil Glik, Łukasz Fabiański czy przede wszystkim Robert Lewandowski, kibicom trudno byłoby się pogodzić, że o awansie zadecydują baraże. Takie zdanie podzielają również piłkarze, którzy od początku niedzielnego starcia z Irlandią będą jedną nogą we Francji. Wystarczy postawić drugą.

PSYCHIKA DROGĄ DO SUKCESU

Napisał Radek @ 7 października 2015

 Mając postawiony jasno sprecyzowany cel i sporządzony plan jego osiągnięcia, bez względu na problemy jakie pojawiają się po drodze, każdy projekt będzie zrealizowany. Największą przeszkodą w osiągnięciu sukcesy są ograniczenia w myśleniu. Przy każdym potknięciu można się zniechęcić, porzucić drogę którą obraliśmy do zakończenia pewnej misji.

Polska reprezentacja z Adamem Nawałką na czele za cel postawiła sobie awans na przyszłoroczne Mistrzostwa Europy we Francji. Jak dotąd droga była usłana różami, potwierdza to historyczne bo pierwsze zwycięstwo z Niemcami. Jednak im bliżej końca tym sytuacja staje się coraz trudniejsza. Na szczęście wyjazd do Francji jest w rękach polskich piłkarzy, nie muszą na nikogo liczyć, spoglądać na wyniki z innych stadionów tylko są panami swojego losu. Wystarczy zwycięstwo w Glasgow a wszystko będzie jasne.

Aspektem, który towarzyszy takim momentom jest psychika, która nawet największym potrafi splątać nogi i nie pozwolić na osiągnięcie wyznaczonego celu. Jest to zjawisko trudno wytłumaczalne, ale pokazujące, że każdy detal musi być dopracowany w drodze na szczyt.

Właśnie ten czynnik nie pozwalał odnosić mniejszych lub większych sukcesów w ostatnich latach polskiej reprezentacji. I to bez względu na sztab szkoleniowy i metody przez nich wprowadzone. Pamiętamy porażki z niżej notowanymi Koreańczykami, Mistrzostwa Europy w Austrii i Szwajcarii, czy kompromitację na Euro rozgrywanym w Polsce i na Ukrainie oraz koszmar w ostatnich eliminacji do brazylijskiego Mundialu. Dużo tych potknięć, za dużo! Wszystko jednak rozgrywało się w głowach, nie na murawie.

Rozpoczynając te eliminacje wszyscy w Polsce wiedzieli, że droga do Francji będzie kręta i długa. I tak też jest w rzeczywistości, ale nikt nie spodziewał się, że ogramy Niemców. Jednak zwycięstwo z naszymi zachodnimi sąsiadami tak naprawdę nic nam nie dało, wciąż nie jesteśmy pewni awansu. Czyżby? Śmiem twierdzić, że to jest punkty zwrotny w historii reprezentacji Polski.

 

Zagłębiając się w szczegóły zeszłorocznego triumfu nad Mistrzami Świata, możemy zauważyć jeden bardzo ważny element. W moim przekonaniu najważniejszy. Dzięki temu zwycięstwu polscy piłkarze uświadomili sobie, że mogą wygrać z każdym. W tamtym momencie przełamali barierę psychicznej blokady, która od ładnych paru lat nie pozwalała na osiągnięcie wyznaczonego celu przez reprezentację Polski.

W pamiętnym spotkaniu to Niemcy zasłużyli na zwycięstwo patrząc na aspekty czysto sportowe. Jednak to Biało-Czerwoni zgarnęli trzy punkty. Lepszego czynnika dającego wiarę oraz również scalającego grupę nie można sobie wymarzyć.

Teraz przyszedł czas na egzamin, pokazanie że demony z przeszłości odeszły w zapomnienie, a Polska kadra już nie jest przestraszona i schowana. Przeciwnik godny sprawdzianu, ponieważ Szkoci wyjdą jak na wojnę, dla nich czwartkowe starcie w Glasgow będzie finałem, który muszą wygrać. Wszyscy znają sposób gry i charakter boiskowy wyspiarzy, polscy piłkarze są świadomi co ich czeka na Hampden Park.

Szkoci rozpoczęli już wojnę, na razie psychologiczną, mówiąc, że Lewandowski nie pogra sobie przy ich obrońcach, że kości będą trzeszczeć, że Polskę czeka piekło w Glasgow. Są świadomi, że na papierze ich umiejętności piłkarskie w porównaniu z kadrą Nawałki wyglądają marnie. Dlatego rozpoczęli od wykorzystania amunicji, której każdy się obawia - psychiki. Jednak rewanż z Niemcami pomimo porażki pokazał, że kadra się w tym aspekcie rozwija.

Obecnie reprezentanci Polski stoją przed najważniejszym wydarzeniem w ich dotychczasowej karierze. Pod wodzą Adama Nawałki nie zetknęli się jeszcze z taką presją, a aspekt psychiczny odegra decydującą rolę w czwartek. Porażka ze Szkotami to zgotowanie sobie piekła. Dlatego Biało-Czerwoni muszą przywieźć z Glasgow trzy punkty. To zwycięstwo pozwoli rezerwować bilety do Francji oraz co najważniejsze utwierdzi w przekonaniu, że psychika stała się atutem kadry Nawałki a nie przekleństwem. Jestem przekonany, że obecna reprezentacja zmieni bieg wydarzeń, a zwycięstwo w Glasgow będzie początkiem drogi, której końcem będzie minimum pierwsza ósemka na Mistrzostwach Europy we Francji.

SMAKOŁYKI W KOLORZE BIAŁO-CZERWONYM

Napisał Radek @ 5 października 2015

Od samego piątkowego poranka każdemu kibicowi piłki nożnej pojawił się ogromny uśmiech na twarzy. Humory były wspaniałe, żadne wydarzenie nie mogło popsuć fantastycznego samopoczucia. Serce rosło na sam widok weekendowego rozkładu jazdy. Można pokusić się o stwierdzenie, że niedziela przecięła szarfę i oficjalnie rozpoczęła sezon 2015/2016.

Wszystko rozpoczęło się w piątek w Białymstoku. Mecz Jagiellonii z Lechią Gdańsk był tylko pierwszym daniem. Oczywiście smacznym. Pomimo niespodziewanego rozstrzygnięcia rozgrzał atmosferę przed sobotą i niedzielą.

Sobota była drugim daniem, które było sporządzone przez najlepszych kucharzy świata. Wszystko rozpoczęło się w Andaluzji gdzie Sevilla Grzegorza Krychowiaka podejmowała mistrza Hiszpanii. Od samego początku Barca zdominowała wydarzenia boiskowe, lecz w pierwszej połowie nie zdołała pokonać Sergio Rico. Po przerwie Sevilla przeprowadziła w krótkim okresie czasowym dwie akcje, które zamieniła na gole. Pomimo strzelenia kontaktowej bramki i kilku świetnych sytuacji, Duma Katalonii nie zdołała wywieźć choćby jednego punktu z Ramon Sanchez Pizjuan. Największym pozytywem spotkania była postawa reprezentanta Polski, który w bardzo dobrym humorze oraz w świetnej formie przystąpi do czwartkowego starcia ze Szkocją.


Po emocjach w Andaluzji, nadszedł czas na hit w Ekstraklasie. Piast Gliwice podejmował Wisłę Kraków, który również nie rozczarował kibiców. W słodko-gorzkim nastroju na kadrę przyjedzie Krzysztof Mączyński, który ponownie zagrał dobry mecz, ale nie pomógł krakowskiej drużynie, która przegrała 1:0.

Warto było cierpliwie czekać na niedzielny deser. Wczorajsze spotkania zrekompensowały czas który dłużył się od piątku. Wszystko rozpoczęło się na Wyspach Brytyjskich, gdzie na Goodison Park Everton podejmował Liverpool. Walka i zaangażowanie były myślą przewodnią derbów z Merseyside, a podział punktów nie krzywdzi żadnej ze stron.

Zaraz po spotkaniu w mieście Beatlesów, doszło do trzęsienia ziemi w północnej części Londynu. Na Emirates Stadium Kanonierzy w pierwszych 19. minutach wsadzili Manchester United na karuzelę. Trzy szybkie ciosy, na które Czerwone Diabły do końca meczu nie były w stanie odpowiedzieć.

W trakcie londyńskiej demolki, rozpoczynał się jeden z najważniejszych szlagierów zakończonego weekendu. W hicie Bundesligi mistrz Niemiec podejmował Borussię Dortmund. Tradycyjnie w roli głównej wystąpił Robert Lewandowski, który strzelił dwa gole, a jego drużyna pokonała BVB 5:1. W ekipie z Dortmundu przyzwoite zawody rozegrał Łukasz Piszczek.


Po emocjach w Premier League oraz Bundeslidze, wieczorem doszło do szlagierów w Serie A, La Liga oraz Ligue 1. Najciekawszym spotkaniem i to całego weekendu były derby Madrytu. Na Vicente Calderon byliśmy świadkami piłkarskich szachów, których nikt nie wygrał. Mecz nie stał na wysokim poziomie. 

Również spotkania w Paryżu oraz Mediolanie nie powaliły na kolana. Jednak w tych spotkaniach doczekaliśmy się rozstrzygnięć. Paris Saint-Germain pokonało Olympique Marsylia 2:1, a AC Milan na własnym terenie doznał dotkliwej porażki przegrywając z SSC Napoli aż 0:4.

Z perspektywy reprezentacji Polski hitowy weekend napawa optymizmem. Fani w Polsce w dobrych nastrojach przystępują do zgrupowania kadry przed arcyważnym spotkaniem w Glasgow, ponieważ Polacy byli wiodącymi postaciami niektórych europejskich hitów. Również reszta liderów reprezentacji rozegrała dobre zawody i co najważniejsze nie przesiedzieli spotkań na ławce rezerwowych albo na trybunach. To pozwala spokojnie czekać na czwartkowy wieczór i awans na Euro 2016.

DWA POZIOMY ZA EUROPĄ

Napisał Radek @ 2 października 2015

Mając na uwadze wyniki oraz atmosferę w obu klubach, ciężko można było być optymistą przed wczorajszymi meczami polskich klubów w europejskich pucharach. Również krytyka płynąca z prasy oraz  z ust kibiców sprawiały, że z przerażeniem fani piłki nożnej w Polsce zaczynali przygodę w roli głównej z Ligą Europy w czwartkowy wieczór. W sercu tliła się jednak nadzieja, że nie będziemy musieli się wstydzić za przedstawicieli Ekstraklasy.

Zarówno Maciej Skorża jak i Henning Berg zaskoczyli wyjściowymi jedenastkami. Lech wyszedł bez napastnika, a w składzie Legii zabrakło najskuteczniejszego piłkarza Nemanji Nikolicia, a Michał Pazdan został wystawiony na defensywnym pomocniku.

Zrozumieć można Macieja Skorżę, który szuka lekarstwa na beznadziejną grę i sytuację klubu z Poznania. Ale posunięcia Henninga Berga są niezrozumiałe - trener który walczy o posadę sadza na ławce najlepszego strzelca oraz Michała Pazdana wystawia nie na nominalnej pozycji. Również pozostawienie na ławce Ondreja Dudy było dziwne.

Żadnemu eksperyment się nie powiódł. Pomysły wprowadzone w życie od początku do końca spotkania okazały się niewypałami. Zarówno Legia jak i Lech nie zdołali zmazać plamy po pierwszej kolejce.

Mniej zastrzeżeń możemy mieć do Kolejorza, który już dwukrotnie w tym sezonie przegrał z FC Basel. Po wczorajszym spotkaniu musieliśmy kolejny raz przełknąć gorzką pigułkę. Pomimo słabej gry, mistrz Polski utrzymywał korzystny wynik do momentu czerwonej kartki dla Karola Linettego. Od 49. minuty drużyna z Poznania rozsypała się i nie potrafiła dowieźć remisu do ostatniego gwidka.


Nie chcę się znęcać nad Lechem, ponieważ od początku sezonu jest w beznadziejnej formie i ciężko było spodziewać się, że z wyżej notowanym przeciwnikiem przełamie swoją niemoc. Ale obok postawy Karola Linettego nie można przejść obojętnie. Przez wielu określany nadzieją polskiej piłki, piłkarz który ma być przyszłością reprezentacji po raz kolejny nie udźwignął ciężaru meczu o wysoką stawkę. Nie chodzi tylko o czerwoną kartkę, ale o poziom jaki reprezentuje wychowanek Lecha.

We wczorajszym meczu nie było momentu w którym mógł pomóc swojej drużynie. Jego gra była statyczna, nie wyróżniał się w żadnym piłkarskim aspekcie. Każdy z piłkarzy Lecha wyglądał słabo, ale od Linettego oczekujemy czegoś więcej. Piłkarz o jego talencie musi brać ciężar gry na własne barki, być liderem zespołu. Niestety ponownie głowa nie wytrzymała, czerwona kartka jest tego dowodem. Z niecierpliwością czekamy na spotkanie w którym to Karol będzie liderem, pomoże drużynie a ona będzie mogła mu zaufać. Wczoraj kolejny raz tego nie widzieliśmy. Mało tego, zostawił drużynę na pożarcie osłabiając ją. Nie winię go za porażkę, ale twierdzę, że miał największy udział przy stracie punktów.

W warszawskiej Legii osobą, która w dużej mierze przyczyniła się do porażki jest Henning Berg. Norweg od dłuższego czasu nie potrafi pomóc zespołowi, drużyna od ponad roku pozostaje na tym samym poziomie, a pokuszę się o stwierdzenie, że zalicza regres w grze.

Nie inaczej było wczoraj, Legia nie prezentując żadnego stylu oddała bez wysiłku mecz z Napoli. Już na samym początku spotkania Berg zaskoczył wszystkich wyjściową jedenastką. Rozumiem, że był to jego ostatnie bądź przedostatnie spotkanie w roli trenera Legii, ale osłabiając zespół w takim meczu to nieeleganckie pożegnanie z Warszawą.


Pozostawienie na ławce najlepszego strzelca pokazuje, że na tym meczu nie zależało trenerowi. Swoimi decyzjami obraził również kibiców, którzy wypełnili stadion po brzegi i dla których  pojedynek z tak renomowaną drużyną był świętem piłkarskim.

Pojedynek z włoską drużyną był pokazem bezsilności warszawskiej ekipy. Od początku do końca pełną kontrolę nad meczem miała ekipa z Neapolu. Nawet doping fanów nie pomógł w podjęciu walki. Spotkanie przy Łazienkowskiej przeszło bez historii, każdy będzie chciał jak najszybciej o tym zapomnieć. 

Przygnębiająca jest postawa Legii w Lidze Europy, pokazuje, że klub z Warszawy pod każdym względem nie jest przygotowany na europejskie puchary. Potwierdza to również zachowanie kibiców, którzy kolejny raz dają Europejskiej Federacji Piłki Nożnej pretekst do zamknięcia stadionu na kolejne spotkania.

Początek tegorocznej fazy grupowej Ligi Europy to najgorszy z możliwych scenariuszy. Zero bramek strzelonych w czterech meczach nie pozostawia złudzeń, o awans zarówno w przypadku Legii jak i Lecha będzie niezmiernie ciężko. Niestety zawirowania wokół obu klubów, w jednym zmiana trenera oraz brak stylu gry, w drugim beznadziejna gra i pozycja w tabeli, na dalszy plan spychają rozgrywki w Europie. A szkoda, przecież europejskie puchary to nagroda za dobre wyniki oraz możliwość zarobienia łatwych pieniędzy i wypromowania się. Dlatego nie można odpuszczać takiej okazji i trzeba walczyć do końca bez względu na niesprzyjające okoliczności.