ŚRODKOWY PALEC WSKAZAŁ PÓŁFINALISTÓW

Napisał Radek @ 29 czerwca 2015

Takiego scenariusza tegorocznej edycji Copa America nie stworzyliby najlepsi reżyserzy świata. Po fazie grupowej i po incydentach z piłkarzami w rolach głównych, w fazie pucharowej liczyliśmy na piłkarskie spektakle, przepełnione futbolem.

Pierwszy ćwierćfinał okazał się brutalny dla kibiców na całym świecie, dał mocnego liścia w twarz, który jest odczuwalny aż do tej pory i sądzę, że może być jeszcze przez jakiś czas.

Starcie obrońcy tytułu, Urugwaju z gospodarzem turnieju, Chile, to jeden wielki skandal. Niewytłumaczalne zachowanie z sześćdziesiątej trzeciej minuty stało się symbolem tego turnieju i pokuszę się o stwierdzenie, że nic i nikt nie przebije tego wydarzenia. Chilijski turniej będzie zawsze kojarzony z chamskim zachowaniem piłkarza gospodarzy turnieju Gonzalo Jary, który wsadził środkowy palec w odbyt Urugwajczyka Edisona Cavaniego. Urugwajczyk broniąc się uderzył lekko w twarz Jarę, za co dostał drugą żółtą kartkę i w konsekwencji wyleciał z boiska za czerwoną kartkę. Od tego momentu Urugwajczycy musieli sobie radzić w dziesiątkę Ta sytuacja zaważyła o wyniku spotkania i awansie Chile do półfinału, ponieważ zwycięską bramkę zdobyli w osiemdziesiątej pierwszej minucie kiedy grali z przewagą jednego zawodnika. Autorem bramki był Mauricio Isla. Skompromitowała się również konfederacja CONMEBOL, która ukarała Jarę tylko trzy meczową dyskwalifikacją.

Bez żadnych dodatkowych historii i zgodnie z planem odbył się drugi ćwierćfinał. Pojedynek Peru-Boliwia można uznać za najmniej emocjonujące spotkanie w 1/4 finału. Okrzyknięte przed meczem faworytem spotkania Peru, od początku kontrolowało przebieg wydarzeń na murawie. Po dwudziestu trzech minutach mecz był rozstrzygnięty za sprawą Paulo Guerrero, który w dwudziestej i w dwudziestej trzeciej minucie strzelił dwie bramki. W siedemdziesiątej czwartej minucie skompletował hat-tricka i zapewnił swojej reprezentacji awans do półfinału. Boliwia w osiemdziesiątej czwartej minucie strzeliła honorową bramkę, którą zdobył z rzutu karnego Martins Moreno. Peru zasłużenie i bez wysiłku awansowało do półfinału, w którym spotka się z Chile.

Emocje czysto sportowe mieliśmy przyjemność przeżyć w spotkaniu Argentyny z Kolumbią. Naszpikowane gwiazdami reprezentacje spotkały już się na etapie ćwierćfinału. Pierwszą połowę zdominowali wicemistrzowie świata, którzy zmarnowali kilka wyśmienitych okazji. Najlepszą nie potrafił zamienić na gola kapitan Albicelestes, Lionel Messi, którego strzał głową z piątego metra wybronił David Ospina. Druga część spotkania to piłkarskie szachy, w których lepsze sytuacje stworzyli Argentyńczycy, ale również nie potrafili zamienił na bramkę. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem, a o awansie musiały zadecydować rzuty karne, gdyż dogrywki na tym turnieju nie są rozgrywane. Wojnę nerwów lepiej wytrzymali podopieczni Gerardo Martino i to oni awansowali do 1/2 finału.

Przeciwnikiem Argentyny w półfinale będą piłkarze Paragwaju, którzy po serii rzutów karnych pokonali Brazylijczyków. Canarinhos objęli prowadzenie w piętnastej minucie, bramkę zdobył Robinho. Pierwsza połowa należała do podopiecznych Carlosa Dungi, natomiast druga to przewaga piłkarzy Ramona Diaza, którzy w siedemdziesiątej drugiej minucie wyrównali wynik spotkania. Rzut karny, po zagraniu ręką przez Thiago Silvę we własnym polu, na bramkę zamienił Derlis Gonzalez. Dla strzelca bramki dla Paragwaju, awans do półfinału ma słodko-gorzki smak, ponieważ w trakcie serii rzutów karnych na zawał serca zmarł wujek Derlisa Gonzaleza.

Chilijska impreza wielkimi krokami zbliża się do końca. Jak na razie głównymi atrakcjami są wybryki piłkarzy, w szczególności "palec Chilijczyka Gonzalo Jary". W turnieju Copa America pozostały cztery drużyny i skład finału jest jeszcze niewiadomą. Ale jedno pewne jest–bez względu na zwycięzców półfinałów, z końcowego triumfu będzie się cieszyć trener z Argentyny. Wszystkie cztery drużyny mają selekcjonerów z Argentyny. Chile prowadzi Jorge Sampaoli, szkoleniowcem Peru jest Ricardo Gareca, Argentynę trenuje Gerardo Martino, a na ławce trenerskiej Paragwaju siedzi Ramon Diaz.

We wtorek o 1:30 czasu środkowoeuropejskiego Chile zmierzy się z Peru, a w środę o tej samej godzinie drugiego finalistę wyłoni mecz pomiędzy Argentyną a Paragwajem. Chile i Argentyna to papierowi faworyci, ale boisko zadecyduje które drużyny stworzą parę finałową.

DO TANGA TRZEBA DWOJGA

Napisał Radek @ 25 czerwca 2015

Niecałe dwa tygodnie minęły od ostatniego meczu reprezentacji Polski w eliminacjach do francuskiego Euro. W polskiej lidze zaczynają się przygotowania do nowego sezonu, a najlepsi polscy piłkarze odpoczywają po ciężkim sezonie. Sezonie wspaniałym dla polskiej kadry. Nie dosyć, że prowadzimy w grupie eliminacyjnej, to jeszcze pokonaliśmy pierwszy raz w historii reprezentacje Niemiec. Bardzo duża w tym zasługa sztabu szkoleniowego z Adamem Nawałką na czele. Ale nie bylibyśmy w tym miejscu, gdyby nie piłkarze. To oni są największymi bohaterami.

Ale również cichymi architektami dotychczasowego sukcesu są osoby, które od kilku lat nawoływały selekcjonerów do gry dwójką napastników. Ani Leo Beenhakker, ani Franciszek Smuda i również Waldemar Fornalik nie byli zwolennikami takiego ustawienia. Pomimo przeciętnych wyników i słabej gry kadry, nie chcieli zmieniać swoich poglądów i tkwili w niesłusznej teorii. Jednak poprzednicy Nawałki nie mieli takiego komfortu w wyborze napastników. Ale też nie starali się szukać i nie potrafili zaryzykować gdy sytuacja tego wymagała. 

Wrzesień 2014 roku to początek eliminacji do Francji i rozkwitu współpracy reprezentacyjnej pary napastników. Lewandowski był już szanowanym napastnikiem, z kolei Milik po nieudanym poprzednim sezonie w niemieckiej Bundeslidze, rozpoczął swoją przygodę z Ajaxem Amsterdam i pozostawał anonimowy dla świata futbolu. Ale nie dla Nawałki, który prowadził go w Górniku Zabrze. Selekcjoner zaryzykował i od początku swojej pracy z kadrą stawiał na Milika. Już po paru miesiącach okazało się, że to strzał w dziesiątkę.

Gra kapitana reprezentacji w kadrze w poprzednich latach była krytykowana, zarzucano mu nieskuteczność i brak zaangażowania. Pojawienie się Milika zmieniło sytuację Lewandowskiego o 360 stopni. Współpraca wyszła na dobre Robertowi. Również skorzystał na tym Arek, który zaczął grać regularnie w klubie i jego nazwisko przewija się w wielu gabinetach dyrektorskich jako kandydat do wzmocnienia linii ataku, nawet u największych klubów europejskich.

Oboje mieli udział w siedemnastu z dwudziestu strzelonych bramek przez polską reprezentację w trwających eliminacjach. Lewy z siedmioma bramkami prowadzi w klasyfikacji najlepszych strzelców eliminacji. Do tego dołożył trzy asysty. Milik ustrzelił cztery bramki, w tym arcyważną bramkę otwierającą wynik historycznego meczu z Niemcami. Również Arkadiusz na boisku jest altruistą, o czym świadczą trzy asysty w sześciu meczach (dwie przy bramkach Lewandowskiego w ostatnim meczu z Gruzją).

Adam Nawałka może się nazywać szczęściarzem, gdyż w kadrze posiada dwa brylanty. Robert Lewandowski i Arkadiusz Milik to atak marzeń. Ich współpraca na boisku wygląda bardzo dobrze, potrafią  się uzupełniać, nie przeszkadzają sobie. Potrzebują siebie na boisku jak tlenu. Osobno są zagubieni, brakuje im pewności siebie, nie gwarantują goli, stwarzają wrażenie schowanych.

Mistrzostwa Europy mogą być dla nich turniejem marzeń. Sukces na Euro zagwarantuje im tytuł najlepszej pary napastników w historii polskiej piłki nożnej. Również okrzyknięci zostaną legendami, obok Kazimierza Deyny, Grzegorza Laty czy Zbigniewa Bońka.

Ale żeby tak się stało ich współpraca musi być perfekcyjna. Osobno giną, razem odnoszą sukcesy-potwierdzają to mecze reprezentacyjne. Muszą współpracować jak tancerze na parkiecie. Warunkiem, żeby odtańczyć taniec zwycięzców we Francji jest symbioza. Zrozumienie bez słów Lewandowskiego i Milika to korzyść dla reprezentacji i dla samych napastników. Europa już nam zazdrości ataku marzeń. Po sukcesie na  Mistrzostwach Europy będą wzorem do naśladowania dla przyszłych pokoleń piłkarskich na całym świecie.

GRUPOWE WYBRYKI

Napisał Radek @ 22 czerwca 2015

Zakończyła się faza grupowa Copa America. Kibice mogą być trochę rozczarowani poziomem sportowym tej imprezy. Jak na razie żadna reprezentacja nie pokazała odpowiedniej jakości, żeby poważnie myśleć o zdobyciu trofeum.

Mecze grupowe zostały zepchnięte na drugi plan z powodu wybryków, boiskowych i pozaboiskowych. Antybohaterami pierwszych dziesięciu dni turnieju zostali, Brazylijczyk Neymar i Chilijczyk Arturo Vidal. Pierwszy tuż po końcowym gwizdku sędziego w meczu z Kolumbią, kopnął piłkę wprost w przeciwnika. Za ten incydent dostał czerwoną kartkę, a federacja CONMEBOL ukarała go dyskwalifikacją na cztery mecze, co wyklucza Neymara z całego turnieju. Drugi z kolei, po pierwszym wygranym meczu, jadąc pod wpływem alkoholu rozbił swoje Ferrari. Na szczęście nikomu się nic nie stało. Vidalowi bezmyślne zachowanie uszło płazem-selekcjoner nie wyrzucił go z kadry. Na miano syna marnotrawnego meczów grupowych zasłużył również Kolumbijczyk James Rodriguez, który w ostatnim meczu grupowym przeciwko Peru, świadomie uderzył łokciem przeciwnika. Jednak Jamesowi się upiekło, ponieważ żaden z sędziów nie zauważył tego incydentu.

Oprócz bezmyślnych zachowań trójki piłkarzy, w fazie grupowej mieliśmy do czynienia również z wybrykami zespołowymi. Z kibiców na całym świecie zakpili sobie piłkarze wszystkich reprezentacji. Tak słabego poziomu sportowego w piłce nożnej nie widziałem dawno.

Na szczęście rozgrywki grupowe się zakończyły i turniej wchodzi w decydującą fazę. Kibice ostrzą sobie zęby na następne mecze. Spotkania jakie czekają nas w ćwierćfinale gwarantują ciekawe widowiska i przede wszystkim emocje.

Pierwszy ćwierćfinałowym pojedynkiem będzie starcie gospodarza z obrońcą tytułu. Faworytem jest Chile, które w fazie grupowej zaprezentowało się najlepiej ze wszystkich uczestników Copa America. Urugwaj, który przyjechał bez swojej największej gwiazdy, Luisa Suareza, zajął w swojej grupie dopiero trzecie miejsce i ciężko będzie miał obronić tytuł.

Boliwia-Peru to najmniej atrakcyjna para ćwierćfinałowa. Dla obydwóch drużyn awans do fazy pucharowej to sukces. Żadna z tych drużyn nie ma nic do stracenia, a więc zapowiada się bardzo ciekawy bój o półfinał.

Obydwa  ćwierćfinały tworzą lewą stronę drabinki turniejowej, która wyłoni jednego z finalistów.

Z kolei prawą stronę tworzą ćwierćfinałowe szlagiery.

Pierwszym ze szlagierów i zarazem hitem 1/4 finału jest pojedynek między Argentyną i Kolumbią. Obydwie drużyny nie zachwyciły w swoich grupach. Argentyna pomimo słabej gry awansowała z pierwszego miejsca. Natomiast Kolumbia do ostatnich chwil walczyła o awans. Trzecie miejsce w grupie to wielka porażka drużyny Jose Pekermana.Ćwierćfinał to jeden mecz, dlatego nie można skreślać Kolumbii, ponieważ posiada w swoich szeregach piłkarzy światowej klasy, którzy w każdej chwili mogą rozegrać fantastyczny mecz. Jednak czy to wystarczy na naszpikowaną gwiazdami Argentynę z najlepszym piłkarzem świata na czele. Argentyna faworytem, kibice mogą zacierać ręce, ponieważ szykuje się iście królewska uczta.

Ostatni ćwierćfinał to pojedynek Brazylii z Paragwajem. Canarinhos tracąc Neymara, stracili całą ofensywną siłę rażenia. Pomimo zajęcia pierwszego miejsca w grupie, podopieczni Carlosa Dungi mogą się obawiać starcia z Paragwajem. Ciężko wskazać w tej parze faworyta, dlatego pojedynek zapowiada się na bardzo wyrównany i przyniesie mnóstwo emocji. Brazylia chce zmazać plamę po zeszłorocznym Mundialu i za wszelką cenę dąży do zdobycia trofeum. Z kolei Paragwaj po remisie z Argentyną, gdzie odrobił dwu bramkową stratę, czuje się pewny i bez kompleksów może podejść do starcia z Canarinhos.

Turniej Copa America za niecałe trzy dni rozkręci się na dobre. Kibice oczekują wyższego poziomu piłkarskiego w fazie pucharowej, który przyćmi bezmyślne zachowania piłkarzy i komiczne zachowanie piłkarza Jamajki, który po ostatnim gwizdku meczu Argentyna-Jamajka, pstryknął sobie zdjęcie z Lionelem Messim. Selfie Browna z Messim podbija świat. Obok wybryków Neymara i Vidal, jest największym i najczęściej komentowanym wydarzeniem tegorocznego Copa America. Wydarzenia te odzwierciedlają jakość spotkań-bardzo przeciętny.

Patrząc na ekipy jakie zostały na placu boju, jesteśmy zgodni, że pozostałe do rozegrania mecze wymarzą z pamięci kibiców fotkę Jamajczyka i wybryki piłkarzy i spowodują, że tegoroczna impreza zorganizowana przez południowoamerykańską konfederację będzie zapamiętana jako turniej wielkich spotkań i ogromnych emocji.

GRECKA PRZYSTAWKA

Napisał Radek @ 16 czerwca 2015

W ostatnich dniach wiele mówiło się o towarzyskim meczu reprezentacji Polski z Grecją. Dziennikarze pisali, że ten mecz narobi więcej szkód niż przyniesie korzyści. Punktem zapalnym był ranking FIFA, a w szczególności punkty jakie zostają przyznane za mecze. Polemika między dziennikarzami a zarządem PZPN jest spowodowana miejscem w koszyku, z którego kadra Adama Nawałki będzie losowana do grup eliminacyjnych do Mundialu w Rosji.

Koszyki zostaną utworzone na podstawie lipcowego rankingu FIFA. Polska obecnie zajmuje najwyższe miejsce w trzecim koszyku. Jednak nawet jeśli wygra z Grecją, to będzie miała 818 punktów. To o jeden mniej niż będzie miała Bośnia i Hercegowina, która znajdzie się tuż przed Polską. Gdyby reprezentacja Polski nie grała z Grecją, już miałaby wystarczającą liczbę punktów, aby zająć miejsce Bośni i Hercegowiny w drugim koszyku.

Wynika to ze specyfiki rankingu FIFA. Wszystkie punkty zdobyte w ciągu roku dzieli się przez liczbę rozegranych spotkań. Polska za ten rok bez meczu z Grecją miałaby około 580 punktów. Natomiast pokonanie wtorkowego rywala dałoby kadrze Polski tylko 520 punktów. Oznacza to, że liczba punktów rankingowych tak naprawdę się zmniejszy, zamiast się zwiększyć. To wszystko ze względu na to, że wszystkie punkty zdobyte w ciągu roku są dzielone przez liczbę spotkań. Pokonanie tego samego rywala w sparingu to dorobek w wysokości 594 punktów (przelicznik w eliminacjach to 2,5, natomiast w sparingach 1). Dlatego na sparingach tracimy punkty, zamiast zyskiwać.

Jednak czy rankingi są najważniejsze. Odpowiedź jest prosta-NIE. Sezon się skończył, dziennikarze nie mają o czym pisać, dlatego szukają dziury w całym i łapią się każdej informacji.

Najważniejszym wydarzeniem od sobotniego meczu z Gruzją są przygotowania do towarzyskiego meczu z Grecją i przede wszystkim dzisiejszy pojedynek z podopiecznymi Sergio Markariana. Dzień po zwycięstwie na Stadionie Narodowym, selekcjoner Adam Nawałka zwolnił kilku piłkarzy na wakacje. Reprezentacja Polski będzie musiała sobie poradzić bez Roberta Lewandowskiego, Grzegorza Krychowiaka, Łukasza Piszczka, Łukasza Fabiańskiego, Dawida Kownackiego, Tomasza Jodłowca, Łukasza Brozia i Michała Kucharczyka. Lewy, Krychu, Piszczu i Fabian zrobili swoje z Gruzją i zasłużyli na odpoczynek, z kolei Kownacki doznał kontuzji na zgrupowaniu. Sytuację z piłkarzami Legii można opisać jednym zdaniem-ktoś z premedytacją chce im przeszkodzić w karierze. Interesy klubu były ważniejsze niż możliwość zdobycia doświadczenia przez piłkarzy z warszawskiego klubu.

Nasz dzisiejszy przeciwnik przyjeżdża w bardzo złym nastroju. Spowodowane jest to porażką, wręcz kompromitacją w meczu eliminacyjnym, w którym podopieczni Sergio Markariana przegrali na wyjeździe z Wyspami Owczymi. Grecy są na dnie grupy F eliminacji i nie pojadą na Mistrzostwa Europy do Francji. Do Polski przyjechali w najmocniejszym składzie.Mecz z kadrą Adama Nawałki to okazja do poprawy humoru po weekendzie i początek budowania drużyny na eliminacje do Mundialu w Rosji. W jednej grupie nie spotkają się obie drużyny w eliminacjach do Mistrzostw Świata, gdyż będą losowani z tego samego koszyka.

Na przedmeczowej konferencji zaskoczył dziennikarzy i kibiców selekcjoner Adam Nawałka, który podał jedenastkę, która od pierwszej minuty zamelduje się na murawie PGE ARENA GDAŃSK. Artur Boruc, Thiago Cionek, Kamil Glik, Michał Pazdan, Marcin Komorowski, Ariel Borysiuk, Karol Linetty, Jakub Błaszczykowski, Piotr Zieliński, Kamil Grosicki i Arkadiusz Milik. Kapitanem będzie Artur Boruc. Skład bardzo ciekawy, stawiający nas w roli faworyta. Konkurencja w kadrze jest duża, większość piłkarzy będzie walczyć o miejsce w kadrze na jesienne mecze i Euro we Francji, dlatego możemy być pewni, że Polacy zagrają jakby to był kolejny mecz o punkty.

Mecz w Gdańsku będzie sprawdzeniem możliwości drużyny bez Roberta Lewandowskiego. Na pewno z tego faktu niezadowoleni są kibice, którzy z wysokości trybun będą dopingować Biało-Czerwonych, ponieważ nie będą mieli przyjemności obejrzeć w akcji najlepszego ataku w Europie.

Przy komplecie publiczności, reprezentacja Polski będzie chciała zwycięstwem spuentować pierwsze miejsce w grupie eliminacyjnej. Zakończenie sezonu 2014/2015 w dobrych humorach jest niezbędne w kontekście jesiennych meczów eliminacyjnych, a w szczególności wrześniowego pojedynku z Niemcami. Zwycięstwo w Gdańsku będzie prezentem dla kibiców, którzy zawsze wspierają i dopingują Biało-Czerwonych. Każdy się zgodzi, że bez kibiców nie byłoby pierwszego miejsca w grupie D eliminacji do EURO we Francji i historycznego pierwszego zwycięstwa z Niemcami.

LEWA DRAMATURGIA

Napisał Radek @ 14 czerwca 2015

Kto by się spodziewał, że w trakcie meczu polskiej reprezentacji z Gruzją kibice Biało-Czerwonych będą drżeć o wynik. W potwornie upalne sobotnie popołudnie, przy otwartym dachu podopieczni Adama Nawałki zagrali na nerwach fanom. Lider grupy D eliminacji do Mistrzostw Europy Francja 2016 był faworytem w starciu z podopiecznymi Kachabera Cchadadze. Ale papier nie rozdaje punktów przed meczem.

Wynik pierwszego spotkania w ramach eliminacji, które zostało rozegrane w Tbilisi jednoznacznie wskazywało na pewne zwycięstwo Polaków na Stadionie Narodowym. Jednak tym razem o punkty miało być ciężej, bowiem trener Gruzinów zdecydował się na ultradefensywne zestawienie z piątką obrońców i zabezpieczeniem tyłów przez defensywnego pomocnika.

W pierwszej połowie ilość nie dała jakości, obrona Gruzinów była dziurawa jak ser szwajcarski. Szalejący Grosicki, doskonały Krychowiak i niestety nieskuteczny Lewandowski-tak można najkrócej ocenić pierwsze dwa kwadransy. Po upływie trzydziestu minut Polacy powinni zastanawiać się czy dobijać jeszcze rywali, czy poprzestać na pięciobramkowym prowadzeniu.

Niestety wciąż było 0:0. Wstrzelić się nie mógł zwłaszcza wspomniany Robert Lewandowski. Napastnik Bayernu najpierw znalazł się sam na sam z Giorgim Lorią, minął go, ale wracający za akcją obrońca wybił piłkę z pustej bramki, później Lewy nie wykorzystał dośrodkowania Kamila Grosickiego i z siedmiu metrów uderzył wprost w gruzińskiego bramkarza. Nieskuteczność Roberta może frustrować, ponieważ napastnik klasy światowej wykorzystuje chociaż jedną ze sytuacji jakie mu się przydarzyły w pierwszej części meczu. To nie pierwszy mecz w którym kapitan marnuje stuprocentowe sytuacje.

Do sytuacji Lewandowskiego, w pierwszej połowie możemy dołożyć niecelny o centymetry strzał Kamila Grosickiego, uderzenie Arkadiusza Milika z osiemnastu metrów cudownie wyjęte przez Lorię. Polska reprezentacja praktycznie nie opuszczała pola karnego przeciwnika w pierwszej części meczu, a mimo to efektu nie było widać.

Po przerwie sytuacja zaczęła się zmieniać. Inicjatywę nad meczem zaczęli przejmować piłkarze Gruzji. Presja zaczęła plątać nogi Polakom. Podopieczni Kachabera Cchadadze zaczęli stwarzać sytuację, w pięćdziesiątej pierwszej minucie Guszan Kaszia nieznacznie pomylił się przy strzale głową.

Czas upływał, na trybunach można było zauważyć zniecierpliwienie i nerwowość spowodowane beznadziejną grą Polaków i coraz lepszą Gruzinów. Ale wtedy stało się to, na co wszyscy czekali od godziny. Po krótko rozegrany rzucie rożnym, Arkadiusz Milik wykorzystał wolną przestrzeń i z około dwudziestu metrów lewą nogi posłał piłkę w długi róg bramki. Po strzelonej bramce było można u wszystkich kibiców usłyszeć "ufff". Po następnej akcji Biało-Czerwonych mogło być jeszcze piękniej. Niestety, uderzenie piłki głową przez Kamila Grosickiego znów minęło słupek z niewłaściwej strony.

Po chwili uspokojenia, przyszedł kolejny nerwowy moment. Skończyło się jednak szczęśliwie, choć nazwisko George Navalovskiego mogło utkwić w pamięci reprezentantom na wiele lat. Obrońca Gruzinów na kilka minut przed końcem meczu oddał prawdopodobnie jeden z najlepszych strzałów w karierze, ale piłka odbiła się od poprzeczki. Nerwową końcówkę zamienił na wspaniałe zakończenie kapitan reprezentacji Polski. Robert Lewandowski  swoją nieskutecznością zaserwował kibicom dramaturgię przez cały mecz, ale zrehabilitował się w samej końcówce meczu. W ciągu czterech minut skompletował hat-tricka. W osiemdziesiątej dziewiątej minucie Lewy wykorzystał doskonałe podanie w uliczkę od Milika, a chwilę później dołożył głowę do bardzo sprytnego dośrodkowania wracającego do kadry Jakuba Błaszczykowskiego. Gdy Stadion Narodowy wystarczająco eksplodował, Lewandowski nie miał dość. Kolejną asystą popisał się Milik, a Robert w sytuacji sam na sam nie dał szans gruzińskiemu bramkarzowi.

Patrząc na przebieg spotkania, można stwierdzić, że było to "lewe spotkanie". Najpierw Lewy spudłował w sytuacjach w których klasa światowa nie może spudłować i spowodował olbrzymią dramaturgię, potem lewa noga Milika dała nam długo wyczekiwane prowadzenie, a na koniec Lewandowski  urządził sobie strzelanie, po którym wprowadził całą Polskę w stan euforii.

Polacy dokonali zatem czegoś niewiarygodnego-wygrali mecz 4:0, ale niemal do końca nikt nie był pewien zwycięstwa. Nikt jednak nie będzie rozliczał Biało-Czerwonych z nadmiernej dawki emocji. Zwłaszcza, że finały Euro 2016 przybliżyły się o kolejny krok. Polska pozostała liderem grupy D. Zgromadziła czternaście punktów i o jeden wyprzedza Niemców, z którymi spotka się w następnej kolejce. Czwartego września we Frankfurcie rozstrzygnie się kto zajmie pierwsze miejsce w grupie.

NOCE Z COPA AMERICA

Napisał Radek @ 11 czerwca 2015

Dzisiaj w nocy o 1:05 czasu środkowoeuropejskiego rozpoczynają się Mistrzostwa Ameryki Południowej. Impreza piłkarska organizowana zazwyczaj co cztery lata przez południowoamerykańską federację CONMEBOL. W tym roku impreza odbywa się w Chile. Obrońcą tytułu jest Urugwaj, który nie jest faworytem.

Największym faworytem do zdobycia pucharu jest oczywiście Argentyna z Lionelem Messim na czele. Dla najlepszego piłkarza świata tegoroczna edycja jest bardzo ważna, ponieważ w seniorskiej piłce jeszcze nie zdobył żadnego trofeum z reprezentacją. Wspierać go będą gwiazdy najlepszych europejskich klubów, dlatego ciężko wyobrazić sobie innego triumfatora niż podopieczni Gerardo Martino.

Drużyna która również będzie się liczyła w walce o trofeum Copa America są Brazylijczycy. Gospodarz ostatniego Mundialu, triumfem na chilijskiej ziemi będzie chciał zmazać plamę po klęsce jaką poniósł w półfinale Mistrzostw Świata z Niemcami przegrywając 1:7. Po Mundialu ekipę przejął były reprezentant i powracający do kilku latach przerwy na stanowisko selekcjonera, Dunga. Od objęcia posady w tamtym roku, Brazylia rozegrała dziesięć spotkań (wyłącznie towarzyskich), w których odniosła komplet zwycięstw. Prestiżu tej statystyce dodaje fakt, że rywalami Canarinhos byli m.in. Kolumbia, Ekwador, Meksyk, Chile, Francja i Argentyna. Największym pechowcem w reprezentacji Brazylii okazał się nowy nabytek Realu Madryt, Danilo, który nabawił się kontuzji tuż przed rozpoczęciem turnieju. Jego miejsce zajął piłkarz FC Barcelony Dani Alves.

Z wielkimi nadziejami do Chile przyjedzie reprezentacja Kolumbii, jedna z wyróżniających się ekip na ostatnim Mundialu. Drużyna prowadzona przez tego samego trenera Jose Pekermana ma w składzie króla strzelców ostatniego Mundialu Jamesa Rodrogueza i zdobywcę Ligi Europy Carlosa Baccę. Po długiej przerwie spowodowanej kontuzją, która wykluczyła go z Mistrzostw Świata w Brazylii, wraca Radamel Falcao. Występy w Manchesterze United sugerują, że Falcao nie będzie wzmocnieniem Kolumbii, ale Copa America da ostateczną odpowiedź, w jakiej formie znajduje się napastnik AS Monaco.

Chrapkę na pierwszy w historii triumf w Copa America mają gospodarze turnieju, reprezentacja Chile. Arturo Vidal i Alexis Sanchez to największe gwiazdy ekipy Jorge Sampaoliego. Po udanym występie na brazylijskim Mundialu, kibice w Chile nie wyobrażają sobie innego scenariusza niż awans do finału Copa America.

Południowoamerykańska konfederacja zrzesza 10 krajów, w turnieju występują więc goście spoza kontynentu. W tym roku zaproszono stałego bywalca, reprezentację Meksyku i debiutanta kadrę Jamajki.

Ze względu na odbywające się w lipcu Mistrzostwa strefy CONCACAF, Meksyk przyjedzie bez kilku podstawowych zawodników. Pomimo osłabień podopieczni Miguela Herrery do Chile nie przyjadą w roli turysty, tylko jako drużyna walcząca o tytuł. Przeszłość pokazuje, że bez względu na skład Meksyku, trzeba ich traktować poważnie, gdyż to zawsze groźny przeciwnik dla każdego.

Z kolei Jamajki celem jest pokazanie się w świecie międzynarodowego futbolu, podobnie jak to miało miejsce na jedynym Mundialu w jakim uczestniczyli, we Francji w 1998 roku.W tamtym turnieju zajęli trzecie miejsce w grupie za Argentyną i Chorwacją, a przed Japonią.

Copa America organizowana jest od 1910 roku. Do 2007 roku turniej odbywał się w różnych odstępach czasowych, a od 2007 roku rozgrywany jest co cztery lata.

Broniący tytułu Urugwaj jest rekordzistą pod względem liczby tytułów w Copa America. Uzbierał ich piętnaście, druga w klasyfikacji jest reprezentacja Argentyny z czternastoma triumfami. Czy po chilijskim turnieju reprezentacja Albicelestes wyrówna osiągnięcie Urugwaju? A może Neymar utrze nosa swojemu koledze z FC Barcelony i zgarnie trofeum razem z reprezentacją Brazylii?

Niestety wielkim nieobecnym turnieju będzie trzeci z barcelońskiego trio MSN. Urugwajczyk Luis Suarez odbywa karę zawieszenia za ugryzienie Giorgio Chielliniego podczas spotkania z Włochami na ubiegłorocznych Mistrzostwach Świata w Brazylii.

Turniej Copa America zapowiada się bardzo interesująco. Dla kibiców jedyną przeszkodzą będą godziny rozgrywania meczów. Niektóre mecze będą się rozpoczynać o 20:50 czasu środkowoeuropejskiego, ale większość meczów rozgrywane będą w nocy. Jednak dla tak wspaniale obsadzonej imprezy, warto zarwać kilkanaście nocy i obejrzeć futbol na najwyższym poziomie. Południowoamerykańska impreza rozpoczyna się meczem Chile-Ekwador, a zakończy finałem rozegranym na stadionie Estadio Nacional Julio Martínez Prádanos w Santiago de Chile, czwartego lipca o godzinie 21:15 czasu środkowoeuropejskiego.
Czytaj więcej na http://sport.interia.pl/pilka-nozna/news-rozpoczyna-sie-copa-america,nId,1833277#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
Po mistrzostwach świata ekipę przejął były reprezentant kraju Dunga. Pod jego wodzą Brazylia rozegrała dziewięć spotkań (wyłącznie towarzyskich), w których odniosła komplet zwycięstw. Prestiżu tej statystyce dodaje fakt, że rywalami "Canarinhos" były m.in. Kolumbia, Ekwador, Argentyna, Francja, Chile i Meksyk.

Czytaj więcej na http://sport.interia.pl/pilka-nozna/news-rozpoczyna-sie-copa-america,nId,1833277#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox

POZOSTAĆ W ŻÓŁTEJ KOSZULCE

Napisał Radek @ 10 czerwca 2015

Wracając do EURO 2012 które było rozgrywane w Polsce i na Ukrainie, kibice reprezentacji Polski nie wspominają tej imprezy miło, chcieliby jak najszybciej zapomnieć, ale kompromitacja jakiej byliśmy świadkami nigdy nas nie opuści. Jedyną rzeczą, która może wymazać koszmary z 2012 roku to sukces na EURO 2016 rozgrywanego we Francji.

Eliminacje do francuskiej imprezy przebiegają poprawnie, terminarz meczów jakie nam zostały do końca eliminacji również napawa optymizmem. Na Narodowym podejmiemy Gruzję, Gibraltar i w ostatnim meczu Irlandię, w roli gości zagramy z Niemcami i ze Szkocją. 

Właśnie mecz z Gruzją, który zostanie rozegrany w najbliższą sobotę na Stadionie Narodowym w Warszawie to bardzo ważne spotkanie. Olbrzymie znaczenie będzie miało zwycięstwo z Gruzją, ponieważ zdobycie kompletu punktów pozwoli nam przystąpić do jesiennych spotkań jako lider, a pamiętajmy, że pierwszym meczem na jesień będzie spotkanie z aktualnymi Mistrzami Świata. Jednocześnie w weekend spotkają się bezpośredni przeciwnicy polskiej reprezentacji do francuskiego Euro. Irlandia podejmie Szkocję, ktoś musi stracić punkty, mogą również obydwie stracić punkty, co przy zwycięstwie biało-czerwonych stawia nas w komfortowej sytuacji. Dlatego najbliższy mecz jest wyjątkowy. Jakakolwiek strata punktów może nam skomplikować sytuację, która w konsekwencji przerodzi się w brak awansu na EURO.

Jednak żaden kibic, ekspert, dziennikarz piłkarski nie wyobrażają sobie innego rezultatu niż zwycięstwa podopiecznych Adama Nawałki w sobotnie późne popołudnie.

Każdy zdaje sobie sprawę, że nie będzie to łatwy mecz. Nie od dziś wiadomo, że polska reprezentacja nie potrafi grać w ataku pozycyjnym. A mecz z Gruzją będzie wymagał takiego podejścia do meczu, gdyż Gruzini będą się bronić i starać wyprowadzać kontrataki. Podpisuję się pod słowami Roberta Lewandowskiego, który powiedział, że najlepszym scenariuszem dla Polaków byłaby sytuacja w której Gruzja zagra ofensywnie a my będziemy mogli zagrać to co potrafimy najlepiej-kontrataki. Smutne to, ale prawdziwe. Również bardzo mało prawdopodobne. To podopieczni Adama Nawałki będą musieli cierpliwie konstruować atak pozycyjny, tkać akcję za akcją, żeby zgarnąć pełną pulę. Przeciwnik przeciętny, na papierze nie mogący się równać z polską reprezentacją, kadra która już w pierwszym meczu eliminacyjnym z Polską w Tbilisi, który przegrała 4:0, pokazała że nie jest w stanie nam przeszkodzić.

Jedyną przeszkodą polskiej kadry w czerwcowym meczu jest reprezentacja Polski, przede wszystkim nasza nieudolna gra atakiem pozycyjnym, w zasadzie brak pojęcia o konstruowaniu akcji 30-40 metrów od bramki przeciwnika. Szansą są piłkarze potrafiący wygrywać pojedynki jeden na jeden.

W odpowiednim momencie wrócił do kadry. Po dziewiętnastu miesiącach przerwy, do kadry wrócił nasz boiskowy kapitan, Jakub Błaszczykowski, który nigdy nie zawiódł w koszulce z orzełkiem na piersi, człowiek który może być zbawieniem w meczu z Gruzinami. Jeśli oczywiście zagra od pierwszych minut w tym arcyważnym spotkaniu. Oczywiście opaski nie odzyska, gdyż Nawałka swojemu pupilkowi jej nie odbierze. Nie ważne kto nosi kawałek materiału na przedramieniu, ważne kto zdobywa bramki, asystuje-ten jest prawdziwym przywódcą. Błaszczykowski przez dłuższy czas był najważniejszym piłkarzem reprezentacji. Obecnie jest którymś w kolejności.  Patrząc na umiejętności, jest wartością dodaną reprezentacji Adama Nawałki. Był kapitanem, teraz jest rezerwowym, ale może zostać dżokerem.

Ale nie tylko on może okazać się decydujący w sobotę. Adam Nawałka ma to szczęście, że kilku piłkarzy gra w najsilniejszych ligach w Europie i są wiodącymi postaciami w swoich klubach. Jednak brakuje drużyny, która sama w sobie będzie straszyć przeciwnika, teraz niepokój wywołują pojedyncze nazwiska. W meczu z Gruzją niezbędna będzie gra zespołowa, dlatego sen z powiek kibicom spędza sobotni mecz.

Bez Kamila Glika, ale z Jakubem Błaszczykowskim polska reprezentacja przystąpi do meczu z Gruzją. Wraca na Narodowy Grzegorz Krychowiak, który w sobotę musi powtórzyć wyczyn z finału Ligi Europy. Robert Lewandowski, Łukasz Fabiański, Łukasz Piszczek-patrząc na ligi w jakich występują i kluby jakie reprezentują wymienieni dżentelmeni, w sobotę możemy się spodziewać przyjemnego spotkania i życzę wszystkim żeby takie było. Wystarczy żeby piłkarze odrzucili wszystkie niepokojące myśli o niedociągnięciach w grze reprezentacji i skupili się na pozytywach jakie przyniosły zwycięstwa w poprzednich meczach eliminacyjnych. Atmosfera w kadrze pozwala wierzyć, że słabości zostaną z czasem poprawione i przekształcą się w atut. Kibice mogą spać spokojnie, trzynastka okaże się szczęśliwą liczbą, sobota będzie szczęśliwym dniem dla polskiej piłki.

CZAS NA ODPOCZYNEK

Napisał Radek @ 8 czerwca 2015

Przed ostatnią kolejką grupy mistrzowskiej i grupy spadkowej T-Mobile Ekstraklasy prawie wszystko było jasne. Prawie robi wielką różnice-tak też było w tym przypadku. Niewiadome jakie nie zostały rozstrzygnięte przed 37. kolejką to drugi spadkowicz i przede wszystkim Mistrz Polski. Co do mistrzostwa, to tylko kataklizm mógł zrzucić z pierwszego miejsca Lecha Poznań. Ale przeszłość pokazuje, że futbol jest nieprzewidywalny.
 
Nikt nie mógł przewidzieć takiej końcówki sezonu. Od pierwszej kolejki murowanym faworytem do tytułu była warszawska Legia. Kompromitacja w europejskich pucharach i zmiana trenera na początku sezonu u najgroźniejszego rywala, powodowała, że już jesienią Legii zakładano koronę na głowę. Z biegiem czasu sytuacja zaczęła się zmieniać. Fakt, Legia sezon zasadniczy zakończyła na pierwszym miejscu, przed runda finałową zdobyła Puchar Polski pokonując w finale Lecha Poznań. Jednak sytuacja się skomplikowała po 31. kolejce w której stołeczny klub uległ na Łazienkowskiej Kolejorzowi i w konsekwencji stracił pozycję lidera.

Przed ostatnią kolejką Lech Poznań miał trzy punkty przewagi nad Legią. Przy komplecie publiczności podejmował Wisłę Kraków. Legia zaś podejmowała Górnika Zabrze.

Z uśmiechem na twarzy i z nowym celem postawionym sobie i drużynie, do meczu w ostatniej kolejce przystępował Tadeusz Pawłowski. Prowadzony przez niego Śląsk Wrocław po ciekawym meczu pokonał Pogoń Szczecin 2:1.

Do bardzo ciekawego pojedynku doszło w Białymstoku. Tamtejsza Jagiellonia podejmowała Lechię Gdańsk. Gospodarze walczyli o wicemistrzostwo, a goście o pozytywne zakończenie sezonu. Od samego początku spotkania przewagę mieli Gdańszczanie, którzy stwarzali groźne sytuacje. Swoją dobrą grę w pierwszej połowie nagrodzili bramką strzeloną w czterdziestej drugiej minucie przez Nikolę Lekovicia. Dwanaście minut po przerwie podwyższyli wynik, bramkę zdobył Antonio Colak. Jagiellonia starała się odwrócić wynik spotkania, ale nic nie wychodziło.Wydawało się, że publiczność która wypełniła stadion w całości nie doczeka się zwycięstwa na zakończenie sezonu. Nic bardziej mylnego, podopieczni Michała Probierza wzięli się ostro do roboty. Bramkę kontaktową w siedemdziesiątej dziewiątej minucie z rzutu karnego strzelił Patryk Tuszyński. Jagiellonia nie odpuszczała i szła za ciosem. W osiemdziesiątej dziewiątej minucie bramkę wyrównującą strzelił Filip Modelski. W doliczonym czasie gry Jaga strzeliła jeszcze dwie bramki i po fantastycznej końcówce wygrała 4:2. Mimo zwycięstwa nie udało się Jagiellonii zdobyć wicemistrzostwa, ale trzecie miejsce to również sukces drużyny z Białegostoku.

Wracając do walki o mistrzostwo, Legia Warszawa wykonała swoje zadanie w stu procentach pokonując Górnika 2:0. Pozostało jej czekać na rozwój wydarzeń w Poznaniu.

Wszystkie oczy były skierowane na Bułgarską. Z minuty na minutę atmosfera w Poznaniu gęstniała, gdyż Lech nie był w stanie strzelić bramki, a Wisła nie odpuszczała i dążyła do strzelenia bramki. Im bliżej końcowego gwizdka tym wszyscy z zaciekawieniem patrzeli na wydarzenia boiskowe. W końcówce Wisła atakowała, każda bramka strzelona przed podopiecznych Kazimierza Moskala przewróciłaby tabelę do góry nogami. Nic z tego, krakowski klub nie był w stanie strzelić zwycięskiej bramki. Po ostatnim gwizdku w Poznaniu zapanowała euforia, wszyscy się bawili i świętowali siódme mistrzostwo Polski.

Mistrza poznaliśmy w niedzielę, a drugiego spadkowicza dzień przed finałem Ligi Mistrzów. W piątkowy wieczór do spadkowicza GKS-u Bełchatów dołączył Zawisza Bydgoszcz, który przegrał w Chorzowie z Ruchem 3:2 i w następnym sezonie zagra w pierwszej lidze.

Końcowa tabela grupy mistrzowskiej sezonu 2014/2015 to dobre rozwiązanie dla ligi. Rozwścieczona Legia będzie chciała odzyskać tytuł, gorycz utraty mistrzostwa osłodzi kolejny sezon w fazie grupowej Ligi Europy. To wszystko podniesie poziom sportowy i będzie z pożytkiem dla Ekstraklasy. Lech Poznań żeby awansować do fazy grupowej Ligi Mistrzów musi poprawić jakość zespołu. Dwa kluby gwarantujące progres. Do tego dochodzą rozwijająca się Jagiellonia i łapiący stabilizację finansową Śląsk Wrocław-kluby których celem jest faza grupowa Ligi Europy, wyzwanie ogromne, ale z korzyścią dla polskiej piłki. Do tego dochodzi Lechia Gdańsk z potężnym sponsorem, stadionem i bazą treningową-kandydat na Mistrza Polski. Nie zapominajmy o Wiśle i Cracovii-krakowskie kluby na pewno włączą się do walki o europejskie puchary.

Dopiero co skończył się sezon, Poznań świętuje mistrzostwo, a już zaczynają się przygotowania do nowego sezonu. Teraz nadszedł czas prezesów, dyrektorów. Wierzmy w ich wiedzę i zaangażowanie, które da podstawy do lepszego jutra.

Poznań się bawi, Warszawa płacze, Białystok świętuje, cieszą się we Wrocławiu, kręcą nosem w Krakowie, smucą się w Bełchatowie i Bydgoszczy oraz świętują awans do Ekstraklasy w Lubinie i Niecieczy. Dumny ze swojego osiągnięcia może być Kamil Wilczek z Piasta Gliwice, który z dwudziestoma bramkami na koncie został królem strzelców. Tak w skrócie wygląda zakończony sezon 2014/2015. Teraz czas na eliminacyjny mecz z Gruzją, krótkie wakacje, a w lipcu zaczynamy od nowa.

BORDOWO-GRANATOWY PUCHAR

Napisał Radek @ 7 czerwca 2015

1:0 dla FC Barcelony, Juventus wyrównuje, Barca ponownie prowadzi, podwyższa prowadzenie i koniec-tak w skrócie można opisać wczorajszy finał. Finał, który spełnił wszystkie oczekiwania jakie zostały przed nim postawione. Dwie najlepsze drużyny sezonu spotkały się w Berlinie aby zdobyć potrójną koronę. Zarówno Barcelonie jak i Juventusowi zdobycie Pucharu Europy było niezbędne do nazwania sezonu, sezonem wyjątkowym. Faworytem przed meczem była FC Barcelona, która we wspaniałym stylu udźwignęła ciężar bycia głównym kandydatem do zdobycia najcenniejszego pucharu w klubowej piłce.

Od samego początku meczu Duma Katalonii zdominowała wydarzenia boiskowe. Już w czwartej minucie po fantastycznej akcji całego zespołu, akcji w której dziesięciu piłkarzy Barcy dotknęło piłkę, Ivan Rakitic zdobył bramkę. Podopieczni Luisa Enrique w pierwszej połowie bawili się grą, Juventus nie był w stanie stworzyć choćby jednej akcji zagrażającej bramce Katalończyków. Do czterdziestej piątej minuty wyglądało, że mecz może się skończyć jak finał Euro 2012 z udziałem Hiszpanów i Włochów. Że tak się nie stało wielka zasługa Gianluigi Buffona, który pokazał, że mimo upływu lat nadal jest w trójce najlepszych golkiperów świata. Zdeterminowany, by wielką karierę ukoronować jedynym triumfem, jakiego mu jeszcze brakuje–poprzedni finał Ligi Mistrzów przegrał po pamiętnej serii karnych z Milanem, wykazywał się cudownym refleksem.

Początek drugiej połowy to wyrównana gra. Z minuty na minutę zaczęli dominować piłkarze Starej Damy. W pięćdziesiątej piątej minucie dopięli swego i po bramce Alvaro Moraty wyrównali stan meczu. Akcja poprzedzająca bramkę była w stylu FC Barcelony, kilka podań i finezja. Juventus poszedł za ciosem i chciał wyjść na prowadzenie. Od pięćdziesiątej piątej do siedemdziesiątej minuty zdominowali posiadanie piłki i kontrolowali przebieg spotkania. Piłkarze Dumy Katalonii nie mogli się otrząsnąć po straconej bramce, a piłkarze z Turynu stwarzali akcję za akcją.

Jednak w sześćdziesiątej ósmej minucie sprawy w swoje ręce wziął Lionel Messi, który po przebiegnięciu parudziesięciu metrów z piłką przy nodze, oddał strzał na bramkę Buffona, Włoch obronił ale przy dobitce Luisa Suareza był bezradny. Barca ponownie wyszła na prowadzenie i całkowicie przejęła kontrolę nad spotkaniem. Pomocnicy Starej Damy nie mieli już energii, by nadążyć za kontrami rywali. A te stają się powoli takim znakiem firmowym Enrique, jak akcje cierpliwie tkane podaniami, jak ten pierwszy gol, gdy zaangażowani zostali niemal wszyscy zawodnicy z pola.

Do końca meczu Stara Dama nie była w stanie odwrócić przebiegu spotkania, w doliczonym czasie gry straciła kolejnego gola i ostatecznie przegrała 3:1. Bramka Neymara to ostatnie dotknięcie piłki w finale. 

Dla Barcelony to nie był perfekcyjny finał, ale pokazujący, że nawet w trudnym momencie, połączenie dwóch stylów wychodzi im znacznie lepiej, niż uparte trzymanie się jednego. A połączenie było idealne.

Brawa dla Juventusu za świetne emocje w finale. Stara Dama postawiła się Barcelonie o wiele bardziej, niż się spodziewałem, ale też w drugiej połowie zapłacił za to utratą sił. Oprócz cudownych parad Buffona zapamiętamy gola Alvaro Moraty, bo to kolejna świetna historia chłopaka, który nie został doceniony w klubie, gdzie się wychował i który kochał, znakomicie odnajdując się „na wygnaniu” oraz łzy Pirlo, żegnającego się z wielkim futbolem.

Finał był wspaniały, bo choć wygrał faworyt, to po wielkiej bitwie, bynajmniej nie jednostronnej ale po nerwach, zwrotach akcji. Największym zwycięzcą okazał się Luis Enrique i jego reformy gry Barcelony. W połowie sezon zwalniany przez dziennikarzy i ekspertów. Wytrwał i triumfuje!

Barca zdobyła piąty Puchar Europy, czwarty w XXI wieku. Pokonanie mistrza Holandii, Francji, Anglii, Niemiec i Włoch pokazuje, że Barca zasłużyła na wygranie Ligi Mistrzów. Zasłużyła na zwycięstwo w finałowym spotkaniu. Czy za rok FC Barcelona jako pierwsza obroni trofeum Ligi Mistrzów? Patrząc na skład Dumy Katalonii, są na to duże szanse.

TRZY PLUS PIĘĆ RÓWNA SIĘ OSIEM

Napisał Radek @ 5 czerwca 2015

Dopiero co się skończył Mundial, rozpoczynał się sezon, a już jesteśmy na finiszu rozgrywek klubowych w Europie. Z perspektywy całego roku, sezon minął bardzo szybko, ale ostatnie dni płyną bardzo wolno. Im bliżej najważniejszego momentu sezonu, tym minuta trwa jak godzina, a godzina jak dzień. Wskazówki zegarów stanęły w miejscu, zwłaszcza od finału Ligi Europy. Oczywiście czas umilają nam finisz sezonu w polskiej Ekstraklasie czy ostateczne pojedynki w pucharach krajowych. Ba, nawet kibice mogą się ekscytować aferą korupcyjną i wyborami w FIFA oraz rezygnacją Seppa Blattera z funkcji prezydenta Międzynarodowej Federacji Piłki Nożnej. Ale to nie to samo. To tylko może na chwilkę zająć umysł, jak bumerang wracają myśli dotyczące Berlina. Nic i nikt w tym czasie nie zastąpi finału Ligi Mistrzów. W dniu finału świat się kręci wokół piłki.

Ostateczny pojedynek najbardziej prestiżowych rozgrywek klubowych w Europie elektryzuje każdego. Co roku emocje związane z finałem Ligi Mistrzów są ogromne, w tym roku są również wyjątkowe. Wyjątkowość tego finału bierze się z możliwości zdobycia potrójnej korony przez obydwóch finalistów. Zarówno FC Barcelona jak i Juventus Turyn zdobyli mistrzostwo i puchar swojego kraju. Taka sytuacja zdarza się pierwszy raz w historii. 

Atrakcyjność finału podnoszą przede wszystkim piłkarzem reprezentujący aktualnego mistrza Hiszpanii i mistrza Włoch. Z jednej strony El Tridente, z drugiej Buffon, Pirlo. Reprezentanci Włoch wracają do miejsca w którym przeżyli najpiękniejsze chwile w swojej karierze. To właśnie na niemieckiej ziemi, na Stadionie Olimpijskim w 2006 roku podnieśli puchar za Mistrzostwo Świata. Bohaterowie z 2006 roku wraz ze swoimi kolegami przyjechali podbić ponownie Berlin. Juventus po wyeliminowaniu w półfinale obrońcy tytułu, ma prawo wierzyć w końcowy sukces.

Bianconeri po dwunastu latach ponownie wystąpią w finale Ligi Mistrzów. Przed sezonem nikt nie wymieniał ich w roli faworyta, po zeszłorocznej kompromitacji w postaci braku awansu z grupy, w tym sezonie każdy patrzył na Juventus z przymrużeniem oka. Teraz podopiecznych Massimiliano Allegriego traktuje się poważnie.

Solidna defensywa i kontrataki to styl jaki preferują Bianconeri na boisku. Największą siłą jest linia pomocy, której przywódcą jest Andrea Pirlo. Obok niego biegają nieustępliwy Arturo Vidal i wschodząca gwiazda reprezentacji Francji Paul Pogba. Dużą niewiadomą dla przeciwnika jest linia obrony Juventusu-Allegri wychodzi albo trójką środkowych z bocznymi albo czwórką w jednej linii. W finale wyjdzie czwórką w jednej linii, ponieważ stracił najważniejszego obrońcę Giorgio Chielliniego-Włoch z powodu kontuzji nie wystąpi w Berlinie oraz gra trójką środkowych defensorów przeciwko El Tridente to samobójstwo-potwierdzają to półfinały FC Barcelony z Bayernem Monachium. W linii ataku zagrają zapewne Carlos Tevez i Alvaro Morata. Wychowanek Realu ma podwójną motywację, zrobi wszystko żeby odwieczny rywal Królewskich nie zdobył piątego Pucharu Europy. Całą ekipą zarządzać będzie z bramki Gianluigi Buffon. Weteran wśród bramkarzy, jest jak wino czym starszy tym lepszy. Sobotniego wieczora pierwszy raz w karierze stanie oko w oko z Lionelem Messim. Niewielu jest bramkarzy, którzy mogą powiedzieć że La Pulga nie strzelił im bramki. Buffon może.

Lionel Messi w sobotnim finale Ligi Mistrzów może poprawić aż trzy rekordy i jeden wyrównać. Najlepszy piłkarz w historii Ligi Mistrzów w sobotni wieczór zrobi wszystko, żeby jego ukochany klub ponownie zdobył potrójną koronę. Jeśli tak się stanie, Duma Katalonii jako pierwszy klub dwukrotnie zdobędzie mistrzostwo i puchar kraju oraz Champions League w jednym sezonie.

Sezon 2014/15 nie tylko na krajowym podwórku należy do FC Barcelony. Duma Katalonii dominuje również na arenie międzynarodowej. W drodze do berlińskiego finału Katalończycy pozostawili w pokonanym polu czterech mistrzów istotnych lig Starego Kontynentu. Droga Barcy do Berlina prowadziła przez olbrzymie metropolie, gdzie przyszło się jej mierzyć z potężnymi rywalami. W fazie grupowej ograli Ajax Amsterdam i u siebie Paris Saint Germain, w fazie pucharowej odprawili z kwitkiem Manchester City, ponownie Paris Saint Germain, a w półfinale mistrza Niemiec Bayern Monachium.

Finał Ligi Mistrzów zbliża się wielkimi krokami. Mecz Juventusu Turyn z FC Barceloną zostanie rozegrany jutro, ale już teraz na Stadionie Olimpijskim czuć futbolową gorączkę. Cały świat rozpoczął wielkie odliczanie do pierwszego gwizdka. Berlin świętuje, ale przede wszystkim czeka. Wszyscy mają bowiem świadomość, że to, co dzieje się obecnie to zaledwie "przystawka". "Danie główne" zostanie podane w sobotę o godzinie 20:45.

KLOCKI PRAWIE POUKŁADANE

Napisał Radek @ 4 czerwca 2015

Do wczoraj polska Ekstraklasa była jedyną ligą piłkarską w Europie w której jeszcze nie poznaliśmy mistrza. Wydarzenia których byliśmy świadkami wczorajszego wieczora, rozstrzygnęły wszystkie niewiadome w grupie mistrzowskiej T-Mobile Ekstraklasy. To co się wydarzyło wczoraj również przyprawia o palpitacje serca. Zanim rozpoczęły się pojedynki o mistrzostwo i europejskie puchary, we wtorkowy wieczór obejrzeliśmy zmagania o utrzymanie.

W 36. kolejce grupy spadkowej było mnóstwo emocji, które przyniosły pierwszego spadkowicza sezonu 2014/2015. Bramka strzelona w dziewięćdziesiątej minucie na 2:1 nic nie dała GKS-owi Bełchatów, ponieważ w doliczonym czasie gry wyrównała Korona Kielce, a w meczu Podbeskidzia z Górnikiem Łęczna gospodarze również w doliczonym czasie gry strzelili bramkę dającą im utrzymanie. Bełchatowianie spadli, a w 37. kolejce o utrzymanie walczyć będzie teoretycznie pięć drużyn, ale praktycznie tylko trzy. Zawisza Bydgoszcz, Górnik Łęczna i Korona Kielce-kibice tych klubów będą drżeć o utrzymanie do samego końca.

Wracając do grupy mistrzowskiej, środowy wieczór pokazał, że warszawska Legia nie zasługuje na mistrzostwo. Styl jaki prezentowali w grupie mistrzowskiej i przede wszystkim w Gdańsku to największa kompromitacja rundy finałowej T-Mobile Ekstraklasy. Legia Warszawa w rundzie finałowej strzeliła pięć goli.

Nawet takiej słabej Legii nie potrafiła pokonać Lechia Gdańsk-to pokazuje, że w Gdańsku przed klubem jeszcze mnóstwo pracy. Wczorajsze potknięcie kosztowało Gdańszczan miejsce w eliminacjach do Ligi Europy.

Z występów w przyszłym sezonie w europejskich pucharach cieszą się we Wrocławiu. Cel jaki sobie postawił przed sezonem trener Tadeusz Pawłowski, został zrealizowany. Piłkarze Śląska kropkę nad i postawili w Krakowie, gdzie pokonali Wisłę 1:0.

Na najniższym stopniu podium plasuje się Jagiellonia Białystok, która ma jeszcze szansę na wicemistrzostwo. Możliwość zajęcia drugiego miejsca po ostatniej 37. kolejce zawdzięcza zwycięstwu odniesionemu w Szczecinie nad tamtejszą Pogonią (3:1).

Najważniejszym wydarzeniem środowego wieczora było przekonywujące zwycięstwo lidera Ekstraklasy Lecha Poznań w Zabrzu z Górnikiem (6:1). Dzięki temu i przede wszystkim potknięciu Legii w Gdańsku, Kolejorz ma trzy punkty przewagi nad warszawskim klubem i wystarczy mu remis w ostatnim meczu w Poznaniu z Wisłą  aby świętować upragniony tytuł mistrza Polski.

Podsumowując 36. kolejkę T-Mobile Ekstraklasy powiemy, że Lech Poznań został mistrzem Polski sezonu 2014/15. Składamy wielkie gratulacje, bo to jest mistrz zasłużony, grający najlepszą piłkę w lidze. Oczywiście chimeryczny, ale na tle innych-przekonujący. Legia rozegrała kolejny w 2015 roku żałosny mecz i może tylko grzecznie oddać berło we właściwe ręce. Faktyczne przyklepanie tytułu odbędzie się w niedzielę, natomiast wczoraj karty zostały rozdane.

BEZ NIESPODZIANEK

Napisał Radek @ 1 czerwca 2015

Ostatnia sobota maja przebiegała pod dyktando finałów krajowych pucharów. W Hiszpanii, Niemczech, Anglii i we Francji poznaliśmy triumfatorów pucharowych rozgrywek. W tym roku w czterech najlepszych ligach europejskich odbyło się bez niespodzianek. Jednak kibice nie mogli narzekać na brak emocji. W każdym z ostatecznych starć byliśmy świadkami futbolu na najwyższym poziomie.

Największą gwiazdą soboty jak przez cały sezon był Lionel Messi, który otworzył wynik finałowego spotkania o Puchar Króla akcją, którą nikt nie ma szans powtórzyć na PlayStation. Argentyńczyk przedryblował czterech przeciwników i strzałem przy krótkim słupku pokonał bramkarza Athletiku Bilbao. Całe sobotnie spotkanie to dominacja podopiecznych Luisa Enrique. Zespół z Katalonii pewnie wygrał 3:1, zdobywając w Hiszpanii dublet (mistrzostwo i Puchar Króla). Po ostatnim gwizdku zapanowała euforia, ale zabawy nie było, ponieważ Duma Katalonii 6 czerwca zagra z Juventusem Turyn w finale Ligi Mistrzów. Przed pierwszym gwizdkiem spotkania Baskowie i Katalończycy gwizdami zagłuszyli hymn Hiszpanii, który tradycyjnie został zaśpiewany w obecności Króla Hiszpanii Filipa VI Burbona. Takiej sytuacji mogliśmy się spodziewać, gdyż obydwa regiony chcą się odłączyć od Hiszpanii.

Po jednostronnym widowisku na Wembley, Arsenal Londyn pewnie pokonał Aston Villę Birmingham 4:0 i zasłużenie zdobył  Puchar Anglii. Kibice na wyspach spodziewali się bardziej wyrównanego meczu, ale podopieczni Arsena Wengera nie pozostawili przeciwnikom złudzeń. Od pierwszych minut spotkania Kanonierzy przystąpili do ataków. Jednak bramkę na 1:0 zdobyli dopiero pod koniec pierwszej części gry, w czterdziestej minucie Theo Walcott pokonał Shaya Givena. Pięć minut po rozpoczęciu drugiej połowy Alexis Sanchez podwyższył wynik i emocje się skończyły. Piłkarze Aston Villi nie byli w stanie przeciwstawić się Arsenalowi. W sześćdziesiątej drugiej minucie bramkę na 3:0 strzelił Per Mertesacker, a w doliczonym czasie gry dobił drużynę z Birmingham  rezerwowy tego dnia Francuz Olivier Giroud. Między słupkami triumfatora Pucharu Anglii stał Wojciech Szczęsny, który przez całe spotkanie był bezrobotny.

Finałem, który został przed spotkaniem słusznie nazwany pojedynkiem Dawida z Goliatem, w rzeczywistości takim nie był. Oprócz przewagi w posiadaniu piłki, która zdecydowanie była na korzyść Paris Saint Germain, mecz był wyrównany. Jedynego gola, który dał zwycięstwo i trofeum zdobył w sześćdziesiątej czwartej minucie Edison Cavani. Paryżanie w tym sezonie zdobyli dublet. Brawa za postawę należą się piłkarzom AJ Auxerre, którzy pomimo różnicy klas nie odstawali od swoich przeciwników, stworzyli kilka dogodnych sytuacji, ale nie byli w stanie zamienić je na bramki.

Mianem najbardziej wyrównanego finału, nie mającego zdecydowanego faworyta, wszyscy zgodnie okrzyknęli starcie w Pucharze Niemiec. Wicemistrz Niemiec VfL Wolfsburg zmierzył się z pogromcą w półfinale Bayernu Monachium Borussią Dortmund. Jurgen Klopp, w ostatnim swoim mecz na ławce trenerskiej BVB, nie skorzystał od pierwszych minut z usług Jakuba Błaszczykowskiego i Łukasza Piszczka. Koledzy reprezentantów Polski szybko zabrali się do roboty, już w piątej minucie wyszli na prowadzenie. Bramkę zdobył Pierre-Emerick Aubameyang. Po straconej bramce zespół z Wolfsburga szybko się otrząsnął i jeszcze w pierwszej połowie zgotował piekło Borussii. W ciągu szesnastu minut podopieczni Dietera Heckinga strzelili trzy bramki. Pierwszy gol wpadł w dwudziestej drugiej minucie, autorem był Liuz Gustavo. Po jedenastu minutach piłkarze Wolfsburga mogli się cieszyć z prowadzenia, gdyż drugiego gola strzelił Kevin de Bruyne, który okazał się najlepszym piłkarzem finału. Dzieła zniszczenia w trzydziestej ósmej minucie dopełnił Bas Dost, który strzelił na 3:1. Do końca pierwszej połowy na boisku istniała tylko jedna drużyna-VfL Wolfsburg. W drugiej połowie podopieczni Jurgena Kloppa starali się odwrócić wynik meczu, ale nie byli w stanie nic zrobić. Nie pomogło nawet wejście reprezentantów Polski, którzy w sześćdziesiątej ósmej minucie razem pojawili się na boisku. Drużyna z Wolfsburga w pełni zasłużyła na Puchar Niemiec, który zdobyła pierwszy raz w historii klubu. W smutnym nastroju żegna się z Borussią Jurgen Klopp, który miał nadzieję, że słaby sezon w Bundeslidze osłodzi mu zdobycie Pucharu Niemiec.

Przekąski jakie mieliśmy przyjemność skosztować w sobotę okazały się smaczne, ale cały świat czeka na danie główne, na finał Ligi Mistrzów. Wszyscy się cieszą, że przy stole z daniem głównym usiądzie Lionel Messi, który w sobotę pokazał, że jest piłkarzem z innej planety. Na uznanie zasługuje piłkarz VfL Wolfsburg Kevin de Bruyne, który swoją postawą na boisku potwierdził, że Jose Mourinho nie zna się na futbolu.

Gratulacje należą się wszystkim triumfatorom, którzy zasłużyli na Puchar swojego kraju. Za osiągnięcia dla klubu z Dortmundu na Puchar zasłużył Jurgen Klopp, ale niestety odchodzi z pustymi rękami. Niespodzianek nie było, kontrowersji również. Poziom sportowy spełnił oczekiwania kibiców, ponieważ każdy mecz stał na wysokim poziomie. Oczywiście największe widowisko obejrzeliśmy na Camp Nou, co może tylko cieszyć kibiców przed zbliżającym się wielkimi krokami finałem Ligi Mistrzów.