WYŚCIG Z CZASEM

Napisał Radek @ 29 września 2015

21 listopada o godzinie 21-szej rozegrany zostanie najważniejszy mecz rundy jesiennej klubowych rozgrywek w Europie. Wszystkie oczy światowej piłki skierowane zostaną na Madryt - życie stanie w miejscu. Tak było przed każdymi Gran Derbi, ale przed najbliższymi sytuacja się zmieni.

Od soboty każdy zadaje sobie pytanie czy najlepszy piłkarz świata zagra w najważniejszym meczu globu. Czy Lionel Messi zdąży wyleczyć kontuzję i w pełni sprawny rozpieszczać kibiców swoja grą?

Kiedy na początku spotkania z Las Palmas Messi usiadł na murawę i poprosił o zmianę, pewne było, że sytuacja jest poważna. Po chwili Luis Enrique dokonał zmiany, a kibice na całym świecie przestali śledzić wydarzenia boiskowe w Europie, tylko szukali informacji co się stało Argentyńczykowi i ile potrwa jego przerwa.


Z karetki, poczekalni szpitala, gabinetu lekarskiego dochodziły co rusz to nowe informacje. W końcu po krótkim czasie, ale dla kibiców przede wszystkim Dumy Katalonii ten czas dłużył się jak wieczność, nadeszła oficjalna informacja - badania wykazały uszkodzenie (naderwanie) więzadła pobocznego piszczelowego lewej nogi, a przerwa w grze potrwa od sześciu do ośmiu tygodni.

Kibice zamarli, szczególny niepokój wdarł się wśród fanów FC Barcelony, ale nie z powodu opuszczenia przez La Pulgę ośmiu meczów tylko z możliwej absencji Messiego w starciu z Realem Madryt.

Wszyscy związany z Duma Katalonii są przekonani, że Barca poradzi sobie bez swojego najlepszego piłkarzach w trzech meczach Ligi Mistrzów - domowe z Bayerem Leverkusen oraz dwa z Bate Borysów oraz w pięciu w La Liga - wyjazdowe z Sevillą i Getafe, na Camp Nou z Rayo Vallecano, Eibarem i Villarreal. Absencja najlepszego piłkarza na tym etapie rozgrywek nie odbije się na ilości punktów w La Liga oraz Champions League. Nikt nie wyobraża sobie jednak żeby na Santiago Bernabeu zabrakło Argentyńczyka. I nie chodzi tylko o kibiców Dumy Katalonii, każdy pragnie w najbardziej prestiżowym spotkaniu ujrzeć Argentyńczyka na murawie.


Światełko w tunelu pokazują wszystkie gazety oraz przede wszystkim lekarze FC Barcelony oraz reprezentacji Argentyny, którzy są przekonani, że La Pulga wróci na listopadowe Gran Derbi. Jednak pamiętając 2006 rok i odkładający się w czasie powrót na murawę Messiego, trzeba poczekać na informacje ze sztabu szkoleniowego z postępów leczenia.


Messi dodaje do gry Barcelony pierwiastek magii. Powoduje, że Duma Katalonii gra piłkę z innej planety. Rzadko kataloński klub musiał sobie radzić bez swojej największej gwiazdy, ale kiedy już musiał to radził sobie przyzwoicie.

Fani piłki nożnej nie wyobrażają sobie El Clasico bez piłkarza który strzelił najwięcej bramek w spotkaniach Realu Madryt z FC Barceloną. Cały świat straci na absencji Messiego. Ale niestety taka sytuacja jest bardzo możliwa. Jednak nadzieja umiera ostatnia, dlatego fani piłki nożnej muszą czekać z niecierpliwością na kolejne informacje w sprawie Argentyńczyka i wierzyć w cuda medycyny. Patrząc na całą sytuację z boku, z przekonaniem można powiedzieć, że kontuzja Messiego i jego niepewny występ na Santiago Bernabeu powodują zepchnięcie samego meczu na drugi plan.

Z UŚMIECHEM NA TWARZY OCZEKUJEMY PAŹDZIERNIKA

Napisał Radek @ 27 września 2015

Małymi kroczkami zbliżamy się do decydujących spotkań w eliminacjach do Mistrzostw Europy. Znamy piątkę finalistów, kolejną szesnastkę poznamy w październiku, a stawkę uzupełnią zwycięzcy listopadowych baraży. Terminarz play-offów w Polsce jest brany tylko pod uwagę ze względu na towarzyskie spotkanie. Każdy liczy na pozytywne rozstrzygnięcie już w październiku. Właśnie w tym miesiącu każdy kibic w Polsce upatruje świętowanie awansu. Jednak żeby tak się stało polska reprezentacja  musi z tarczą wrócić z Wysp Brytyjskich.

Potyczki z reprezentacjami wyspiarskimi będą bardzo wymagające i selekcjoner Adam Nawałka potrzebuje prawdziwych wojowników, którzy od początku do końca będą "gryźć trawę". Oczywiście każdy z piłkarzy jest świadomy rangi najbliższych spotkań reprezentacyjnych. Również jak jeden mąż twierdzą, że są gotowi na walkę. Ale czy na pewno tak jest? Dla selekcjonera to egzamin dojrzałości, zarówno powołania jak i spotkania. Moment w którym, każda decyzja może być decydująca.

Obserwując piłkarzy powołanych z lig zagranicznych,w głowie pojawia się myśl, że ostatnie dwa mecze w eliminacjach będą tylko formalnością. Z dnia na dzień, z meczu na mecz większość piłkarzy tworzących szkielet kadry rozpędzają się i widoczny jest progres w ich grze.


Niestety również napływają niepokojące informacje dotyczące niektórych kadrowiczów. Największy problem pojawia się na środku obrony, ponieważ Łukasz Szukała nie wystąpił we wczorajszym meczu ligi tureckiej ze względu na kontuzję. W przypadku środkowego obrońcy rozpoczął się wyścig z czasem. Nawet jeżeli wyzdrowieje to problemem jest regularna gra.

Mniejszy ból głowy przyprawia brak gry w podstawowej jedenastce w klubowej drużynie ostatnio regularnie występującego w kadrze Kamila Grosickiego (wczoraj zagrał 66 minut). Grosik od początku sezonu przeważnie wchodzi na ostatnie minuty, a w meczu z Wyspiarzami walka przed przez cały mecz będzie podstawą do zdobycia jakiegokolwiek punktu.

Kontuzja Wojciecha Szczęsnego, ławka Pawła Olkowskiego czy brak występów w przypadku Kamila Wilczka nie przyprawiają o ból głowy sztabu szkoleniowego. Każdy z tych piłkarzy nie był przewidziany do gry od pierwszych minut w spotkaniu w Glasgow oraz w Warszawie.

Na szczęście problemy z grą w klubie niektórych kadrowiczów nie przysłaniają optymizmu jaki płynie z występów liderów oraz podstawowych zawodników. Wydarzenia, których jesteśmy świadkami pozwalają w spokoju oczekiwać października.

Rozstrzelany kapitan kadry powoduje miękkie nogi u obrońców reprezentacji Szkocji i Irlandii. Również jego kolega z linii napadu utrzymuje dobrą formę i na pewno będzie spędzał sen z powiek selekcjonerom wyspiarskich reprezentacji. Filar obrony w każdym meczu w barwach Torino rozwija się piłkarsko i kibice reprezentacji nie muszą się o nic martwić w przypadku Kamila Glika.


Z powodu problemów z grą Łukasza Piszczka, większość osób martwi się o obsadę prawej obrony, ale ostatnie tygodnie pokazują, że nie potrzebnie, ponieważ do regularnej gry na tej pozycji wrócił po kontuzji Artur Jędrzejczyk, który ze względu na swój wzrost również będzie wartością dodaną w walce z uwielbiającymi grę powietrzną Wyspiarzami.

Najmniejsze problemy od kilku lat selekcjonerzy mają z obsadą bramki, nie inaczej jest w kadrze Adam Nawałki, który może być zadowolony z dyspozycji Łukasza Fabiańskiego.

Najbardziej kibiców może cieszyć rosnąca forma Jakuba Błaszczykowskiego. Najlepszy piłkarz ostatnich lat w kadrze, po transferze do włoskiej Fiorentiny zaczął regularnie grać. W ostatnim spotkaniu Serie A strzelił debiutancką bramkę.


Patrząc na sytuacje powołanych bocznych pomocników, można z przekonaniem stwierdzić, że Kuba jest pewniakiem do gry od pierwszych minut zarówno w Glasgow jak i w Warszawie.

Niepokoić może jedynie słabsza dyspozycja Grzegorza Krychowiaka oraz całej Sevilli FC. Jednak obserwując Grzegorz, wiemy jakie cechy są jego atutami. Właśnie nieustępliwość, walka przez dziewięćdziesiąt minut oraz siła fizyczna będą decydujące w październiku, dlatego jestem przekonany, że Krychowiak będzie pewnym punktem kadry w meczach ze Szkocją i Irlandią.

Oczekując na powołania z Ekstraklasy, kibicom nie towarzyszą emocje, ponieważ mogą się spodziewać którzy zawodnicy uzupełnią kadrę. Jedyną niewiadomą będzie partner Grzegorza Krychowiaka w linii pomocy.

Za dwa tygodnie będziemy mądrzejsi. Czy świętowanie awansu stanie się faktem? Mecz w Glasgow ukaże drogę, ale może również wskazać stację końcową. Piłkarze są gotowi na wojnę z Wyspiarzami. Na dzień dzisiejszy kadra Polski jest mocna na papierze i wystarczy tylko papier przenieść na murawę. Jestem przekonany, że misja zakończy się powodzeniem.

BIAŁO-ZIELONA AMATORKA

Napisał Radek @ 25 września 2015

Szumne zapowiedzi, wielkie transfery, aspiracje sięgające gry w fazie grupowej Ligi Mistrzów oraz wielki chaos - tak w skrócie można opisać sytuację jaką obserwujemy na północy Polski. Większość kibiców była zafascynowana zmianą właścicieli w gdańskim klubie. Oddani fani Lechii już widzieli się w roli mistrza Polski. Ale jak to ma często miejsce w polskiej piłce nożnej, rzeczywistość okazała się diametralnie inna.

Polski futbol jest nasiąknięty przekonaniem, że opieranie seniorskiej drużyny na wychowankach nie przyniesie sukcesu, a szkółki piłkarskie to tylko zbędny balast obciążający budżet klubu.

Nie inaczej jest w Lechii Gdańsk, która bagatelizuje młodzież pomimo zdolnych roczników np. 1996. Jedynym wychowankiem, który przykuwał w ostatnich latach uwagę kibiców był Paweł Dawidowicz, ale w Lechii woleli na nim zarobić pieniądze niż podnieść poziom pierwszej drużyny oraz zarobić większe pieniądze. Ale tak działa niestety większość klubów w Polsce. Szkolenie młodzieży w Lechii Gdańsk to jeden z wielu katastrofalnych błędów w zarządzaniu klubu z Pomorza.


Cały czas zastanawiam się jak można nie potrafić zapełnić w połowie (W POŁOWIE!!!) tak pięknego i funkcjonalnego stadionu na każdym meczu Lechii. Jest to jedno z najłatwiejszych zadań jakie przed władzami klubu postawiło życie. Jednak również takie drobne sprawy są ogromnym problemem dla ludzi z gdańskiego klubu.

Wracając do aspektów sportowych, całkowicie zrozumiała dla mnie jest chęć jak najszybszego odniesienia sukcesu. Zrozumiała się również dla mnie rewolucja kadrowa, ale nie rewolucje. Zarówno rok temu jak i w zakończonym miesiąc temu oknie transferowym, kibice byli świadkami sztormu jaki przechodził przez ulicę Pokoleń Lechii Gdańsk.

Wczorajszy mecz pokazał, że zaciąg zagranicznych piłkarzy nie pomoże zbudować zespołu walczącego o najwyższe cele w Ekstraklasie. Kolejny polski klub popełnia błąd opierając drużynę o obcokrajowców. W poprzednim sezonie linia obrony złożona z trzech Polaków oraz polskiego bramkarza była stabilna i wyzwaniem dla przeciwników było zdobycie bramki. Na początku obecnego, gdzie bramkarz i dwójka obrońców to obcokrajowcy Lechia straciła już jedenaście bramek w lidze oraz cztery we wczorajszym spotkaniu z Legią Warszawa w Pucharze Polski. Oczywiście ja nic nie mam do obcokrajowców, ale sprowadzaniu szrotu z zagranicy mówię stanowcze NIE!


Jestem za sprowadzaniem cudzoziemców, ale takich którzy podniosą poziom Ekstraklasy, a nie będą tylko pobierali pieniądze z kasy klubowej za jedzenie obiadów. Przykładem jest wyśmiewany przez wszystkich Milos Krasic, który przez dłuższy czas nie grał w piłkę, ale wczoraj pokazał, że kwestią czasu jest kiedy stanie się gwiazdą ligi i podniesie poziom sportowy.

Również częste rotacje na ławce trenerskiej źle wpływają na zespół. Brak stabilizacji na stanowisku trenera nie sprzyja dobrym wynikom. Ale władze Lechii poszli o krok dalej i nie tylko zmieniają szkoleniowców jak rękawiczki ale również zatrudnili trenera, który przez ostatnie trzy lata nie powąchał ławki trenerskiej. Jest to sytuacja, której nie da się wytłumaczyć, a która pokazuje z jakimi amatorami polska piłka ma do czynienia.


Piękny stadion, wspaniałe miasto, cudowni kibice - nic więcej nie można sobie wymarzyć żeby zbudować klub odnoszący sukcesy. A jednak. Kolejny raz jesteśmy świadkami, że osoby zabierające się za zarządzanie nie wyciągają wniosków z przeszłości i nie uczą się na błędach innych. Nie tylko w Polsce, ale we wszystkich najlepszych ligach, nie da się za pieniądze stworzyć klubu zdobywającego co roku ważne trofea. Jedyna droga to szkolenie oraz sprowadzanie piłkarzy z kraju z którego jest klub. Tożsamość i oddanie to synonim sukcesu. Wczoraj tego na boisku nie widzieliśmy, a obraz jaki ujrzeliśmy z meczu z Legią odzwierciedla sytuację klubu z Gdańska. Projekt, który jest w obecnej postaci nie ma szans powodzenia. Tylko zmiana zarządzania pozwoli ujrzeć światełko w tunelu.

DOTKNĄŁ STOPY BOGA

Napisał Radek @ 23 września 2015

Normalny wtorkowy wieczór. Jedyną różnicą było nie delektowanie się spotkaniami fazy grupowej Ligi Mistrzów tylko kolejnymi meczami w najlepszych europejskich ligach. Hit Bundesligi zapowiadał się najciekawiej dlatego pewnie tak jak większość kibiców zasiadłem przed telewizorem obejrzeć starcie mistrza Niemiec z wicemistrzem. Wiedząc, że kapitan polskiej reprezentacji nie zagra od początku, pierwsza połowa przebiegła bez żadnych emocji.

Po nieoczekiwanym zwrocie akcji w pierwszej części gry, druga zapowiadała się bardzo ciekawie. Większość liczyła na pogoń Bayernu Monachium, ale nikt nie przypuszczał, że sytuacja aż tak szybko ulegnie zmianie i nabierze takiego scenariusza.

Od pierwszych minut drugiej połowy na boisku pojawił się ostatnio kontuzjowany Robert Lewandowski. Czy Lewy zmagał się ostatnio z kontuzja stopy? Nie, to niemożliwe! Kapitan reprezentacji Polski przez pierwszych sześć minut rozgrzewał się, po czym zaczął dobierać się do skóry Wolfsburgowi.


Dziewięć dotknięć piłki przez Roberta w ciągu dziewięciu minut wystarczyło żeby wicemistrz Niemiec upadł na kolana. Dziewięć kontaktów z futbolówką Lewego w ciągu dziewięciu minut wystarczyło, by wyciągnąć Bayern Monachium z niekorzystnego wyniku... do nieba. A samemu wkroczyć do historii futbolu.

Robocop jak po wczorajszym spotkaniu został nazwany przez niemieckich dziennikarzy kapitan reprezentacji Polski, za wyczyn z meczu z Wolfsburgiem przeszedł do historii Bundesligi. Ostatnim piłkarzem Bayernu, który strzelił pięć bramek w jednym meczu był Dieter Hoeness, któremu ta sztuka udała się 25 lutego 1984 roku. Z kolei ostatnim zawodnikiem, który strzelił pięć goli w spotkaniu w Bundeslidze był Michael Tönnies z MSV Duisburg, który 27 sierpnia 1991 roku nie miał litości dla Karlsruher SC. Jednak w tak krótkim czasie nie dokonał tego nikt poza Robertem Lewandowskim, który między 51. i 60. minutą strzelił pięć bramek, a pojawił się na boisku dopiero od początku drugiej połowy.


Niech żałują Ci co nie widzieli, albo nie, niech nie żałują, jestem przekonany, że jeszcze nie raz Robert Lewandowski powtórzy albo poprawi wczorajszy wyczyn. Drugą połową pokazał, że jest piłkarzem klasy światowej, osobą, która może poprowadzić każdy zespół do zwycięstwa.

Już teraz Florentino Perez liczy pieniądze, który będzie chciał wydać na Lewego w letnim oknie transferowym. Lewy dorósł już i zasługuje na występy w najlepszych starciach świata, w spotkaniach Realu Madryt z FC Barceloną. Każdy wie, że udział w walce odwiecznych rywali to marzenie każdego piłkarza.


Tak, wczorajsze show spowodowało obsesję Madrytu na punkcie Lewego, a sukces na Euro tylko przyspieszy przelew z Madrytu do Monachium.

Dobra Robert, w Niemczech się zabawiłeś, teraz czas przenieść imprezę na Wyspy Brytyjskie i odtańczyć mazurka i zbójnickiego w jednym.

W Lidze Mistrzów w spotkaniu z Realem Madryt strzelił cztery gole, w Bundeslidze z Wolfsburgiem pięć, czas na sześciopak w polskiej kadrze. Może na Euro?

PUSTA GRA

Napisał Radek @ 20 września 2015

Trudno jest się otrząsnąć po wydarzeniach jakie spotkały kibiców w czwartek. Nikt nie mógł się spodziewać, że europejskie puchary zostaną potraktowane jak drugorzędne rozgrywki. Nie tłumaczy tego słaba forma, miejsce w ligowej tabeli czy absencja zawodników z podstawowego składu. Ciężko w ogóle mówić o "once de gala" w przypadku dwójki przedstawicieli Ekstraklasy.

Zarówno Legia jak i Lech nieodpowiednio przygotowali się do święta polskiej piłki klubowej. Kibice zacierali ręce na jesienne czwartkowe wieczory z Ligą Europy. Każdy chciał poczuć powiew poważnej piłki. Jednak oba kluby w pierwszej kolejce miały inny pomysł na inauguracyjne mecze.

I pomyśleć, że przez całe lato najważniejszą rzeczą był awans do fazy grupowej Ligi Europy. Każda osoba w Poznaniu i we Warszawie związana z klubem o niczym innym nie myślała jak tylko o przedłużeniu przygody w Europie.

Po zasłużonym awansie przedstawiciele Legii i Lecha policzyli zysk, schowali pieniądze do kieszeni i zapomnieli o najważniejszej rzeczy w klubowej piłce jakim się podnoszenie poziomu sportowego oraz pokazanie się na arenie międzynarodowej, żeby inne zespoły nabrały szacunku do polskich klubów. Liga Europy została odstawiona na półkę a wraz z tym zostali oszukani kibice, którzy czekali na przygodę z Europą.

Oczywiście po pierwszych meczach mówią, że im zależy, ale postawa przedstawicieli Lecha mówi jasno - najważniejsza liga. I dlatego w czwartek Maciej Skorża nie wystawił kilku podstawowych piłkarzy. Do tego dochodzi sytuacja z kibicami, którzy zbojkotowali mecz ze względu na poparcie przez władze klubu uchodźców oraz nie chcieli wydawać pieniędzy na oglądanie rezerw Lecha. Ale to nie tłumaczy pustych krzesełek na Bułgarskiej. Sygnały dochodziły już od tygodnia i prezesi mogli wymyślić plan alternatywny polegający między innymi na obniżeniu cen biletów, zaproszeniu młodzieży czy innej metodzie, która zapełniłaby stadion i dała piłkarzom możliwość spełnienia jednych ze swoich marzeń.


Przerażająca była bierność władz Lecha w tym aspekcie. Aż strach pomyśleć co będzie kiedy UEFA zezwoli na rozegranie kolejnych spotkań w Lidze Europy przy Bułgarskiej - popłaczą się w klubie. Jednak osobiście wierzę w piłkarskie święta.


Również gra pozostawiała wiele do życzenia, ale nie dziwię się piłkarzom, że nie mieli ochoty grać, ponieważ czuli się jak na gierce treningowej a nie na jednym z sześciu najważniejszych spotkań tej jesieni.

Do stylu gry, a w zasadzie braku w wykonaniu Lecha Poznań, dostosowała się Legia Warszawa. Podopieczni Henninga Berga nie byli w stanie strzelić nawet jednej bramki w starciu z FC Midtjylland, przepraszam strzelili, ale do własnej bramki. Najsłabsza drużyna grupy zasłużenie zdobyła trzy punkty.


Ale nie sam wynik jest najważniejszy, a brak zaangażowania i walki ze strony piłkarzy warszawskiej drużyny. Gołym okiem było widać, że piłkarze zadowolili się awansem do fazy grupowej, a teraz tylko koncentrują się na lidze, zapominając, że mecze w europejskich pucharach pozwolą im podnieść umiejętności i grać na najwyższym poziomie. Oczywiście nie wszyscy, ale większość.


Nie bez winy jest trener Henning Berg, pod wodzą którego Legia nie podnosi swojej wartości sportowej. Norweg również zamiast wzmacniać kadrę to sprowadza Vranjesa, Prijovicia i inne zagraniczne wynalazki, którzy tylko obciążają budżet klubu.

Na wszystkie kaprysy przeciętnego Norwega zezwalają władze klubu. Również obsesja gry w Lidze Mistrzów przysłania oczy przedstawicielom Legii i powoduje, że w klubie nie ma ciśnienia na sukces w Lidze Europy. Również trzymanie obecnego trenera na stanowisku jest oznaką braku chęci podniesienia poziomu. Prezesi zobojętnieni na jakość drużyny, tylko czekają z założonymi rękoma na mistrzostwo ignorując przy tym teraźniejszość. Poprzedni sezon w Lidze Europy rozleniwił włodarzy, każdy przy Łazienkowskiej nazywa Legię europejskim klubem co jest nieprawdą.

Oba kluby w pierwszej kolejce Ligi Europy pokazały, że Ekstraklasa jest priorytetem. UEFA Europa League jest tylko dodatkiem, szansą przede wszystkim na zarobienie pieniędzy. Ale również zwycięstwa w fazie grupowej dają potężny zastrzyk finansowy, a oprócz tego pomagają w rozwoju sportowym. Dlatego nie rozumiem podejścia polskich klubów, zważywszy na to, że dla każdego klubu, piłkarza, trenera europejskie puchary to cel, ziemia obiecana w której każdy pragnie żyć. Mecze z przedstawicielami innych lig to ogromne doświadczenie, którego nigdzie indziej się nie zdobędzie. Widocznie Legia i Lech mają inne zdanie.

Polska piłka klubowa dopiero uczy się Europy, dlatego każdy mecz w fazie grupowej musi być świętem pod każdym względem. Stary Kontynent musi zacząć się Ekstraklasą interesować, nie wyśmiewać. Jednak pierwsza kolejka stworzyła obraz zarówno wstydu jak i pychy ze strony władz klubów z Poznania i Warszawy. To jest zła droga, Lech i Legia musi żyć rozgrywkami a swoją obecność zaznaczać w najlepszy możliwy sposób. Wierzę, że pozostałe spotkania zmażą haniebną plamę z czwartku i pozwolą kibicom cieszyć się z awansu do fazy pucharowej. Polskie kluby muszą wyrobić nawyk gry w fazie grupowej a nie tylko w eliminacjach.

CIEMNOŚĆ WIDZĘ CIEMNOŚĆ

Napisał Radek @ 17 września 2015

To co się wydarzyło w pierwszej kolejce Ligi Mistrzów, w najczarniejszych snach nikt nie mógł się spodziewać. Szczególnie kibice na Wyspach Brytyjskich. Cała otoczka klęski angielskiej piłki klubowej przeraża cały nie tylko piłkarski świat.

Trzy z czterech angielskich klubów skompromitowało się. Jedyna Chelsea Londyn zdobyła trzy punkty, reszta została z bilansem zerowym. Zrozumiałbym taką sytuację, w której przeciwnikami są kluby z lepszych od Premier League rozgrywek. Jednak ani hiszpański i niemiecki klub nie stanęli na drogę przedstawicielom ligi angielskiej.

Wszystko rozpoczęło się we wtorek gdzie oba kluby z Manchesteru solidarnie przegrały swoje mecze po 1:2. Jedyna różnica jest taka, że City przegrało na własnym podwórku, z kolei United poległo w Eindhoven z PSV. W środę swoje pięć groszy do wstydu dołożył Arsene Wenger i jego Arsenal, który również przegrał 1:2. Pogromcą Kanonierów było Dynamo Zagrzeb.

Nazywana przez wielu najlepszą ligą świata, również przez występujących w niej piłkarzy oraz trenerów jest podziwiana, ale niestety to zakłamanie rzeczywistości. Obecnie Premier League to handel żywym towarem, nie mający nic wspólnego z piłką nożną.

Właśnie aspekt pieniędzy, dokładniej braku szacunku jest najbardziej bulwersujący oraz pozostawia olbrzymi niesmak. Wydawane rok w rok ogromne kwoty na transfery są wyrzucane w błoto. Odkąd władzę nad angielską piłką przejął pieniądz, Premier League oraz reprezentacja Anglii są pośmiewiskiem w internecie.

Rozumiem, sami zarabiają to mają prawo wydawać w sposób przez nich wybrany. Jednak żeby odnieść sukces, nie można opierać budowy zespołu na pieniądzach. Taki model właśnie wybrały angielskie kluby. Szkolenie młodzieży jest lekceważone, w drużynach przedstawicieli Premier League brakuje pierwiastka tożsamości z klubem, wychowanków, którzy oddadzą życie za swój drugi dom.

Kupowanie piłkarzy za olbrzymie kwoty, których największym osiągnięciem jest strzelenie bramki oraz proste kopnięcie piłki, nie gwarantuje odpowiedniego stylu, nie mówiąc o sukcesach.

Piłkarz utożsamia Anglię jako miejsce zarobku, gdzie pieniądze wylatują z kranu w łazience. Nie ma mowy o umieraniu za obcy klub, za obcych ludzi. Premier League to ziemia obiecana a nie pole bitwy.

Dzięki rynkowi azjatyckiemu, a przede wszystkim zasobności  portfeli obywateli tego kontynentu, klubowa piłka w Anglii utrzymuje się na powierzchni. Odcięcie dopływu ze wschodu spowoduje spadek w przepaść i znalezienie się w miejscu obok Ekstraklasy albo pozwoli wrócić klubom angielskim na odpowiednie tory. Przy profesjonalnym zarządzaniu olbrzymie pieniądze nie muszą być problemem, mogą pomóc w zbudowaniu świetlanej i długiej przyszłości oraz walkę o najważniejsze trofea. W obecnej sytuacji nie ma na to możliwości, to jest życie od sezonu do sezonu.

Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że po jednej kolejce nie można wyciągać wniosków, ale w przypadku Premier League taka sytuacja trwa od dłuższego czasu i nie widać końca kryzysu.

Anglicy żegnają się z poważną piłką w nie najlepszym stylu, w stylu nie przystającym angielskim dżentelmenom, trwoniąc ogromne pieniądze na nie przynoszących zysku inwestycjach w dobie kryzysu ekonomicznego w Europie. Premier League postanowiło stworzyć własną dyscyplinę, bliżej nie zidentyfikowaną. Przestali rywalizować o najwyższe cele, a styl klubów powoduje u kibiców odruchy wymiotne.

DO STARTU GOTOWI... JUTRO STARTUJEMY!!!

Napisał Radek @ 14 września 2015

Losowanie fazy grupowej Ligi Mistrzów porusza wszystkich kibiców na świecie. Nie inaczej było w tym roku. 27 sierpnia poznaliśmy najlepszego piłkarza i piłkarkę poprzedniego sezonu oraz zestaw grup obecnej edycji Champions League.

Szybko minęły dwa tygodnie i już we wtorek rozpoczniemy delektować się najlepszą piłkarską ligą świata. Właśnie tego dnia na boisko wybiegną pierwsi szczęśliwcy, którzy będą mieli przyjemność rywalizować o najważniejsze klubowe trofeum na świecie. Niestety kolejny raz z rzędu zabraknie przedstawiciela polskiej ligi.


 W obecnej edycji Ligi Mistrzów tak jak w poprzednich będziemy świadkami zaciętej walki o awans do fazy pucharowej. Dla niektóry będzie to wojna o wiosnę w Lidze Mistrzów, z kolei dla innych w Lidze Europy.

Pomimo zmiany w rozstawieniu klubów w koszykach w porównaniu do poprzednich lat (w pierwszym koszyku mistrzowie siedmiu najlepszych lig w rankingu UEFA plus obrońca tytułu), ponownie mamy do czynienia z grupą śmierci. Oprócz tego zapowiada się kilka bardzo ciekawych konfrontacji, na które kibice mogą sobie ostrzyć zęby. Również dojdzie do spektakularnych powrotów i starć w których jedna drużyna drugiej będzie chciała coś udowodnić i wziąć rewanż za poprzednie pojedynki.

Grupą śmierci bez wątpienia nazwiemy grupę D, w której zmierzą się triumfator poprzedniej edycji Ligi Europy Sevilli FC, finalista poprzedniej edycji Ligi Mistrzów Juventus Turyn, Manchester City oraz Borussia Mönchengladbach. Patrząc na formę drużyn z początku sezonu, faworytem jest Manchester City, ale poprzednie lata pokazują, że przedstawiciel Premier League ma ogromne problemy z zespołami z innych lig. Mistrz Włoch katastrofalnie rozpoczął obecny sezon i z awansem do fazy pucharowej będzie miał ciężko. W podobnej sytuacji znajduje się zespół niemiecki oraz Sevilla, które zaliczyły falstart w swoich ligach.

Starcie Paris Saint-Germain z Realem Madryt będzie ozdobą fazy grupowej. Brak awansu obu ekip z grupy A będzie sensacją. O fazę pucharową Ligi Europy walczyć będą Szachtar Donieck oraz szwedzkie Malmo FF.

Z podobną sytuacją mamy do czynienia w grupie F, gdzie o pierwsze miejsce powalczą Arsenal Londyn i mistrz Niemiec FC Bayern Monachium. Pojedynek angielsko-niemiecki będzie rewanżem za 1/8 finału z sezonu 2013/2014, w którym to dwumeczu lepsi okazali się Niemcy. Stawkę w tej grupie uzupełnia Olympiakos Pireus oraz Dynamo Zagrzeb.


Ze spektakularnymi powrotami mamy do czynienia w grupie B, gdzie po roku przerwy wraca Manchester United oraz po siedmiu PSV Eindhoven. Grupę uzupełnia rosyjskie CSKA Moskwa oraz niemieckie VfL Wolfsburg. Ciężko wskazać faworyta grupy, dlatego walka o fazę pucharową zapowiada się bardzo ciekawie.

Niespodziewanego debiutanta mamy w grupie C. Kazachski zespół FC Astana po wyeliminowaniu w eliminacjach mocniejszych rywali, teraz będzie chciał utrudnić życie Atletico Madryt, Galatasaray Stambuł oraz Benfice Lizbona. Faworytem grupy jest hiszpański zespół a o drugie miejsce powalczą mistrz Turcji z mistrzem Portugalii.

Obrońca tytułu FC Barcelona jest faworytem grupy E i każde inne miejsce niż pierwsze będzie rozpatrywane w kategorii niespodzianki. O drugie powalczą AS Roma i Bayern 04 Leverkusen. Dla białoruskiego Bate Borysów zdobycie jakiegokolwiek punktu w tej grupie będzie sukcesem.


Pomimo bardzo słabego początku sezonu, brak londyńskiej Chelsea w 1/8 finału będzie niespodzianką. O awans z grupy G powalczą również Dynamo Kijów oraz FC Porto. Uzupełniające stawkę izraelskie Maccabi Tel-Awiw będzie walczyło o trzecie miejsce premiujące grą w fazie pucharowej Ligi Europy.

Kolejnym debiutantem jest mistrz Belgii KAA Gent. W grupie H o awans powalczą z Valencią CF, Olympique Lyonem oraz Zenitem St. Petersburg. Ciężko znaleźć faworyta wśród tych drużyn, dlatego kibice mogą być pewni ogromnych emocji w walce o awans do fazy pucharowej.


Już od pierwszej kolejki kibice mogą liczyć na hitowe pojedynki. Szkoda tylko, że ponownie brakuje mistrza Polski, ale na szczęście jest kilku reprezentantów Polski, którzy na pewno godnie zaprezentują się w elitarnym gronie. Ciekawe czy sezon 2015/2016 przejdzie do historii jako ten w którym pierwszy raz od początku istnienia Champions League zwycięzca poprzedniej edycji obroni trofeum. Dwudziestego ósmego maja 2016 roku wszystko będzie jasne.

WALKA DOBRA ZE ZŁEM

Napisał Radek @ 11 września 2015

Zastanawiając się nad decydującym aspektem w zdobywaniu pucharów w piłce nożnej, do głowy przychodzi wiele rzeczy. Jedni stwierdzą, że pieniądze są decydujące, inni z kolei powiedzą, że trener, jeszcze inni wymienią kolejny czynnik mający największy wpływ na ilość trofeów w gablocie. Ja od zawsze twierdzę, że najważniejszym i decydującym aspektem jest odpowiednie szkolenie młodzieży oraz opieranie seniorskiej drużyny na wychowankach. Na pewno wiele osób się nie zgodzi, ale fakty potwierdzają moje zdanie. Patrząc w przeszłość, sukcesy Ajaxu Amsterdam w latach 197-73 oraz 1995, Bayern Monachium w latach 1974-1976 czy Manchester United z przełomu XX i XXI wieku. Oczywiście w tych klubach były gwiazdy z zewnątrz, ale znaczącą rolę odgrywali wychowankowie klubu.

Obecnie również jesteśmy świadkami przewagi szkolenia młodzieży nad innymi aspektami w futbolu. Zjawisko które zbiera swoje żniwo w postaci pucharów od jakiegoś czasu i nie daje sygnałów jego zakończenia, jest czymś wyjątkowym w światowej piłce nożnej a nawet w sporcie.


Przypadek FC Barcelony dobitnie pokazuje, że korzystanie z odpowiedniego szkolenia młodzieży jest czynnikiem dającym sławę, puchary oraz najwyższe uznanie. Szkółka piłkarska Dumy Katalonii jest uznawana za Harvard wśród akademii piłkarskich.

Oczywiście to nie Barca pierwsza postawiła na szkolenie, ale jako pierwsza opanowała tą sztukę do perfekcji. La Masia jest wzorem dla wszystkich, tych bogatszych oraz tych słabszych. Z niej mogą brać przykład wszyscy, ponieważ równocześnie szkoli zawodników światowej klasy jak i wychowuje dzieci na porządnych ludzi.

Ostatnie lata to dominacja FC Barcelony w seniorskiej piłce. W ostatnich dziesięciu latach zdobyła dwadzieścia pięć trofeów, w tym cztery Ligi Mistrzów i sześć mistrzostw Hiszpanii. I to wszystko przy ogromnym udziale La Masii. Również sukcesy reprezentacji Hiszpanii zostały zdobyte dzięki FC Barcelonie.
 

Nadszedł taki moment, w którym każdy zastanawiał i nadal zastanawia się czy La Masia nie spowoduje, że futbol opanuje kolor bordowo-granatowy. Czy tak ogromna przepaść w szkoleniu spowoduje, że Barcę będzie trudno doścignąć, i kiedy kluby uświadomią sobie że szkolenie to najlepsza droga do gromadzenia pucharów to może być za późno.

Pierwszym z argumentów pokazujących, że Duma Katalonii z dnia na dzień powiększa przewagę jest pragnienie najzdolniejszych chłopców ze wszystkich zakątków świata trenować w La Masii. Żaden chłopiec nie zastanawia nad wyborem odpowiedniego miejsca na podnoszenie swoich umiejętności w momencie propozycji z FC Barcelony. Również rodzice bez wahania wybierają Katalonię, ponieważ lepszego miejsca dla swoich pociech nie znajdą oraz wiedzą, że akademia Barcy wychowa ich dzieci na porządnych obywateli.

Ogromne uznanie dla La Masii oraz hurtowo zdobywane trofea przez Dumę Katalonii od jakiegoś momentu zaczęły przedstawicieli świata piłki uświadamiać, że nadchodzą czasy jednego klubu. Nie mając pojęcia jak rozwiązać taką sytuację, działacze UEFA i FIFA zamiast spowodować żeby inne kluby wybrały drogę Barcy, wybrali metodę na skróty.


 Kiedy w kwietniu 2014 roku gruchnęła wiadomość, że FC Barcelona została ukarana przez FIFA zakazem transferowym oraz grzywną w wysokości 450 tysięcy franków szwajcarskich, nikt nie mógł w to uwierzyć. Jednak to była rzeczywistość, a nie żart. Powodem było wielokrotnie pogwałcenie przepisów dotyczących transferów piłkarzy poniżej osiemnastego roku życia. Na pierwszy rzut oka brzmiało to poważnie. Ale jak się głęboko zastanowić to każdy klub z najwyższej półki ściąga nieletnich spoza Europy.

Ogólnie cała sprawa rozpoczęła się od dwóch anonimowych skarg, które wpłynęły do FIFA, w których zarzucono Barcelonie złamanie 19. artykułu przepisów dotyczących transferów, w którym jasno jest napisane, że nie można dokonywać międzynarodowych ruchów niepełnoletnich piłkarzy, chyba że spełniony jest jeden z trzech warunków – rodzice przeprowadzają się do danego kraju z powodów niezwiązanych z piłką, transfer piłkarza będącego między 16. a 18. rokiem życia ma miejsce między zespołami z krajów należących do Unii Europejskiej lub Europejskiego Obszaru Gospodarczego lub dany zawodnik żyje w odległości mniejszej niż 50 kilometrów od granicy danego państwa.

Od samego początku gołym okiem było widać, że sytuacja jest podejrzana, ponieważ to nie FIFA wykryła rzekome złamanie prawa, tylko ktoś wysłał anonimy, po drugie tak jak pisałem wcześniej, reszta potęg europejskich również praktykuje taką metodę sprowadzania młodych spoza Europy, a nikt nie został jeszcze ukarany.

Cała sytuacja pokazuje, że akcja z rzekomym złamaniem przepisów miała uderzyć w dobre imię FC Barcelony i spowodować niechęć rodziców młodych adeptów piłki nożnej do La Masii. Niestety akcja się nie udała. Zostali tylko skrzywdzeni chłopcy, którym nie pozwolono spełnić swoich marzeń, ponieważ nie mogli uczestniczyć w meczach co doprowadziło do przymusowego opuszczenia FC Barcelony na rzecz innych klubów.

Kończy się 2015 rok a wraz z nim zakaz transferowy nałożony na kataloński klub, ale nie kończy się nagonka FIFA oraz UEFA (UEFA nie mieszała się w sprawę ze względu na to że ingerencja z ich strony dałaby jasny sygnał, że to tylko akcja mająca na celu popsucie wizerunku katalońskiego klubu) na La Masię. W ostatnich dniach Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej zaczęła prześladować kolejnych zawodników grup młodzieżowych FC Barcelony, najpierw organizacja zabroniła im występów w meczach, a teraz zakazała także trenowania w Sant Joan Despi i mieszkania w La Masii.

Potwierdzeniem absurdu tej całej sytuacji, która nie ma nic wspólnego z ochroną dzieci jest młody chłopiec Ben Lederman, którego również dopadła FIFA. Jego rodzice wraz ze swoim synem przeprowadzili się z Kalifornii do Barcelony. Ojciec zawodnika ostro skrytykował Międzynarodową Federacją Piłkarską mówiąc "FIFA zabija mojego syna. Rozumiem, że ten przepis miał na celu ochronę dzieci w przypadku ich oddalenia się od rodzin, jednak my postanowiliśmy razem przeprowadzić się do Barcelony. Dlaczego FIFA mówi nam, gdzie mamy mieszkać, jeśli chcemy, aby nasz syn grał w piłkę?

Całe wydarzenie uświadamia obserwatorom, że sytuacja z zakazem transferowym, który może został przedłużony to atak skierowany w FC Barcelonę, w ideę, która powinna być przykładem dla wszystkich, myślą przewodnią każdego kursu szkoleniowego. Niestety Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej zamiast przekonywać resztę klubów i federacji narodowych, że jednolity system szkolenia od dziecka do seniora to słuszna droga, woli zszargać imię perfekcjonisty w tej dziedzinie. A to wszystko ma na celu zniwelować różnicę jaka dzieli świat od Dumy Katalonii.

Na szczęście dla fanów piłki nożnej akcja się nie powiodła a dalsze działania tylko ośmieszą przedstawicieli FIFA i UEFA oraz pokażą, że słowa FAIR-PLAY to tylko slogan reklamowy nie mający nic wspólnego z rzeczywistością.

JESIENNE WERDYKTY

Napisał Radek @ 9 września 2015

Większość kibiców polskiej reprezentacji wierzyło w scenariusz w którym kadra Nawałki już po wrześniowych meczach eliminacyjnych zapewni sobie awans do przyszłorocznych Mistrzostw Europy. Jak już wiemy, nic takiego nie ma miejsca, październikowe mecze z wyspiarskimi reprezentacjami rozstrzygną miejsca w grupie.

Zupełnie w innych nastrojach są kibice czterech drużyn, które mogą już bukować bilety do Francji.

Jako pierwsi awans zapewnili sobie Anglicy, którzy w weekend pokonali San Marino, a wczoraj pokonując na Wembley Szwajcarów zapewnili sobie również pierwsze miejsce w grupie E. O bezpośredni awans oraz baraże walczyć będą Szwajcarzy, Słoweńcy oraz Estończycy. Terminarz wskazuje, że najbliżej przyszłorocznego Euro są podopieczni Vladimira Petkovicia.


W grupie A sprawa awansu jest już rozstrzygnięta. Zarówno Islandia jak i Czechy w niedzielę zagwarantowały sobie dwa pierwsze miejsca w grupie. Islandia pierwszy raz w historii tego  zagra na Mistrzostwach Europy. Z kolei dla Czechów francuski turniej będzie piątym z rzędu w którym wystąpią. O trzecie miejsce w grupie gwarantujące baraże walczą Turcy i Holendrzy, ale patrząc na dyspozycję Pomarańczowych trudno uwierzyć żeby to oni w listopadowych spotkaniach walczyli o Euro. Podopieczni Fatiha Terima mają na papierze trudniejszy terminarz (Czech i Islandia), ale zaangażowanie przeciwników może ułatwić im zadanie.


Ostatnią reprezentacją, która jest pewna udziału w przyszłorocznych Mistrzostwach jest Austria. Podopieczni Marcela Kollera w świetnym stylu zagwarantowali sobie bilety do Francji, pokonując wczoraj w Sztokholmie Szwecję aż 4:1. Walka o drugie oraz trzecie miejsce w grupie G będzie toczyć się do ostatnich minut ostatniej kolejki. Rosja, Szwecja i Czarnogóra mogą cały czas myśleć o bezpośrednim awansie. Najtrudniejszy terminarz posiadają Czarnogórcy, ale postawa Austriaków pokazuje, że wszystko jeszcze w tej grupie może się zdarzyć.


W pozostałych grupach październikowe spotkania rozstrzygną wszystkie niewiadome. W każdej grupie co najmniej trzy drużyny posiadają szansę na awans i baraże. W grupie B cztery zespoły pozostały na placu boju, chociaż Izrael i Bośnia i Hercegowina walczyć będą o trzecie miejsce, ponieważ formalnością jest awans Belgii oraz Walii.

Terminarz w grupie C pokazuje, że w następnej kolejce spotkań aktualni Mistrzowie Europy zapewnią sobie awans. Na bezpośredni awans z tej grupy szanse mają również Słowacy oraz Ukraińcy, ponieważ na tym etapie rozgrywek trzecia drużyna w tej grupie posiada największą ilość punktów spośród zespołów zajmujących trzecie miejsca w swoich grupach.

Z podobną sytuacją mamy do czynienia w grupie D i H, w których to reprezentacje zajmujące obecnie trzecie miejsca również mają szansę na bezpośredni awans. W polskiej grupie o pierwsze dwa miejsca powalczą Niemcy, Polska oraz Irlandia. Na trzecią pozycję szansę ma również Szkocja, ale w jej przypadku pozwoli to zagrać tylko w barażach. Z kolei w grupie H wicemistrzowie Europy o awans powalczą z Norwegią i Chorwacją. W tejże grupie terminarz ewidentnie wskazuje na zajęcie pierwszego miejsca przez Włochów.

W grupie pięciodrużynowej Portugalia, Dania oraz Albania między sobą rozstrzygną sprawę udziału w przyszłorocznym Euro. W najgorszej sytuacji jest Dania, której został do rozegrania jeden mecz i to na wyjeździe z Portugalią.

Z najciekawszą sytuacją mamy do czynienia w grupie F, gdzie o awans powalczą Irlandia Północna, Rumunia, Węgry oraz Finlandia, a faworyt grupy reprezentacja Grecji już dawno odpadła z walki. Podopieczni Markku Kanervego mają najmniejsze szanse. Z kolei mecze które zostały do rozegrania pozwalają Rumunii poważnie myśleć o zajęciu pierwszego miejsca w grupie.

 

Kibice których reprezentacji będą się cieszyć z awansu do Mistrzostw Europy we Francji? Która drużyna będzie miała możliwość bezpośredniego awansu z trzeciego miejsca? Kto zostanie królem strzelców eliminacji? Które zespoły stworzą pary barażowe? Październik wszystko nam powie.

OFICJALNY SPARING

Napisał Radek @ 7 września 2015

Eliminacje do Mistrzostw Europy we Francji zbliżają się do końca. Poznaliśmy już pierwszych finalistów przyszłorocznej imprezy. Ze względu na piątkową porażkę we Frankfurcie z Niemcami, w tym gronie nie ma polskiej reprezentacji.

Dzisiejszego dnia zostanie rozegrana ósma kolejka meczów eliminacyjnych w grupie D. Kadra Adama Nawałki może zrobić kolejny krok do Francji. Oczywiście przeciwnikiem jest Gibraltar i każde inne rozwiązanie niż zwycięstwo będzie mega sensacją. Kibice przed meczem dopisują Polakom trzy punkty. Jednak to nie mecz w Warszawie może nas przybliżyć do Euro, ale mecze rozegrane dzisiejszego dnia w naszej grupie.

Mistrzowie Świata przed wrześniowymi spotkaniami zapowiadali, że zrobią porządek w grupie i po starciach z Polską i Szkocją będą liderem grupy. Do utrzymania pierwszego miejsca w grupie niezbędna jest wygrana w dzisiejszym meczu, która równocześnie pozbawi podopiecznych Gordona Strachana bezpośredniego awansu do Mistrzostw Europy. Taki rozwój wydarzeń korzystny jest dla Polski, która powiększyłaby przewagę punktową nad Szkotami.

Również spotkanie w Dublinie jest bardzo ważne dla układu tabeli. Po niespodziewanym zwycięstwie Gruzinów w Tbilisi ze Szkocją, wielu kibiców zastanawia się czy podopieczni Kachabera Cchadadze są w stanie również odebrać punkty innej wyspiarskiej drużynie. Zadanie o wiele cięższe, ponieważ Gruzini nie będą gospodarzami spotkania z Irlandią, jak to miało miejsce w piątkowy dzień. Jednak w trzy dni nie można stracić formy, a pogromcy Szkotów pokazali, że są w dobrej formie i pomimo braku szans na awans, każdy mecz traktują bardzo poważnie i chcą zdobyć komplet punktów do końca eliminacji. Dlatego możemy być pewni, że dzisiejszego wieczora będzie w Dublinie bardzo ciekawie, a kibice polskiej reprezentacji mają podstawy żeby spodziewać się niespodzianki.

Wracając do meczu polskiej reprezentacji, jedno jest pewne w dzisiejszym meczu - zwycięstwo Biało-Czerwonych. Żeby mnie wszyscy dobrze zrozumieli - mam ogromny szacunek dla reprezentacji Gibraltaru, a Polacy muszą zagrać na sto procent żeby zdobyć komplet punktów, ale znając potencjał obu drużyn to obowiązkiem jest zwycięstwo kadry Adama Nawałki.


Niewiadomymi na stadionie we Warszawie będzie ilość bramek jaką Polacy zaaplikują przeciwnikowi oraz przede wszystkim skład w jakim wybiegną Biało-Czerwoni.

Selekcjoner Adam Nawałka nie może pozwolić sobie na odpuszczenie tego meczu i wystawienie rezerwowego składu. Oczywiście przeciwnik nie powala na kolana, ale reprezentacja jest dopiero w trakcie tworzenia, dlatego zgrywanie poszczególnych formacji w każdym meczu jest niezbędne.

Przede wszystkim Adam Nawałka musi wrócić do ustawienia, które gwarantowało nam w tych eliminacjach punkty. W takim meczu nawet może go lekko zmodyfikować rezygnując z jednego defensywnego pomocnika na rzecz ofensywnego piłkarza. 1-4-1-3-2 będzie idealnym ustawieniem na dzisiejszy mecz.

Kosmetyczne zmiany w pierwszej jedenastce są mile widziane, przede wszystkim na pozycjach ofensywnych, ale linia defensywna wraz z bramkarzem jest w tym momencie nietykalna, a każdy mecz jest niezbędny do zgrywania formacji obronnej.

Inaczej wygląda sytuacja z linią pomocy w której tak jak wspominałem zbędne jest wystawianie dwóch defensywnych pomocników - Krychowiak sam sobie poradzi. Jeśli chodzi o skrzydłowych to Grosicki i Błaszczykowski będą optymalnym wyborem na ten moment. Jeśli chodzi o parę napastników to wybór jest oczywisty.

Skład jaki chętnie bym zobaczył w dzisiejszym spotkaniu to: Fabiański-Olkowski,Szukała,Glik,Rybus-Krychowiak-Błaszczykowski,Zieliński,Grosicki-Milik,Lewandowski. A jaki skład wybiegnie na murawę? Przekonamy się wieczorem. Kibice liczą na bramki oraz przyjemność z oglądania, dlatego Adam Nawałka nie może kombinować i musimy wystawić najmocniejszy oraz ofensywny skład. Drużynę, która poprawi wynik z poprzedniej konfrontacji z Gibraltarem.

WSTRZYMANE ROZSTRZYGNIĘCIE

Napisał Radek @ 5 września 2015

Optymizm, który panował przed meczem z Niemcami miał swoje podstawy. Zeszłoroczne zwycięstwo z Mistrzami Świata, pozycja lidera, najlepszy duet napastników w europejskich reprezentacjach, piłkarze światowej klasy oraz świetna atmosfera w reprezentacji - to wszystko dawało nadzieję na punkty we Frankfurcie.

Przystępując do meczu piłkarze zdawali sobie sprawę, że piątkowa zdobycz punktowa otworzy im drogę do Francji. Również porażka Szkotów w Gruzji dawała dodatkowego kopa do zakończenia eliminacji w poniedziałkowy wieczór. Takiego scenariusza nie przewidziała jedna osoba.

Wczorajsze spotkanie rozpoczęło się od mocnych gwizdów w trakcie wyczytywania przez spikera nazwiska Roberta Lewandowskiego. Później sędzia zagwizdał po raz pierwszy, równocześnie Niemcy a w zasadzie Adam Nawałka wsadził na karuzelę polskich piłkarzy.

Pierwsze 25 minut to dominacja podopiecznych Joachima Loewa, którzy w 12 minucie otworzyli wynik przeprowadzając akcję w stylu FC Barcelony, a zakończył ją strzałem do pustej bramki Thomas Muller. Po kolejnych siedmiu minutach Niemcy podwyższyli wynik (bramka: Mario Gotze) i już było wiadomo kto wygra spotkanie. Zabawa na trybunach oraz na boisku - tak przywitali naszą reprezentację zachodni sąsiedzi.

Niemcy prowadząc 2:0 i kontrolując wydarzenia na boisku, odpuścili i zwolnili tempo gry. Polacy pomimo chaosu organizacyjnego oraz fatalnego wyniku, jak to mają w zwyczaju od początku tych eliminacji walczyli o każdą piłkę i nie załamywali się. To tylko dzięki polskim piłkarzom emocje towarzyszyły do końca spotkania. Wiara we własne umiejętności i wykorzystanie najsilniejszej broni Biało-Czerwonych doprowadziły do wielkich emocji. W 37 minucie po fantastycznej kontrze kontaktową bramkę zdobył Robert Lewandowski.


Cudowną asystą kapitana Biało-Czerwonych obsłużył Kamil Grosicki. Polacy chcieli iść za ciosem, ale Niemcy ocknęli się i zaczęli powracać do gry z pierwszych minut spotkania. Jednak fatalny błąd naszych zachodnich sąsiadów spowodował, że już przed przerwą mogliśmy wyrównać, ale prezentu od niemieckich piłkarzy nie wykorzystał Robert Lewandowski.

Pierwsze minuty drugiej części gry kontrolowali Niemcy, stworzyli kilka groźnych sytuacji, Polska odpowiedziała jednym groźny strzałem Krzysztofa Mączyńskiego. Po chwili nastąpiła zmiana, która spowodowała wielki uśmiech na mojej twarzy. Nie chodzi o wejście Jakuba Błaszczykowskiego, ale powrót do ustawienia, który dał nam fotel lidera. Ustawienie, które funkcjonowało, a które z niezrozumiałych powodów zostało zmienione przez selekcjonera, zaczęło od samego początku funkcjonować.

Od tego momentu spotkanie się wyrównało, Niemcy nie mieli już takiej swobody w rozgrywaniu akcji. Do końca meczu byliśmy świadkami wyrównanego spotkania, z szybkim tempem gry oraz z sytuacjami stworzonymi przez oba zespoły. Niestety to Niemcy wykorzystali jedną z nich - w 82 minucie Mario Gotze ustalił wynik na 3:1.

Spoglądając na wczorajszy mecz z boku można stwierdzić, że polskim piłkarzom należą się wielkie brawa. Błąd przy doborze ustawienia, fatalny początek nie podłamał zawodników, którzy przez dwadzieścia minut drugiej połowy walczyli jak równy z równym z Mistrzami Świata na ich ziemi.


Przegrali, ale mogą wracać do kraju z podniesionymi głowami. Ponownie pokazali charakter i zjednoczenie w zespole, które spowodowało, że potrafili do końca spotkania zagwarantować swoim fanom niezapomniane emocje.

W końcu bardzo dobre zawody w reprezentacji rozegrał Robert Lewandowski. Połączył pozycję napastnika z opaską kapitana - strzelił gola, kierował drużyną oraz jeżeli była taka potrzeba to za każdym razem odbudowywał ustawienie w grze defensywnej, zajmując pozycję kolegi z drużyny który nie zdążył z powrotem. Pokuszę się o stwierdzenie, że to Lewy był we Frankfurcie selekcjonerem Biało-Czerwonych.

Również jego koledzy zasługują na pochwały, a w szczególności Maciej Rybus, który nie na swojej pozycji rozegrał bardzo dobre zawody z Mistrzami Świata. Oczywiście zdarzały się indywidualne błędy, ale gołym okiem widać, że tworzą zespół oraz rozumieją się w grze. Szczególnie było to widoczne po zmianie ustawienia w drugiej połowie przy okazji zejścia z boiska Krzysztofa Mączyńskiego, gdzie zespół wrócił do naturalnego ustawienia.

Przegranym tego spotkania już przed rozpoczęciem meczu okazał się Adam Nawałka, który z niewiadomych przyczyn zmienił dobrze funkcjonujące w eliminacjach ustawienie. Selekcjoner wsypał piach w tryby zaprogramowanej na zwycięstwa maszyny. Pozbawił piłkarzy punktów, które mogły zapewnić awans do Mistrzostw Europy. To pokazuje, że Nawałka cały czas uczy się bycia selekcjonerem. Każdy popełnia błędy, teraz musi wyciągnąć wnioski z tej lekcji.


Niestety przegrana pozbawiła Polaków pozycji lidera, ale dzięki Gruzinom kadra Nawałki znajduje się w komfortowej sytuacji i wciąż sprawa awansu pozostaje w rękach polskiej reprezentacji. W poniedziałek mecz z Gibraltarem, w którym selekcjoner może przetestować różne rozwiązania. O awansie zadecydują październikowe starcia z wyspiarzami.

Pomimo porażki z Mistrzami Świata kibice w Polsce mogą być dumni z piłkarzy. Tak walczącej i zjednoczonej reprezentacji nie widziałem bardzo dawno. To również zasługa Adama Nawałki, który wskazał drogę, którą podąża kadra. Wczoraj trochę zbłądził, ale dobrze że popełnił błąd teraz niż miał się przytrafić w półfinale Mistrzostw Europy we Francji. Wiem, poniosło mnie, ale po wczorajszym spotkaniu fani Polaków mogą być pewni, że to nie jest koniec progresu w grze Biało-Czerwonych. To dopiero początek.

POTWIERDZIĆ WYŻSZOŚĆ

Napisał Radek @ 4 września 2015

Szał transferowy za nami, teraz oczy wszystkich skierowane są na eliminacyjne mecze Euro 2016. Już dzisiaj reprezentacja Polski zmierzy się we Frankfurcie z Mistrzami Świata. Po zwycięstwie w pierwszy meczu 2:0, podopieczni Adama Nawałki mają przewagę psychologiczną nad rywalem. Również pozycja w tabeli pozwala polskiej kadrze z góry patrzeć na Niemców.


Adam Nawałka wysyłając powołania piłkarzom, bez wątpienia poczuł się komfortowo, ponieważ mógł powołać wszystkich których brał i bierze pod uwagę w kontekście kadry. Problemy, które spędzały sen z powiek sztabowi szkoleniowemu to brak regularnych występów przez kilku zawodników (Łukasz Piszczek, Jakub Błaszczykowski czy Sławomir Peszko). Właśnie trudna sytuacja w klubach spowodowała, że początek zgrupowania nie należał do przyjemnych, gdyż nałożył się z ostatnimi dniami okna transferowego, w którym czynny udział brali reprezentacji Polski. Jakub Błaszczykowski i Sławomir Peszko byli zmuszeni opuścić na chwilę zgrupowanie, żeby poukładać swoje życie zawodowe.

Samo zgrupowanie przebiegało spokojnie, jednak nie obyło się bez kontuzji. Największego pecha miał Karol Linetty, który już drugi raz w tym sezonie musi opuścić bardzo ważne spotkanie z powodu kontuzji (pierwsze w eliminacjach Ligi Mistrzów). Nieobecność w meczu z Niemcami jest spowodowane niefortunnym zdarzeniem jakie wydarzyło się na treningu - Jakub Błaszczykowski trafił przypadkowo piłką w głowę wychowanka Lecha Poznań, który w wyniku uderzenia doznał lekkiego urazu głowy. Drugim pechowcem okazał się Michał Pazdan, który w poprzedni czwartek doznał urazu ręki w meczu pucharowym z Zorią Ługańsk, niestety nie zdołał się wyleczyć i w środę opuścił zgrupowanie.

Na szczęście to jedyne problemy jakie spotkały Adama Nawałkę i jego sztab przed meczem z Mistrzami Świata.  Reszta przebiegała zgodnie z planem selekcjonera. Polska reprezentacja mogła w spokoju szlifować formę oraz taktyczne niespodzianki na piątkowe spotkanie. Ze słów jakie wypowiadali piłkarze oraz selekcjoner, można było wyczytać, że tak dobrze w kadrze dawno nie było. Jest atmosfera a przede wszystkim są przygotowani pod każdym aspektem, który jest niezbędny w tak ważnym spotkaniu.


Kibice z jednej strony mogą się obawiać pewności siebie kadrowiczów i Nawałki, ale z drugiej strony sytuacja w jakiej się znaleźliśmy jest idealną do kontynuowania znakomitej passy i przekonanie całej kadry do własnych umiejętności może spowodować, że w poniedziałek możemy świętować awans.

Swoje pięć groszy do Biało-Czerwonego optymizmu dorzucili również Niemcy, a w szczególności problemy w kadrze naszych zachodnich sąsiadów. W spotkaniu z Polakami w składzie Mistrzów Świata zabraknie Marco Reusa, który na początku sezonu reprezentował się najlepiej spośród podopiecznych Joachima Loewa. Również walka z czasem Mezuta Ozila nie wpływa pozytywnie na morale niemieckiej reprezentacji. Jednak to problemy przeciwnika polskiej kadry i tak naprawdę one nie będą decydujące w dzisiejszym spotkaniu.

Decydująca będzie postawa reprezentacji Polski. Kibiców polskiej kadry może cieszyć, że szkielet kadry nie zmienił się a piłkarze uzupełniający jedenastkę to wartość dodana drużyny. Pomimo zeszłorocznego zwycięstwa Polaków w Warszawie, to i tak Niemcy są faworytem i dla kibiców na świecie każdy inny wynik niż zwycięstwo Mistrzów Świata będzie sensacją.

Kto by przypuszczał, że będziemy świadkami sytuacji w której to Niemcy rządni będą rewanżu, będą musieli coś udowadniać w starciu z Biało-Czerwonymi,  przekonywać, że porażka z Polską to wybryk natury a nie zmniejszająca się różnica pomiędzy obiema reprezentacjami. Patrząc obiektywnie to lepszego napastnika, defensywnego pomocnika oraz prawego obrońcę posiada Adam Nawałka, a filar polskiej obrony nie ustępuje w niczym liderowi niemieckiej defensywy.


Oprócz tego Polska posiada obecnie najlepszy duet napastników na Starym Kontynencie. Dlatego Niemcy mają się czego obawiać, a Polska ma argumenty które powodują optymizm i przekonanie, że możemy urwać punkty we Frankfurcie.

41 lat temu w meczu na wodzie przegraliśmy z Niemcami właśnie we Frankfurcie, dzisiaj w normalnych warunkach reprezentacja Polski zamknie ten rozdział, a otworzy szampany, które będą się lały w poniedziałkowy wieczór.

SZALONE ZAKUPY

Napisał Radek @ 2 września 2015

Boom Boom Boom! - tymi słowami można podsumować ostatnie godziny okna transferowego. Cały czas nie milkną echa wydarzeń końca sierpnia. Zarówno w Europie jak i w Polsce doszło do trzęsienia ziemi. Ostatni dzień przyniósł przetasowania, które przyprawiały o zawrót głowy.

Największą aktywność w ostatnich chwilach letniego okna w Ekstraklasie wykazała Lechia Gdańsk. Ruchy jakie poczyniono na Pomorzu potwierdzają mistrzowskie aspiracje. Równocześnie pokazują duże braki przedstawicieli gdańskiego klubu w zarządzaniu futbolem, ponieważ takiego chaosu dawno nikt w piłce nie widział. Wracając do samych transferów, już w niedzielę zatrzęsła się polska ziemia. Od mocnego uderzenia rozpoczął klub z Gdańska finish okna. Takiego piłkarza jak Milos Krasic polska liga jeszcze nie miała przyjemności gościć. Sprowadzenie Serba to dobry ruch marketingowy zarówno dla Lechii jak i Ekstraklasy.


Drugą stronę skrzydła okupować będzie Sławomir Peszko. Do Polski wraca również Michał Chrapek, który przez ostatni czas grał we włoskiej Catanii, a teraz będzie występował w Lechii Gdańsk. Jego konkurentem na pozycji sześć lub osiem będzie Aleksandar Kovacevic, który przyszedł z Crveny Zvezdy Belgrad. Oczywiście kilku piłkarzy opuściło gdański klub - Adam Dźwigała, Bartłomiej Pawłowski czy Stojan Vranjes, który przeniósł się do warszawskiej Legii. Transakcje jakie zostały przeprowadzone last minute zostały podsumowanie transakcją last second - zwolniony został Jerzy Brzęczek ze stanowiska trenera, a jego miejsce zajął Thomas von Heesen.

Oprócz Lechii Gdańsk, inne kluby nie były takie aktywne na zakończenie okna transferowego. Jedynie Lech Poznań sprowadził z Jagiellonii Białystok Macieja Gajosa, a z kolei Jaga kupiła z Górnika Łęczna Fedora Cernycha.

Patrząc na całe okno transferowe nasuwa się jedna myśl - przedstawiciele polskich klubów zaczynają prezentować przemyślaną politykę transferową, również w ostatnich dniach okna nie sprowadzają hurtowo piłkarzy z zagranicy czego kibice byli świadkami w ostatnich latach. Takie zmiany mogą cieszyć, pokazują, że większy nacisk zaczyna być kładziony na szkolenie, a trenerzy wolą sprowadzić zawodnika z niższych lig albo postawić na wychowanka.

Trochę inną sytuację mogliśmy zauważyć w zagranicznych ligach. Ze względu na rekordowe pieniądze z praw telewizyjnych w Premier League, kluby angielskie zdominowały ostatnie godziny letniego okna. Anglicy mogli dokonywać transferów dłużej niż reszta Europy czyli do wtorku do 19:00, ale kilka godzin więcej nie miało wpływu na to która liga zdominowała lato.

Największe reakcje u kibiców wzbudzały kwoty za jakie angielskie kluby sprowadzali piłkarzy. Zdecydowana większość piłkarzy została sprowadzona przez angielskie kluby za cenę nie opowiadającą umiejętnościom oraz osiągnięciom, a końcówka to było hurtowe kupowanie.

38 milionów funtów to cena zapłacone przez Manchester United za akt desperacji, którym się wykazali w ostatnich godzinach okna. Za taką kwotę został sprowadzony 19-letni Anthony Martial z AS Monaco. Kolejnego anonimowego piłkarza za olbrzymie pieniądze sprowadził Tottenham Hotspur, który za Heung Min-Sona zapłacił Bayerowi Leverkusen 30 milionów euro. Takich przykładów jest mnóstwo, które pokazują, że angielskie kluby nie szanują a przede wszystkim nie potrafią wydawać pieniędzy.


W ostatnich godzinach okna w Premier League nie doszło do żadnego ciekawego transferu, ale wcześniej mieliśmy kilka interesujących wzmocnień. 


Za przemyślane ruchy transferowe można pochwalić Manchester City, który wydał mnóstwo pieniędzy, ale kupił piłkarzy którzy z miejsca staną się wzmocnieniami, oraz Liverpool, który na samym początku letniego okresu dokonał wszystkich niezbędnych transferów. Reszta klubów niestety postawiła na ilość a nie na jakość.

Gdyby nie incydent z nieprzesłaniem dokumentów na czas przez Real Madryt do Hiszpańskiej Federacji Piłkarskiej w sprawie transferu Davida de Gei, to końcówka okna na Półwyspie Iberyjskim zakończyłoby się sennie. Czołówka ligi nie przeprowadziła godnego zainteresowania transferu.

U naszych zachodnich sąsiadów okno było spokojne. Żaden z transferów przeprowadzony przez kluby niemieckie nie okazał się hitem transferowym. Największe roszady w ostatnim okresie lata zrobił VfL Wolfsburg, które za 74 miliony euro sprzedało Kevina de Bruyne do Manchesteru City. Za część z tych pieniędzy sprowadzili skrzydłowego Juliana Draxlera z Schalke 04 oraz Brazylijczyka Dante z Bayernu Monachium. Szeregi Bayeru Leverkusen zasilił Javier Hernandez z Manchesteru United.

Dużą aktywnością na rynku transferowym wykazały się włoskie kluby. Najbardziej zadowoleni mogą być kibice mediolańskich klubów, Interu oraz AC Milanu. Nie najlepiej lato 2015 wspominać będą na Juventus Stadium, ponieważ stosunek zysków i strat mogą uznać za ujemny.

Najspokojniej było we Francji, gdzie przeważnie piłkarze opuszczali Ligue 1 niż zostali sprowadzeni. Najciekawszym transferem okazało się ściągnięcie Angela di Marii przez Paris Saint-Germain. We francuskiej lidze ostatnie dni okazały się najnudniejszym okresem tego lata, takiej bierności w sprowadzaniu piłkarzy nie było chyba nigdy.


Z punktu widzenia Polaków najciekawszą informacją była przeprowadzka Jakuba Błaszczykowskiego do ACF Fiorentina. Reprezentant Polski został wypożyczony z Borussii Dortmund do końca sezonu.


Włoskie media zgodnie twierdzą, że to jest dobry strzał Fiorentiny i są pewni, że Kuba będzie wzmocnieniem Fiołków.

Innym kluczowym reprezentantem, który zmienił klub w ostatnich dniach okresu transferowego jest Łukasz Szukała, który zamienił Arabię Saudyjską na Turcję, gdzie będzie występował w zespole Osmanlispor.

Letnie okno transferowe zarówno w Polsce jak i w Europie zakończyło się wydarzeniami, które zostały najważniejszymi momentami całego okresu i zawsze będą wspominane przy okazji lata 2015. Jeśli chodzi o Stary Kontynent to największą reakcję u kibiców wzbudzały kwoty za jakie kluby angielskie przepłacały za kolejnych piłkarzy oraz amatorkę jaką się wykazali przedstawiciele Realu Madryt i Manchesteru United przy okazji niedoszłego transferu Davida de Gei. W Polsce wszyscy będą pamiętać postawę gdańskiej Lechii, która w ostatnich dwóch dniach przemeblowała całą linie pomocy a na deser zmieniła trenera.

Na szczęście skończył się okres transferowy i będzie można skupić się na tym co najważniejsze czyli grze - na kibiców czekają wielkie emocji związane ze spotkaniami na najwyższym poziomie.