Trzy dni temu byliśmy świadkami derbów Turynu. Torino FC pokonała Juventus Turyn 2:1. Aż
20 lat trwała niemoc Torino FC w starciach z Juventusem. Właśnie wtedy
Byki pokonały ostatni raz lokalnego rywala. Polskich kibiców
szczególnie cieszy zwycięstwo, gdyż kapitanem Il Granaty jest Kamil
Glik.
Reprezentant Polski może czuć się dumny, ponieważ to on wyprowadzał, w
ten
wyjątkowy dla kibiców stolicy Piemontu, swoja drużynę na arenę
pojedynku. W tym meczu nie strzelił bramki, ale zagrał na światowym
poziomie, idealnie wcielił się w rolę dyrygenta swojego zespołu w grze
obronnej.
Takie mecze w wykonaniu Glika zdarzają się co kolejkę. Dziennikarze we
Włoszech
wychwalają, pieją z zachwytu i porównują z najlepszymi obrońcami w
historii
futbolu. Jego gole, jest najlepszym strzelcem w Europie spośród
środkowych
obrońców, są bardzo ważne i decydujące dla losów spotkań. Każde
trafienie Il Capitano oznaczało punkty
dla zespołu Giampero Ventury. Bez jego skuteczności Byki miałyby w
tabeli
jedenaście punktów mniej, a to oznaczałoby miejsce w okolicach strefy
spadkowej
zamiast ósmej pozycji i realnych szans na ponowny występ w Lidze Europy.
"Ależ on się stał piłkarzem!” – wzdycha komentator "La Gazzetta dello
Sport”, który uznaje Kamila Glika za bohatera obecnego sezonu w Torino
FC. Tempo, w jakim ten gracz się rozwija, widać gołym okiem.
Coraz bardziej odpowiedzialnie broni, coraz precyzyjniej wyprowadza
piłkę,
coraz silniej wpływa na kolegów, wyrasta na kapitana drużyny w sensie
ścisłym charyzmatycznego.
A rozgłos przynoszą mu nade wszystko seryjnie wbijane gole. Zajmuje drugie miejsce wśród strzelców swojej drużyny, wyprzedza go napastnik
Fabio Quagliarella. Gdyby liczyć tylko
strzelone w Serie A Kamil Glik z siedmioma trafieniami prowadzi w
klasyfikacji
najskuteczniejszych obrońców sezonu w czołowych ligach europejskich,
drugi
Naldo, Brazylijczyk z Wolfsburga uzbierał sześć bramek. Jeśli zsumujemy
dorobek
ze wszystkich rozgrywek, również będzie samotnym liderem. Ósmą bramkę
dołożył w
Lidze Europejskiej, dziewiątą zdobył w zwycięskim meczu reprezentacji
Polski w
Gruzji. To dorobek okazalszy niż dorobek najsławniejszych goleadorów
wśród
obrońców – Sergio Ramosa (6) i Branislava Ivanovicia (5). Do gwiazd
Realu Madryt i
Chelsea naturalnie Glika nie porównujemy, ale stale przybywa powodów, by
oczekiwać, że dostanie propozycję od klubu znacznie silniejszego niż
Torino,
np. włoskiego uczestnika Ligi Mistrzów, i by coraz śmielej umieszczać go
wśród
stoperów światowej klasy. Według serwisu Whoscored.com jest trzecim
najdokładniej podającym
obrońcą w Serie A, ustępuje tylko Manolasowi i Yandze-Mbiwie z AS Romy. A
jego bramki wnoszą
tym większą wartość, że prawie zawsze rozstrzygają o wynikach,
ewentualnie
padają w meczach jako pierwsze. Genoi zadał dwa ciosy – na 1:1 oraz 2:1.
Milanowi wbił gola na 1:1 (tak zostało). Palermo – na 2:2 (wynik też się
nie
zmienił). Napoli – zwycięskiego, na 1:0. Zenitowi – też zwycięskiego, na
1:0. A
reprezentacji Polski pomógł złamać Gruzję – wbił jej pierwszego, koledzy
poprawili wynik dopiero w końcówce. Nawiasem mówiąc, Glik w pewnym
sensie
ocalił ofensywę Torino po letnim demontażu ataku. Fani śpiewają dla
niego serenady, co rusz czytam, że „nie sposób
go nie kochać”, że w uniesieniu wynoszą go na „gladiatora, który nie boi
się
nikogo i niczego”. Środkowego obrońcy o takiej zagranicznej
renomie nie mieliśmy od czasów Tomasza Wałdocha i Tomasza Hajty, którzy
na
początku stulecia bronili barw Schalke 04. Jestem przekonany, że obu ich
przeskoczy i spotężnieje na naszego najlepszego stopera XXI wieku, w
końcu na
jego pozycji 27-latek ma prawo czuć się ledwie na półmetku kariery. A
jeśli dojdzie do zasłużonego transferu, to być może zostanie pierwszym w
historii polskim piłkarzem sprzedanym za kwotę ośmiocyfrową. Na pewno
zostanie najdroższym gladiatorem made in Poland.
KONIEC NA HORYZONCIE
Napisał Radek @ 24 kwietnia 2015
Piątkowy poranek, z minuty na minutę emocje wzrastały. Kibice, eksperci, piłkarze zastanawiali się jakie spotkania będą mieli przyjemność oglądać w półfinałach europejskich rozgrywek. Wszyscy od rana zerkali na zegarki wyczekując godziny dwunastej, o tym czasie miało rozpocząć się losowanie spotkań półfinałowych. Czas się dłużył. W końcu wybiło południe, pojawił się tradycyjnie Gianni Infantino, prowadzący losowanie w Nyonie. Świat piłkarski stanął w miejscu, wszyscy wyczekiwali punktów kulminacyjnych. Na początku ceremonii przekazał informacje na temat losowania. Potem zaprosił osobę, która była odpowiedzialna za losowanie. Karl-Heinz Riedle wszedł uśmiechnięty, wyluzowany, w zupełnie innym nastroju niż publiczność na sali. Zaczęło się! Na pierwszy ogień poszła Liga Europy. Zakręcił i wyciągnął piłeczkę a w środku napis SSC Napoli. Do włoskiej drużyny dolosowana została drużyna z Ukrainy, Dnipro Dniepropietrowsk. W tym momencie poznaliśmy półfinałowe pary Ligi Europy. Niewiadomą pozostawał tylko gospodarz drugiej pary. Po chwili okazało się, że pierwszy mecz rozegrany zostanie w Sevilli, a rewanż we Florencji. Szatnię polskiej reprezentacji na Stadionie Narodowym 27 maja zajmą piłkarze Napoli albo Dnipro, ponieważ zwycięzca tej pary zostanie gospodarzem finałowego spotkania. Do dziwnej i niespotykanej wcześniej sytuacji doszło w trakcie losowania półfinałów Ligi Europy. Po odczytaniu nazwy drużyny przez Karla-Heinza Riedle, prowadzący ceremonię tradycyjnie zapraszał przedstawicieli zespołu na scenę. Niestety wśród uczestników imprezy zabrakło osoby z Napoli. Po krótkiej rozmowie z trzema wysłannikami klubów uczestniczących w Lidze Europy, nadszedł najważniejszy moment w Nyonie. Rozpoczęło się losowanie półfinałów Ligi Mistrzów. Triumfator Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund w 1997 roku jako pierwszą wyciągnął FC Barcelonę. Każdy w tym momencie zastanawiał się, czy w półfinale będziemy świadkami El Clasico, czy Guardiola zawita na Camp Nou? Po kolejnym zakręceniu piłeczkami, okazało się że pierwszy raz w karierze Robert Lewandowski zagra w "Świątyni futbolu". Kolejną wylosowaną drużyną został Juventus Turyn, który będzie gospodarzem pierwszego meczu, przeciwnikiem Starej Damy będzie obrońca trofeum Real Madryt. Gospodarzem finałowego meczu w Berlinie będzie zespół z pary włosko-hiszpańskiej. Tak jak w przypadku Ligi Europy na scenę zaproszeni zostali przedstawiciele czterech drużyn, które walczą o Puchar Europy. Kilka pytań zadał Gianni Infantino i koniec. Teraz w głowie każdego rozgrywane będą mecze. Tworzone będą scenariusze poszczególnych meczów. Zadawać będziemy sobie pytania, jak będzie? Czy Luis Enrique okaże się lepszy od Guardioli? Czy Juventus zdoła wyeliminować osłabiony Real? Czy Barca zrewanżuje się za półfinał z 2013 roku? Jak Lewandowski zaprezentuje się na tle Suareza, Messiego i Neymara? Czy Krychowiak zagra w finale w Warszawie? I wiele wiele innych pytań i scenariuszy przewinie się przez myśl. Musimy uzbroić się w cierpliwość. Za dwa tygodnie będziemy trochę mądrzejsi. Kilka pytań może być nieaktualnych, w niektórych kwestiach dostać możemy ostateczne odpowiedzi. Za trzy tygodnie wszystko będzie jasne. Kibice, wymyślając scenariusze i śledząc informacje dotyczące klubów i piłkarzy, będą z niecierpliwością czekać na bardzo ciekawą pierwszą połowę maja. Emocje gwarantowane. Berlin i Warszawa czekają.
W DRODZE PO LEPSZE JUTRO
Napisał Radek @ 22 kwietnia 2015
Za oknem wiosenna pogoda powodująca uśmiech na twarzy. Na murawie
piłkarze T-Mobile Ekstraklasy dogrywają sezon zasadniczy. Do końca
pozostały dwie kolejki, później kilkudniowa przerwa, dzielenie
punktów na pół i dzielenie ligi na grupę mistrzowską i spadkową.
Siedem kolejek jakie będą miały drużyny do rozegrania w sezonie
finałowym przyniosą bardzo dużo emocji. Już teraz tabela jest
spłaszczona, różnica punktowa pomiędzy drużynami jest nie wielka, a po podziale punktów różnicy praktycznie nie będzie. Każdy mecz w
fazie finałowej może wywrócić kolejność do góry nogami, zarówno w
grupie mistrzowskiej jak i spadkowej. Ostatnie kolejki w sezonie
zasadniczym zapowiadają się bardzo ciekawie. Dla każdego zespołu
zdobycie punktów w ostatnich spotkaniach będą na wagę złota. Każdy
walczy o jak najlepsze miejsce, gdyż wyższe miejsce w fazie
zasadniczej pozwala na rozegranie większej ilości meczów w roli
gospodarza. Przykrą sprawą sezonu zasadniczego jest żółwie tempo w
walce o mistrzostwo Polski. Legia Warszawa, Lech Poznań i
Jagiellonia Białystok tylko dzięki nieudolności nie odjechały
przeciwnikom i nie zgromadziły odpowiedniej przewagi nad resztą,
żeby po podziale punktów mieć przewagę punktową pozwalającą na
ewentualne potknięcie w sezonie finałowym. Najlepiej na wyścigu
ślimaków wychodzi stołeczny klub, który pomimo bardzo słabej gry
jest liderem polskiej Ekstraklasy z przewagą czterech punktów nad
drugim Lechem Poznań. Zażarta walka toczyć będzie się o ostatnie
miejsca w grupie mistrzowskiej. O miejsce szóste, siódme i ósme
walkę stoczy aż pięć zespołów. Po świetnej rundzie wiosennej w
wykonaniu Zawiszy Bydgoszcz i Korony Kielce, nie ma drużyny która
jest głównym kandydatem do spadku. W dole tabeli zrobił się taki
ścisk, że w rundzie finałowej wszystkie osiem drużyn tworzących grupę spadkową będzie walczyć
o utrzymanie. Każdy mecz będzie spotkaniem o życie, nikt nie będzie
mógł odpuścić meczu, gdyż każde odprężenie może się zakończyć
fatalnie. Drużyny, które na koniec sezonu zasadniczego
znajdą się w górnej ósemce, będą mogły otwierać szampana. Dzięki podziałowi punktów nawet ósmy zespół będzie mógł walczyć o
miejsca dające europejskie puchary. Mało tego, dzięki uczestnikom
finału Pucharu Polski Legii Warszawa i Lechowi Poznań, miejsce
czwarte zagwarantuje występ w eliminacjach Ligi Europy. Kibice w
Polsce mogą już zacierać ręce, gdyż ostatnie dziewięć kolejek
przyniesie ogrom emocji. Nie tylko same spotkania będą ekscytujące.
Ciekawa sytuacja jest w klasyfikacji strzelców. Na tym etapie
rozgrywek prowadzi trójka Mateusz Piątkowski z Jagiellonii
Białystok, Paweł Brożek z Wisły Kraków i Flavio Paixao ze Śląska
Wrocław-każdy z nich strzelił czternaście bramek. Reforma
rozgrywek, która została wprowadzona w życie od początku sezonu
2013/2014 przynosi efekty. W końcu w polskiej Ekstraklasie nie ma
spotkań o przysłowiową pietruszkę. W żadnym spotkaniu nie może być miejsca na rozluźnienie. Nikt nie może pozwolić sobie na
odstawienie nogi, każdy punkt jest bardzo ważny. Pamiętam jak kilka
lat temu o tej porze sezonu, spora ilość drużyn ekstraklasowych
rezerwowało bilety na obozy przygotowawcze, a piłkarze mieli już
wakacje i jedynym ważnym dla nich zajęciem był wybór odpowiedniego
miejsca na odpoczynek. Nie ma miejsca na takie rzeczy po
wprowadzeniu reformy. Niektóre kluby narzekają na reformę, podając
powód, że nie mają funduszy na organizację dodatkowych meczów w
fazie finałowej. To jest tylko zasłona dymna, przecież wystarczy
nie sprowadzać zagranicznego szrotu, postawić na utalentowaną
młodzież, a pieniądze się znajdą, a przy okazji klub podniesie
poziom sportowy. Klubom zależy tylko na jak najszybszym zapewnieniu
miejsca w Ekstraklasie na następny sezon, co umożliwiała stara
formuła rozgrywek. Sen z powiek spędza frekwencja na trybunach,
która mimo wprowadzenia reformy nie poprawiła się i nie powala na
kolana. Kibice mogą się cieszyć, że wprowadzono reformę ligi, ale
jeszcze wczoraj mogli być zaniepokojeni informacjami jakie docierają. Większość
klubów chciała zrezygnować z dzielenia punktów. Widać czarno na
białym, że chodziło o ciepłą posadkę w Ekstraklasie, a nie o
brakujące pieniądze. Na szczęście nie dopuszczono do tego i w następnym sezonie jak i w kolejnych, reguły się nie zmienią. W głosowaniu nie było ani jednego głosu sprzeciwu. Taka sytuacja cieszy, gdyż każdemu leży na sercu dobro polskiej piłki. Podnośmy poziom polskiej piłki. Wiadomo to nie załatwi wszystkiego, ale będzie początkiem kolejnych pozytywnych zmian. Cele przed klubami-skończyć ze sprowadzaniem szrotu i przyciągnąć większą ilość kibiców na stadiony. Czas zabrać się do pracy, aby w następnym sezonie nie tylko kibice w Polsce fascynowali się rozgrywkami Ekstraklasy.
ŁZY W KOLORZE CZERWONO-CZARNYM
Napisał Radek @ 19 kwietnia 2015
Kiedy w 2005 roku na stadionie w Stambule AC Milan przegrał w
dramatycznych okolicznościach finał Ligi Mistrzów, nikt nie
przypuszczał, że to będzie zwiastun przyszłości klubu. Sytuacja
jaka się wydarzyła dwa lata po feralnym finale to wydarzenie
stawiające kropkę nad i. Podniesienie Pucharu Europy na stadionie
olimpijskim w Atenach to prezent za emocje i wspaniałe momenty
jakie dostarczył klub z Mediolanu. Zdobycie Ligi Mistrzów w 2007
roku to rodzaj orderu za zasługi, gdyż postawa AC Milanu w ateńskim
finale kategorycznie zabraniała zdobycia trofeum, a spotkanie było jednym z trzech najgorszych finałów. Okoliczności
tego pojedynku pokazały, że coś się kończy, a zdobycie pucharu to
nagroda. Wracając do historycznego dla klubu wydarzenia, porażka w
finale z Liverpoolem idealnie odzwierciedla sytuację w klubie z
Mediolanu. Pierwsza połowa fantastyczna, pokazująca jakość
sprzed 2005 roku. Co roku walka na wszystkich frontach, w składzie
piłkarze światowej klasy, trenerzy z najwyższej półki. Wielu
reprezentantów stanowiących o sile swojej kadry. Na San Siro
biegały takie tuzy jak Paolo Maldini, George Weah, Roberto Baggio,
Andrea Pirlo czy obecny szkoleniowiec Rossonerich Filippo Inzaghi.
Z kolei druga połowa to obraz teraźniejszości. Klubu przeciętnego,
którego marzeniem są występy w europejskich pucharach. Regres jaki
spotkał klub ze San Siro to niespotykana u największych klubów w
Europie sytuacja. Piłkarze biegający obecnie w koszulce
czerwono-czarnej to średniacy europejscy, żaden nie wybija się
ponad przeciętność. Przykro się robi jak się patrzy na grę AC Milanu. Trzeba współczuć fanom, gdyż przed każdym meczem, nawet z ostatnią drużyną Serie A, muszą drżeć o wynik. Niektórzy zrzucają winę na słabą kondycję finansową, ale nie można za wszystko winić finansów. Trzeba się zastanowić czy w ogóle problemy finansowe dotknęły klub z San Siro. Brak odpowiedniego zarządzania i obojętność ludzi w stosunku do klubu może dawać do myślenia. Patrząc z boku na ruchy transferowe, nasuwa się pytanie, czy transfery to załatanie rzekomej dziury budżetowej czy może chęć stworzenia autorskiej drużyny, czegoś swojego, pokazanie wielkości i wylansowanie się na człowieka znającego się na piłce nożnej. Jak pokazuje rzeczywistość, kierunek jaki obrały osoby odpowiedzialne za klub to błędna droga, potrzebne jest mocne przewietrzenie pomieszczeń biurowych. Mimo szacunku za pracę jaką wykonał w przeszłości Adriano Galliani, za teraźniejszość powinien przeprosić kibiców i jako pierwszy opuścić klub. Ten starszy Pan myśli tylko o sobie a nie o klubie, pożegnanie jego to będzie początek nowej ery klubu z San Siro. Ale czy ery świetności? Tego nikt nie wie. Kiedy powstanie z kolan AC Milan? Nie wiadomo, przesłanek na lepsze jutro nie widać, wychowanków mogących udźwignąć legendę klubu brak. Klub stoi nad przepaścią, bliżej mu do spadnięcia niż uratowania. Odpowiedzi na pytanie, kiedy nadejdą lepsze czasy, brak. Nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Klub tkwi w marazmie, strach pomyśleć co będzie dalej jeśli nie zmieni się podejście i ludzie odpowiedzialni za sportowy aspekt klubu. Dzisiejszego wieczora czekają nas derby Mediolanu. Na Giuseppe Meazza ekipa Filippo Inzaghiego będzie walczyć o panowanie w mieście. Jedyna szansa na spowodowanie uśmiechu na twarzy, innej możliwości nie ma, wszędzie się z nich śmieją. Przeciwnicy, kibice, eksperci piłki nożnej mają szacunek do herbu i historii, natomiast z klubu się naśmiewają i traktują z góry. Kiedy znowu poważnie traktowany będzie klub z San Siro? Bardzo ciężkie pytanie, ale kibice na całym świecie życzą sobie żeby stało się to jak najszybciej. Miejsce Rossonerich to rywalizacja z największymi na szczycie. AC Milan walczący o trofea to dobra wiadomość dla piłki nożnej.
EMOCJE NA OSTATNIEJ PROSTEJ
Napisał Radek @ 14 kwietnia 2015
Jesteśmy na początku końca rozgrywek europejskich. Kibice nie mogą
już wysiedzieć na miejscu i czekają z niecierpliwością na
ostateczne starcia sezonu 2014/2015. Do końca sezonu zostało
jeszcze wiele emocjonujących spotkań. Na tym etapie rozgrywek nie
poznaliśmy jeszcze mistrza w żadnej z najlepszych lig w Europie, jak to
miało miejsce w poprzednich sezonach. W niektórych ligach
rozstrzygnięcie jest bardzo blisko, ale żadna drużyna jeszcze nie
postawiła kropki nad i. Spójrzmy jak się przedstawia sytuacja w
najlepszych ligach europejskich i polskiej Ekstraklasie. W
najlepszych rozgrywkach krajowych walka o tytuł będzie trwać do
samego końca. Jest to spowodowane remisem FC Barcelony na Ramon Sanchez
Pizjuan z Sevillą Grzegorza Krychowiaka. Na siedem kolejek przed
końcem Duma Katalonii ma dwa punkty przewagi nad Realem Madryt. W
lidze angielskiej blisko mistrzowskiego tytułu jest londyńska
Chelsea. Dwie następne kolejki mogą definitywnie wyłonić mistrza. W
kolejce numer 33 i 34 Chelsea zagra z drużynami, które pozostały
jeszcze w walce o tytuł. W 33 kolejce podejmie na Stamford Bridge
Manchester United, a w 34 kolejce jedzie na Emirates Stadium aby rozegrać derbowy mecz z Arsenalem. Paris Saint Germain,
Olympique Lyon, Olympique Marsylia i AS Monaco to drużyny które
walczą o mistrzostwo ligi francuskiej. Lyon i PSG mają lekką
przewagę nad pozostałą dwójką gdyż mają jeden mecz zaległy i w
przypadku zwycięstwa odskoczą odpowiednio na sześć i siedem punktów
na sześć kolejek przed końcem. W lidze naszych zachodnich sąsiadów
sytuacja jest bardzo klarowna. Tylko kataklizm może odebrać
mistrzostwo Bayernowi Monachium, który na sześć kolejek do końca ma
dziesięć punktów przewagi nad drugim VfL Wolfsburg. Podobną
sytuację jak w lidze niemieckiej mamy w lidze włoskiej. Dwanaście
punktów przewagi na osiem kolejek do końca ma aktualny mistrz
Juventus Turyn nad drugim Lazio Rzym, z którym w następnej kolejce
zmierzy się na Juventus Stadium. W T-Mobile Ekstraklasie walka o
mistrzostwo będzie trwała do ostatniej kolejki. Ze względu na
podział punktów, o majstra walczyć teoretycznie będą cztery zespoły.
W praktyce jednak o mistrzostwo powalczą finaliści Pucharu Polski,
Lech Poznań i aktualny mistrz Legia Warszawa. Jak co roku
największe emocje wzbudzają europejskie puchary. Skłamałbym jakbym
napisał, że jest zdecydowany faworyt Ligi Mistrzów i Ligi Europy. Dzisiaj, jutro i w czwartek zostaną rozegrane pierwsze mecze
ćwierćfinałowe. W Lidze Mistrzów najciekawiej zapowiada się rewanż
za ostatni finał, starcie drużyn ze stolicy Hiszpanii elektryzuje
cały świat. Patrząc na ostatnie wyniki Atletico i Realu, faworytem
jest obrońca trofeum. Ale jak spojrzymy na bezpośrednie mecze
zainteresowanych drużyn w tym sezonie, faworytem staje się Atletico
Madryt z mającym sposób na Królewskich trenerem Diego Simeone. W drugiej
parze mistrz Włoch Juventus Turyn zmierzy się z AS Monaco.
Niespodziewany ćwierćfinalista, po wyeliminowaniu Arsenalu Londyn,
będzie chciał się "dobrać do skóry" Starej Damie.
Faworytem bukmacherów jest Juventus, ale Monaco ma przewagę w
postaci rewanżu na własnym stadionie. Kolejną parą jest starcie
portugalsko-niemieckie, w której mamy zdecydowanego faworyta.
Zameldowanie się FC Porto w półfinale będzie sensacją. W Bayernie
Monachium nie wyobrażają sobie innego scenariusza jak awans do
półfinału. W ostatniej parze spotkają się starzy znajomi z fazy
grupowej. FC Barcelona i Paris Saint Germain spotkali się w fazie
grupowej, w której minimalnie lepszą drużyną okazała się drużyna z
Katalonii. Faworytem pogromców angielskich drużyn w 1/8 finału jest
oczywiście drużyna Luisa Enrique, za którą przemawia rewanż na
własnym stadionie oraz absencja w pierwszym meczu dwóch gwiazd
zespołu Laurenta Blanca Marco Verrattiego i Zlatana Ibrahimovic. W
Lidze Europy walka o uczestnictwo w warszawskim finale będzie
bardzo ciekawa. W żadnej z ćwierćfinałowych par nie ma faworyta. No
może w parze Sevilla-Zenit St Petersburg jest delikatny faworyt,
którym jest obrońca trofeum drużyna Unaia Emery'ego. W
pozostałych starciach bardzo ciężko wskazać faworytów. Club
Brugge-Dnipro Dniepropietrowsk to zaskakująca para na tym etapie
rozgrywek, jest to najsłabsza para, ale może przynieść największe
emocje. W pojedynku niemiecko-włoskim możemy być świadkami dużej
ilości goli, ponieważ obie drużyny preferują ofensywny styl gry. W
ostatniej parze Dynamo Kijów zmierzy się z włoską Fiorentiną.
Włosko-ukraiński pojedynek to starcie pt. "Dr Jekyll i Mr Hyde". Obie
drużyny w tym sezonie grają w kratkę, ale występy w fazie
pucharowej Ligi Europy pokazują, że zasłużenie znalazły się w 1/4
finału. Dwóch reprezentantów Polski zostało na placu boju w Lidze Europy, ich celem jest odwiedzenie
27 maja Warszawy i podniesienie pucharu. Zarówno w
europejskich pucharach jak i rozgrywkach krajowych kibice będą
świadkami radości i smutku, pozytywnych i negatywnych odczuć.
Końcówka sezonu oddzieli mężczyzn od chłopców. Pokaże kto przez
cały sezon mądrze zarządzał siłami, kto zachował zimną krew i wykorzystał
błędy przeciwnika. Najgorszym scenariuszem na finiszu sezonu będzie
ingerencja sędziów w końcowe rozstrzygnięcia. Niech umiejętności i
boisko zadecyduje, kto zakończy sezon zwycięsko a kto zostanie
przegranym.
EL MAESTRO
Napisał Radek @ 12 kwietnia 2015
Mówią na niego "Generał", bez niego nie byłoby sukcesów Hiszpanii i
FC Barcelony. Wychowanek Barcy, od najmłodszych lat jego
największym marzeniem i celem było przywdziewanie koszulki
katalońskiego klubu. Urodził się w Terrasie w Katalonii. Swoją
karierę piłkarską rozpoczął w wieku 11 lat w drużynie juniorów klubu
FC Barcelona. W sezonie 1997/1998 został włączony do drużyny
rezerw, FC Barcelony B. W tym sezonie wraz z drużyną awansował do Segunda División,
hiszpańskiej drugiej ligi.
Gdy wrócił z Mistrzostw Świata U-18, ówczesny trener FC
Barcelony, Louis Van Gaal zaczął go regularnie wystawiać w pierwszym zespole. W
pierwszej drużynie zadebiutował 18 sierpnia 1998 roku w meczu o Superpuchar
Hiszpanii przeciwko RCD Mallorce, strzelając także bramkę.
Człowiek orkiestra, na boisku jego drużyna grała tak jak on
dyrygował. Kiedy rok temu po Mundialu w Brazylii oznajmił, że kończy
z grą w reprezentacji, Hiszpania płakała, cieszyła się tylko
Katalonia. Przez całą jego karierę, z uśmiechem na twarzy każdy
kibic zasiadał na trybunach lub przed telewizorem. Pod koniec
marca, w przerwie na mecze reprezentacyjne, gruchnęła wiadomość, że
Katalończyk opuści latem swój ukochany klub i przeniesie się do
Kataru aby grać w Al-Saad. W okresie spotkań eliminacyjnych,
odwiedził Katar i był widziany w obecności władz klubu. Niektóre
gazety i portale internetowe zasypywały nas informacjami, w których
można było się dowiedzieć, że wychowanek Dumy Katalonii podpisał
umowę z katarskim klubem. Jednak jak się później okazało było to
kłamstwo, które potwierdził sam zainteresowany udzielając wywiadu
na lotnisku tuż po przybyciu z Kataru. Xavi Hernandez, bo o nim
mowa to ikona futbolu, najlepszy rozgrywający w historii futbolu.
Piłkarz od którego przez ostatnie dziesięć lat trenerzy FC Barcelony
i reprezentacji Hiszpanii ustalali skład. Jednak przychodzi czas w
którym musimy się pożegnać z "Generałem". Już ten sezon
jest dla niego ciężki, gdyż większość czasu przebywa na ławce
rezerwowej, w następnym jak wszystko na to wskazuje nie będzie w
wielkiej piłce, ostatni czas do emerytury dogra w cieplutkim
Katarze. Ale czy tak się stanie? Według mojej skromnej opinii Xavi
zostanie w wielkiej piłce na kolejny sezon i będzie swoją grą
cieszył kibiców. Stanie się tak z powodu wydarzeń, których koniec
przypada na ten sam okres czasu. W czerwcu 2016 roku kończy się
kontrakt Xaviego z Barcą i kończy się również zakaz transferowy,
który na Dumę Katalonii nałożyła FIFA. Patrząc na ten zbieg
okoliczności, można pokusić się o stwierdzenie, że miłość Xaviego
do klubu przesłoni lukratywną emeryturę i na prośbę władz klubu
zostanie do końca kontraktu w swoim domu. Jestem przekonany, że
kibice futbolu na całym świecie liczą na taki przebieg wydarzeń i
mają nadzieję, że w następnym sezonie będą mogli ujrzeć
"Generała" w akcji. Kończy się pewien etap, czy jeszcze
kiedyś na boiskach piłkarskich ujrzymy takiego dyrygenta jak Xavi.
Jedyna nadzieja w La Masii, akademii piłkarskiej FC Barcelony.
Oczywiście klona Xaviego Hernandeza już nie zobaczymy, ale patrząc
jakie perły produkuje La Masia, fani futbolu mogą spać spokojnie.
Jednak teraz delektujmy się grą byłego reprezentanta Hiszpanii,
piłkarza, który zdobył wszystkie trofea, osoby, która jest idolem
milionów fanów i młodych adeptów piłki nożnej. Każdy chciałby mieć
umiejętności jak On, podawać jak On, mieć wpływ na tempo gry jak On, ale nikt tego nie potrafi, gdyż Xavi jest jeden. Hernandez
Creus to najlepszy hiszpański piłkarz w historii, najlepszy
rozgrywający w historii futbolu, grająca legenda FC
Barcelony i piłki nożnej. Jednym zdaniem, jesteśmy świadkami powolnego odejścia
"El Maestro" futbolu.
BŁĘKITNE MARZENIA I CELE
Napisał Radek @ 7 kwietnia 2015
Koniec marca 2014 roku, dokładnie czwartek 27 marca - tego dnia
rozpocząłem przygodę w KP Calisia Kalisz, drużynie występującej w
drugiej lidze. Dzień później późnym wieczorem przy światłach
jupiterów na stadionie w Kaliszu rozpoczęła się czwarta kolejka
rundy wiosennej sezonu 2013/14. W inaugurującym meczu na murawę
wybiegły jedenastki gospodarza KP Calisii Kalisz i Błękitnych
Stargard Szczeciński. Pierwszy raz w życiu z trybun obejrzałem mecz
drużyny Calisii, zrobiłem to tylko dlatego, że skończyłem na boisku
bocznym półgodziny wcześniej pracę, a kolega zadzwonił, że idzie na
mecz. Nie żałuje, gdyż atmosfera była wspaniała,
na trybunach blisko 1400 kibiców, wokół stadionu czuć
było atmosferę wielkiego wydarzenia, może brzmi to abstrakcyjnie, ale tak
było ze względu na okoliczności związane z rozgrywkami. Kaliska
drużyna po przeciętnym początku rundy wiosennej zajmowała
miejsce w strefie spadkowej i musiała wygrać ten mecz. Z
kolei drużyna gości zajmowała dziesiąte miejsce, ostatnie
dające utrzymanie. Dlatego okoliczności związane z tym meczem
kazały nazywać wydarzenie wyjątkowym. Reorganizacja rozgrywek w
postaci połączenia wschodniej i zachodniej drugiej ligi, utrzymanie się tylko dziesięciu drużyn i spadku ośmiu,
kazały nazywać mecz ważnym. Nie żałuję, że zostałem, ba od tamtego
spotkania nie opuściłem żadnego meczu drużyny kaliskiej w roli
gospodarza przy ulicy Łódzkiej. Wracając do domu pamiętam, że
miałem mieszane uczucia, gdyż z jednej strony Calisia przegrała, a
z drugiej obejrzałem fantastyczny mecz stojący na bardzo wysokim
poziomie. Szczególnie utkwiła w pamięci gra gości - ofensywna,
kombinacyjna, dobrze zorganizowana w obronie. Byłem zadowolony, że
obejrzałem ten mecz, a jednocześnie zastanawiałem się dlaczego
niektórzy piłkarze grający w Błękitni Stargard Szczeciński
występują tylko na poziomie drugiej ligi. Od razu uzyskałem
odpowiedź, tłumacząc sobie świetną grę gości słabymi
umiejętnościami i amatorami występującymi u gospodarzy. Jak się
później okazało Błękitni sezon 2013/14 zakończyli na miejscu
czwartym, spokojnie utrzymując się, a gdyby nie słaba runda
jesienna to drużyna Krzysztofa Kapuścińskiego cieszyłaby się z
awansu do pierwszej ligi, ponieważ końcówkę sezonu miała
fantastyczną. Minął rok, a Błękitni obalili moje stwierdzenie, na
zielonym prostokącie pokazali, że kierunek myślenia był błędny. To
nie przeciwnik czyli kaliska drużyna była słaba, tylko piłkarze
Błękitnych wybijali się ponad przeciętność, prezentowali poziom ekstraklasowy. Jedno zwycięstwo można nazwać przypadkiem,
drugie daje do myślenia, ale zasłużone zwycięstwo 3:1 w pierwszym
meczu Pucharu Polski z Lechem Poznań pokazuje jaki olbrzymi
potencjał tkwi w drużynie ze Stargardu Szczecińskiego. Oczywiście
rewanż w Poznaniu będzie bardzo ciężki, ale to piłkarze a przede
wszystkim sztab szkoleniowy Kolejorza musi wymyślić coś
wyjątkowego, żeby 2 maja na Stadionie Narodowym w Warszawie
usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego. Zadanie przez poznańską drużyną
bardzo ciężkie, przeciwnik to profesjonalna drużyna, pewna siebie.
Nie wierzę, wręcz się śmieje z komentarzy ludzi, że zespół Macieja
Skorży zlekceważył rywala w pierwszym meczu, przecież Poznaniacy
prowadzili 1:0 i jako klasowa drużyna grając atak pozycyjny,
utrzymując się przy piłce dzięki czemu męcząc przeciwnika, musieli
osiągnąć korzystny wynik. Ludzie lubią opowiadać bajki, ale w
przypadku pierwszego meczu półfinałowego Pucharu Polski, Błękitni
Stargard Szczeciński-Lech Poznań, z bajkami nie mieliśmy do
czynienia. Boisko pokazało, że drużyna Krzysztofa Kapuścińskiego to zespół z aspiracjami na Ekstraklasę. To nie przypadek: trzy
mecze, siedem strzelonych bramek, jedna stracona, trzy zwycięstwa -
bilans dwumeczu z Cracovią i meczu z Lechem Poznań. Czy w czwartek dziewiątego
kwietnia Poznań będzie błękitny, a drugiego maja Warszawa? Liczę na
to, gdyż może w końcu władze polskich klubów w najwyższej klasie
rozgrywkowej obudzą się i zamiast ściągać zagraniczny szrot, zaczną obserwować niższe ligi i zaczną ściągać "polskie perły", które
podniosą poziom sportowy polskiej Ekstraklasy. Takie przesłanie
niesie ze sobą tegoroczna edycja Pucharu Polski. Na koniec, mój
czynny udział w polskim futbolu rozpoczął się od wspomnianego
wcześniej meczu w Kaliszu - idealny moment i pozytywny znak.
Zrobię wszystko żeby moja przygoda
wyglądała tak, jak ostatni rok Błękitnych Stargard Szczeciński. Tego
sobie i wszystkim kibicom piłki nożnej w Polsce życzę. To
jest mój cel, błękitne marzenie.
O DWÓCH TAKICH CO UKRADLI PIŁKĘ
Napisał Radek @ 6 kwietnia 2015
Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte, w tamtych czasach polska
piłka była traktowana bardzo poważnie, reprezentacje innych krajów
odmawiały polskiej kadrze meczów towarzyskich, nie chcieli rywalizować w eliminacjach czy na wielkich imprezach. Polscy
napastnicy byli koszmarami bramkarzy klubów europejskich.
Szczególnie w pamięć zapadł król strzelców Mundialu w1974 roku,
szybki i przebojowy Grzegorz Lato, gwiazda tamtych czasów, od niego
trener Kazimierz Górski rozpoczynał ustalanie składu. Drugi z wielkich napastników, który swoje sukcesy odnosił w latach osiemdziesiątych to była gwiazda Juventusu Turyn Zbigniew Boniek. Antoni Piechniczek do dziś żałuje, że zabrakło Bońka w meczu półfinałowym z Włochami na Mundialu w 1982 roku. Gdyby nie nadmiar żółtych kartek wychowanka Zawiszy Bydgoszcz, Polacy zagraliby w finale. Obydwóch łączą sukcesy na boisku, zdobyli wiele ważnych trofeów, razem z reprezentacją Polski zajęli trzecie miejsce na Mundialu, byli wiodącymi postaciami w swoich drużynach klubowych. Będąc na szczycie każdy z nich był rozpoznawany na całym świecie. Wszyscy kojarzyli ich z pięknych bramek, efektownych rajdów i oldskulowych fryzur, które w tamtych czasach były w Polsce modne. Siali postrach pod bramką przeciwnika. Ale nie tylko sukcesy boiskowe łączą zasłużone dla polskiej piłki osoby, Grzegorz Lato i Zbigniew Boniek to osoby, które spróbowały odbudować polski futbol, z całych sił starali się lub stara się jeszcze jak w przypadku Zbigniewa Bońka przywrócić blask piłki nożnej, żeby każdy poważnie traktował polską reprezentację i polską Ekstraklasę. Jeden i drugi w pewnym momencie swojego życia pożądali stanowiska Prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Osiągnęli cel, Grzegorz już zakończył swoja przygodę, Zbigniew aktualnie piastuje tą zaszczytną posadę. Jak wszyscy wiemy, w przypadku króla strzelców misja się nie powiodła, w przypadku obecnego Prezesa już teraz wiemy, że się nie powiedzie. Oczywiście przy nazwisku każdego z nich można postawić plusiki, ale bardzo małe - za decyzje i rzeczy nie mające tak naprawdę wpływu na samą dyscyplinę sportową. Kadencja Grzegorza Laty to pasmo samych niepowodzeń, oprócz zorganizowania Mistrzostw Europy w 2012 roku, które okazały się wielkim sukcesem, nie można nic więcej dobrego powiedzieć. Piłka nożna za czasów Laty staczała się, brakowało konstruktywnego planu działania, system szkolenia młodzieży był "kulą u nogi", a pieniądze związku były przejadane i rozdawane na zachcianki betonowego zarządu. Ważniejsza była siedziba związku, zakup działki, niż wprowadzenie profesjonalnych kontraktów dla sędziów, umożliwiających skupienie się sędziego na jednej pracy, na sędziowaniu. Potknięć Prezesa Laty i jego zarządu było bardzo dużo, jego rządy dosadnie podsumowuje metoda zwolnienia Leo Beenhakkera z funkcji selekcjonera kadry, która była kompromitacją. Wybór na Prezesa PZPN Zbigniewa Bońka był nadzieją kibiców na lepsze jutro. Faktycznie rządy Zbigniewa Bońka to początek zmian wizerunkowych PZPN-u. Plusy jakie postawimy przy nazwisku Prezesa, będą właśnie za Public Relations. Obecnie związek jest postrzegany pozytywnie, firmy chętniej angażują się w sponsorowanie, media i świat zaprzestali naśmiewania się z komicznych sytuacji w PZPN-ie i nieudolnych prób naprawy polskiej piłki. Ale niestety świetny PR przykrywa chorobę jaką jest zarażony polski futbol od wielu lat. Stan chorego z dnia na dzień się pogarsza, potwierdzają to ostatnie wyniki reprezentacji do lat siedemnastu, którą Prezes wychwalał i nazwał najbardziej utalentowanym pokoleniem, a która skompromitowała się w starciach z rówieśnikami z Białorusi i Grecji w turnieju eliminacyjnym do Mistrzostw Europy, który był rozgrywany w Polsce i nie zagrają w Mistrzostwach Europy. Pokazuje to, że z polskim futbolem jest bardzo źle, a najgorsze że Boniek ze swoim zarządem nie chcą albo nie potrafią tego zmienić. Wprowadzenie "Akademii Młodych Orłów" to ucieczka od odpowiedzialności, gdyż jak można trenować na sztucznej nawierzchni a grać na trawie - to inny świat. Zarząd nie korzysta z narzędzi, które dają efekty w szkoleniu w innych federacjach, brak wsparcia klubów w szkoleniu ze strony związku. Brak ujednoliconego systemu szkolenia, nie ma planów (bynajmniej o tym nie słychać) stworzenia szkółki piłkarskiej i bazy treningowej pod patronatem PZPN-u. Marnują czas i okradają polskich kibiców z nadziei na lepszą przyszłość. Cały czas słyszymy, że to trudne, że to obowiązek klubów, Państwa polskiego, Ministerstwa Sportu. Zadaję sobie jedno pytanie, za co odpowiedzialny jest PZPN? Od razu dostaję odpowiedź, jak sama nazwa wskazuje, za wszystko co związane jest z piłką nożną. Dlatego zamiast zajmować się spychologią i rzeczami mało ważnymi, trzeba zakasać rękawy i zabrać się na poważnie do roboty, gdyż pracy jest mnóstwo a od kilku ładnych lat Prezesi i ich zarządy kradną czas, roztrwaniają związkowe pieniądze i nie chcą się do tego przyznać. Swoimi słowami przedwyborczymi i decyzjami w trakcie rządów, ukradliście i okradacie nadal, polskim kibicom piłkę nożną na poważnym poziomie, karmiąc nas wstydem, który towarzyszy w trakcie oglądania polskich klubów i reprezentacji. Panowie - piłkarzami byliście na najwyższym poziomie, ale Prezesami amatorami byliście i jesteście na poziomie żałosnym.