SNAJPERSKI INSTYNKT BYKA Z PIEMONTU

Napisał Radek @ 29 kwietnia 2015

Trzy dni temu byliśmy świadkami derbów Turynu. Torino FC pokonała Juventus Turyn 2:1. Aż 20 lat trwała niemoc Torino FC w starciach z Juventusem. Właśnie wtedy Byki pokonały ostatni raz lokalnego rywala. Polskich kibiców szczególnie cieszy zwycięstwo, gdyż kapitanem Il Granaty jest Kamil Glik. Reprezentant Polski może czuć się dumny, ponieważ to on wyprowadzał, w ten wyjątkowy dla kibiców stolicy Piemontu, swoja drużynę na arenę pojedynku. W tym meczu nie strzelił bramki, ale zagrał na światowym poziomie, idealnie wcielił się w rolę dyrygenta swojego zespołu w grze obronnej. Takie mecze w wykonaniu Glika zdarzają się co kolejkę. Dziennikarze we Włoszech wychwalają, pieją z zachwytu i porównują z najlepszymi obrońcami w historii futbolu. Jego gole, jest najlepszym strzelcem w Europie spośród środkowych obrońców, są bardzo ważne i decydujące dla losów spotkań.  Każde trafienie Il Capitano oznaczało punkty dla zespołu Giampero Ventury. Bez jego skuteczności Byki miałyby w tabeli jedenaście punktów mniej, a to oznaczałoby miejsce w okolicach strefy spadkowej zamiast ósmej pozycji i realnych szans na ponowny występ w Lidze Europy. "Ależ on się stał piłkarzem!” – wzdycha komentator "La Gazzetta dello Sport”, który uznaje Kamila Glika za bohatera obecnego sezonu w Torino FC. Tempo, w jakim ten gracz się rozwija, widać gołym okiem. Coraz bardziej odpowiedzialnie broni, coraz precyzyjniej wyprowadza piłkę, coraz silniej wpływa na kolegów, wyrasta na kapitana drużyny w sensie ścisłym charyzmatycznego. A rozgłos przynoszą mu nade wszystko seryjnie wbijane gole. Zajmuje drugie miejsce wśród strzelców swojej drużyny, wyprzedza go napastnik Fabio Quagliarella. Gdyby liczyć tylko strzelone w Serie A Kamil Glik z siedmioma trafieniami prowadzi w klasyfikacji najskuteczniejszych obrońców sezonu w czołowych ligach europejskich, drugi Naldo, Brazylijczyk z Wolfsburga uzbierał sześć bramek. Jeśli zsumujemy dorobek ze wszystkich rozgrywek, również będzie samotnym liderem. Ósmą bramkę dołożył w Lidze Europejskiej, dziewiątą zdobył w zwycięskim meczu reprezentacji Polski w Gruzji. To dorobek okazalszy niż dorobek najsławniejszych goleadorów wśród obrońców – Sergio Ramosa (6) i Branislava Ivanovicia (5). Do gwiazd Realu Madryt i Chelsea naturalnie Glika nie porównujemy, ale stale przybywa powodów, by oczekiwać, że dostanie propozycję od klubu znacznie silniejszego niż Torino, np. włoskiego uczestnika Ligi Mistrzów, i by coraz śmielej umieszczać go wśród stoperów światowej klasy. Według serwisu Whoscored.com jest trzecim najdokładniej podającym obrońcą w Serie A, ustępuje tylko Manolasowi i Yandze-Mbiwie z AS Romy. A jego bramki wnoszą tym większą wartość, że prawie zawsze rozstrzygają o wynikach, ewentualnie padają w meczach jako pierwsze. Genoi zadał dwa ciosy – na 1:1 oraz 2:1. Milanowi wbił gola na 1:1 (tak zostało). Palermo – na 2:2 (wynik też się nie zmienił). Napoli – zwycięskiego, na 1:0. Zenitowi – też zwycięskiego, na 1:0. A reprezentacji Polski pomógł złamać Gruzję – wbił jej pierwszego, koledzy poprawili wynik dopiero w końcówce. Nawiasem mówiąc, Glik w pewnym sensie ocalił ofensywę Torino po letnim demontażu ataku. Fani śpiewają dla niego serenady, co rusz czytam, że „nie sposób go nie kochać”, że w uniesieniu wynoszą go na „gladiatora, który nie boi się nikogo i niczego”. Środkowego obrońcy o takiej zagranicznej renomie nie mieliśmy od czasów Tomasza Wałdocha i Tomasza Hajty, którzy na początku stulecia bronili barw Schalke 04. Jestem przekonany, że obu ich przeskoczy i spotężnieje na naszego najlepszego stopera XXI wieku, w końcu na jego pozycji 27-latek ma prawo czuć się ledwie na półmetku kariery. A jeśli dojdzie do zasłużonego transferu, to być może zostanie pierwszym w historii polskim piłkarzem sprzedanym za kwotę ośmiocyfrową. Na pewno zostanie najdroższym gladiatorem made in Poland.

KONIEC NA HORYZONCIE

Napisał Radek @ 24 kwietnia 2015

Piątkowy poranek, z minuty na minutę emocje wzrastały. Kibice, eksperci, piłkarze zastanawiali się jakie spotkania będą mieli przyjemność oglądać w półfinałach europejskich rozgrywek. Wszyscy od rana zerkali na zegarki wyczekując godziny dwunastej, o tym czasie miało rozpocząć się losowanie spotkań półfinałowych. Czas się dłużył. W końcu wybiło południe, pojawił się tradycyjnie Gianni Infantino, prowadzący losowanie w Nyonie. Świat piłkarski stanął w miejscu, wszyscy wyczekiwali punktów kulminacyjnych. Na początku ceremonii przekazał informacje na temat losowania. Potem zaprosił osobę, która była odpowiedzialna za losowanie. Karl-Heinz Riedle wszedł uśmiechnięty, wyluzowany, w zupełnie innym nastroju niż publiczność na sali. Zaczęło się! Na pierwszy ogień poszła Liga Europy. Zakręcił i wyciągnął piłeczkę a w środku napis SSC Napoli. Do włoskiej drużyny dolosowana została drużyna z Ukrainy, Dnipro Dniepropietrowsk. W tym momencie poznaliśmy półfinałowe pary Ligi Europy. Niewiadomą pozostawał tylko gospodarz drugiej pary. Po chwili okazało się, że pierwszy mecz rozegrany zostanie w Sevilli, a rewanż we Florencji. Szatnię polskiej reprezentacji na Stadionie Narodowym 27 maja zajmą piłkarze Napoli albo Dnipro, ponieważ zwycięzca tej pary zostanie gospodarzem finałowego spotkania. Do dziwnej i  niespotykanej wcześniej sytuacji doszło w trakcie losowania półfinałów Ligi Europy. Po odczytaniu nazwy drużyny przez Karla-Heinza Riedle, prowadzący ceremonię tradycyjnie zapraszał przedstawicieli zespołu na scenę. Niestety wśród uczestników imprezy zabrakło osoby z Napoli. Po krótkiej rozmowie z trzema wysłannikami klubów uczestniczących w Lidze Europy, nadszedł najważniejszy moment w Nyonie. Rozpoczęło się losowanie półfinałów Ligi Mistrzów. Triumfator Ligi Mistrzów z Borussią Dortmund w 1997 roku jako pierwszą wyciągnął FC Barcelonę. Każdy w tym momencie zastanawiał się, czy w półfinale będziemy świadkami El Clasico, czy Guardiola zawita na Camp Nou? Po kolejnym zakręceniu piłeczkami, okazało się że pierwszy raz w karierze Robert Lewandowski zagra w "Świątyni futbolu". Kolejną wylosowaną drużyną został Juventus Turyn, który będzie gospodarzem pierwszego meczu, przeciwnikiem Starej Damy będzie obrońca trofeum Real Madryt. Gospodarzem finałowego meczu w Berlinie będzie zespół z pary włosko-hiszpańskiej. Tak jak w przypadku Ligi Europy na scenę zaproszeni zostali przedstawiciele czterech drużyn, które walczą o Puchar Europy. Kilka pytań zadał Gianni Infantino i koniec. Teraz w głowie każdego rozgrywane będą mecze. Tworzone będą scenariusze poszczególnych meczów. Zadawać będziemy sobie pytania, jak będzie? Czy Luis Enrique okaże się lepszy od Guardioli? Czy Juventus zdoła wyeliminować osłabiony Real? Czy Barca zrewanżuje się za półfinał z 2013 roku? Jak Lewandowski zaprezentuje się na tle Suareza, Messiego i Neymara? Czy Krychowiak zagra w finale w Warszawie? I wiele wiele innych pytań i scenariuszy przewinie się przez myśl. Musimy uzbroić się w cierpliwość. Za dwa tygodnie będziemy trochę mądrzejsi. Kilka pytań może być nieaktualnych, w niektórych kwestiach dostać możemy ostateczne odpowiedzi. Za trzy tygodnie wszystko będzie jasne. Kibice, wymyślając scenariusze i śledząc informacje dotyczące klubów i piłkarzy, będą z niecierpliwością czekać na bardzo ciekawą pierwszą połowę maja. Emocje gwarantowane. Berlin i Warszawa czekają.

W DRODZE PO LEPSZE JUTRO

Napisał Radek @ 22 kwietnia 2015

Za oknem wiosenna pogoda powodująca uśmiech na twarzy. Na murawie piłkarze T-Mobile Ekstraklasy dogrywają sezon zasadniczy. Do końca pozostały dwie kolejki, później kilkudniowa przerwa, dzielenie punktów na pół i dzielenie ligi na grupę mistrzowską i spadkową. Siedem kolejek jakie będą miały drużyny do rozegrania w sezonie finałowym przyniosą bardzo dużo emocji. Już teraz tabela jest spłaszczona, różnica punktowa pomiędzy drużynami jest nie wielka, a po podziale punktów różnicy praktycznie nie będzie. Każdy mecz w fazie finałowej może wywrócić kolejność do góry nogami, zarówno w grupie mistrzowskiej jak i spadkowej. Ostatnie kolejki w sezonie zasadniczym zapowiadają się bardzo ciekawie. Dla każdego zespołu zdobycie punktów w ostatnich spotkaniach będą na wagę złota. Każdy walczy o jak najlepsze miejsce, gdyż wyższe miejsce w fazie zasadniczej pozwala na rozegranie większej ilości meczów w roli gospodarza. Przykrą sprawą sezonu zasadniczego jest żółwie tempo w walce o mistrzostwo Polski. Legia Warszawa, Lech Poznań i Jagiellonia Białystok tylko dzięki nieudolności nie odjechały przeciwnikom i nie zgromadziły odpowiedniej przewagi nad resztą, żeby po podziale punktów mieć przewagę punktową pozwalającą na ewentualne potknięcie w sezonie finałowym. Najlepiej na wyścigu ślimaków wychodzi stołeczny klub, który pomimo bardzo słabej gry jest liderem polskiej Ekstraklasy z przewagą czterech punktów nad drugim Lechem Poznań. Zażarta walka toczyć będzie się o ostatnie miejsca w grupie mistrzowskiej. O miejsce szóste, siódme i ósme walkę stoczy aż pięć zespołów. Po świetnej rundzie wiosennej w wykonaniu Zawiszy Bydgoszcz i Korony Kielce, nie ma drużyny która jest głównym kandydatem do spadku. W dole tabeli zrobił się taki ścisk, że w rundzie finałowej wszystkie osiem drużyn tworzących grupę spadkową będzie walczyć o utrzymanie. Każdy mecz będzie spotkaniem o życie, nikt nie będzie mógł odpuścić meczu, gdyż każde odprężenie może się zakończyć fatalnie. Drużyny, które na koniec sezonu zasadniczego znajdą się w górnej ósemce, będą mogły otwierać szampana. Dzięki podziałowi punktów nawet ósmy zespół będzie mógł walczyć o miejsca dające europejskie puchary. Mało tego, dzięki uczestnikom finału Pucharu Polski Legii Warszawa i Lechowi Poznań, miejsce czwarte zagwarantuje występ w eliminacjach Ligi Europy. Kibice w Polsce mogą już zacierać ręce, gdyż ostatnie dziewięć kolejek przyniesie ogrom emocji. Nie tylko same spotkania będą ekscytujące. Ciekawa sytuacja jest w klasyfikacji strzelców. Na tym etapie rozgrywek prowadzi trójka Mateusz Piątkowski z Jagiellonii Białystok, Paweł Brożek z Wisły Kraków i Flavio Paixao ze Śląska Wrocław-każdy z nich strzelił czternaście bramek. Reforma rozgrywek, która została wprowadzona w życie od początku sezonu 2013/2014 przynosi efekty. W końcu w polskiej Ekstraklasie nie ma spotkań o przysłowiową pietruszkę. W żadnym spotkaniu nie może być miejsca na rozluźnienie. Nikt nie może pozwolić sobie na odstawienie nogi, każdy punkt jest bardzo ważny. Pamiętam jak kilka lat temu o tej porze sezonu, spora ilość drużyn ekstraklasowych rezerwowało bilety na obozy przygotowawcze, a piłkarze mieli już wakacje i jedynym ważnym dla nich zajęciem był wybór odpowiedniego miejsca na odpoczynek. Nie ma miejsca na takie rzeczy po wprowadzeniu reformy. Niektóre kluby narzekają na reformę, podając powód, że nie mają funduszy na organizację dodatkowych meczów w fazie finałowej. To jest tylko zasłona dymna, przecież wystarczy nie sprowadzać zagranicznego szrotu, postawić na utalentowaną młodzież, a pieniądze się znajdą, a przy okazji klub podniesie poziom sportowy. Klubom zależy tylko na jak najszybszym zapewnieniu miejsca w Ekstraklasie na następny sezon, co umożliwiała stara formuła rozgrywek. Sen z powiek spędza frekwencja na trybunach, która mimo wprowadzenia reformy nie poprawiła się i nie powala na kolana. Kibice mogą się cieszyć, że wprowadzono reformę ligi, ale jeszcze wczoraj mogli być zaniepokojeni informacjami jakie docierają. Większość klubów chciała zrezygnować z dzielenia punktów. Widać czarno na białym, że chodziło o ciepłą posadkę w Ekstraklasie, a nie o brakujące pieniądze. Na szczęście nie dopuszczono do tego i w następnym sezonie jak i w kolejnych, reguły się nie zmienią. W głosowaniu nie było ani jednego głosu sprzeciwu. Taka sytuacja cieszy, gdyż każdemu leży na sercu dobro polskiej piłki. Podnośmy poziom polskiej piłki. Wiadomo to nie załatwi wszystkiego, ale będzie początkiem kolejnych pozytywnych zmian. Cele przed klubami-skończyć ze sprowadzaniem szrotu i przyciągnąć większą ilość kibiców na stadiony. Czas zabrać się do pracy, aby w następnym sezonie nie tylko kibice w Polsce fascynowali się rozgrywkami Ekstraklasy.

ŁZY W KOLORZE CZERWONO-CZARNYM

Napisał Radek @ 19 kwietnia 2015

Kiedy w 2005 roku na stadionie w Stambule AC Milan przegrał w dramatycznych okolicznościach finał Ligi Mistrzów, nikt nie przypuszczał, że to będzie zwiastun przyszłości klubu. Sytuacja jaka się wydarzyła dwa lata po feralnym finale to wydarzenie stawiające kropkę nad i. Podniesienie Pucharu Europy na stadionie olimpijskim w Atenach to prezent za emocje i wspaniałe momenty jakie dostarczył klub z Mediolanu. Zdobycie Ligi Mistrzów w 2007 roku to rodzaj orderu za zasługi, gdyż postawa AC Milanu w ateńskim finale kategorycznie zabraniała zdobycia trofeum, a spotkanie było jednym z trzech najgorszych finałów.  Okoliczności tego pojedynku pokazały, że coś się kończy, a zdobycie pucharu to nagroda. Wracając do historycznego dla klubu wydarzenia, porażka w finale z Liverpoolem idealnie odzwierciedla sytuację w klubie z Mediolanu. Pierwsza połowa fantastyczna, pokazująca jakość sprzed 2005 roku. Co roku walka na wszystkich frontach, w składzie piłkarze światowej klasy, trenerzy z najwyższej półki. Wielu reprezentantów stanowiących o sile swojej kadry. Na San Siro biegały takie tuzy jak Paolo Maldini, George Weah, Roberto Baggio, Andrea Pirlo czy obecny szkoleniowiec Rossonerich Filippo Inzaghi. Z kolei druga połowa to obraz teraźniejszości. Klubu przeciętnego, którego marzeniem są występy w europejskich pucharach. Regres jaki spotkał klub ze San Siro to niespotykana u największych klubów w Europie sytuacja. Piłkarze biegający obecnie w koszulce czerwono-czarnej to średniacy europejscy, żaden nie wybija się ponad przeciętność. Przykro się robi jak się patrzy na grę AC Milanu. Trzeba współczuć fanom, gdyż przed każdym meczem, nawet z ostatnią drużyną Serie A, muszą drżeć o wynik. Niektórzy zrzucają winę na słabą kondycję finansową, ale nie można za wszystko winić finansów. Trzeba się zastanowić czy w ogóle problemy finansowe dotknęły klub z San Siro. Brak odpowiedniego zarządzania i obojętność ludzi w stosunku do klubu może dawać do myślenia. Patrząc z boku na ruchy transferowe, nasuwa się pytanie, czy transfery to załatanie rzekomej dziury budżetowej czy może chęć stworzenia autorskiej drużyny, czegoś swojego, pokazanie wielkości i wylansowanie się na człowieka znającego się na piłce nożnej. Jak pokazuje rzeczywistość, kierunek jaki obrały osoby odpowiedzialne za klub to błędna droga, potrzebne jest mocne przewietrzenie pomieszczeń biurowych. Mimo szacunku za pracę jaką wykonał w przeszłości Adriano Galliani, za teraźniejszość powinien przeprosić kibiców i jako pierwszy opuścić klub. Ten starszy Pan myśli tylko o sobie a nie o klubie, pożegnanie jego to będzie początek nowej ery klubu z San Siro. Ale czy ery świetności? Tego nikt nie wie. Kiedy powstanie z kolan AC Milan? Nie wiadomo, przesłanek na lepsze jutro nie widać, wychowanków mogących udźwignąć legendę klubu brak. Klub stoi nad przepaścią, bliżej mu do spadnięcia niż uratowania. Odpowiedzi na pytanie, kiedy nadejdą lepsze czasy, brak. Nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Klub tkwi w marazmie, strach pomyśleć co będzie dalej jeśli nie zmieni się podejście i ludzie odpowiedzialni za sportowy aspekt klubu. Dzisiejszego wieczora czekają nas derby Mediolanu. Na Giuseppe Meazza ekipa Filippo Inzaghiego będzie walczyć o panowanie w mieście. Jedyna szansa na spowodowanie uśmiechu na twarzy, innej możliwości nie ma, wszędzie się z nich śmieją. Przeciwnicy, kibice, eksperci piłki nożnej mają szacunek do herbu i historii, natomiast z klubu się naśmiewają i traktują z góry. Kiedy znowu poważnie traktowany będzie klub z San Siro? Bardzo ciężkie pytanie, ale kibice na całym świecie życzą sobie żeby stało się to jak najszybciej. Miejsce Rossonerich to rywalizacja z największymi na szczycie. AC Milan walczący o trofea to dobra wiadomość dla piłki nożnej.

EMOCJE NA OSTATNIEJ PROSTEJ

Napisał Radek @ 14 kwietnia 2015

Jesteśmy na początku końca rozgrywek europejskich. Kibice nie mogą już wysiedzieć na miejscu i czekają z niecierpliwością na ostateczne starcia sezonu 2014/2015. Do końca sezonu zostało jeszcze wiele emocjonujących spotkań. Na tym etapie rozgrywek nie poznaliśmy jeszcze mistrza w żadnej z  najlepszych lig w Europie, jak to miało miejsce w poprzednich sezonach. W niektórych ligach rozstrzygnięcie jest bardzo blisko, ale żadna drużyna jeszcze nie postawiła kropki nad i. Spójrzmy jak się przedstawia sytuacja w najlepszych ligach europejskich i polskiej Ekstraklasie. W najlepszych rozgrywkach krajowych walka o tytuł będzie trwać do samego końca. Jest to spowodowane remisem FC Barcelony na Ramon Sanchez Pizjuan z Sevillą Grzegorza Krychowiaka. Na siedem kolejek przed końcem Duma Katalonii ma dwa punkty przewagi nad Realem Madryt. W lidze angielskiej blisko mistrzowskiego tytułu jest londyńska Chelsea. Dwie następne kolejki mogą definitywnie wyłonić mistrza. W kolejce numer 33 i 34 Chelsea zagra z drużynami, które pozostały jeszcze w walce o tytuł. W 33 kolejce podejmie na Stamford Bridge Manchester United, a w 34 kolejce jedzie na Emirates Stadium aby rozegrać derbowy mecz z Arsenalem. Paris Saint Germain, Olympique Lyon, Olympique Marsylia i AS Monaco to drużyny które walczą o mistrzostwo ligi francuskiej. Lyon i PSG mają lekką przewagę nad pozostałą dwójką gdyż mają jeden mecz zaległy i w przypadku zwycięstwa odskoczą odpowiednio na sześć i siedem punktów na sześć kolejek przed końcem. W lidze naszych zachodnich sąsiadów sytuacja jest bardzo klarowna. Tylko kataklizm może odebrać mistrzostwo Bayernowi Monachium, który na sześć kolejek do końca ma dziesięć punktów przewagi nad drugim VfL Wolfsburg. Podobną sytuację jak w lidze niemieckiej mamy w lidze włoskiej. Dwanaście punktów przewagi na osiem kolejek do końca ma aktualny mistrz Juventus Turyn nad drugim Lazio Rzym, z którym w następnej kolejce zmierzy się na Juventus Stadium. W T-Mobile Ekstraklasie walka o mistrzostwo będzie trwała do ostatniej kolejki. Ze względu na podział punktów, o majstra walczyć teoretycznie będą cztery zespoły. W praktyce jednak o mistrzostwo powalczą finaliści Pucharu Polski, Lech Poznań i aktualny mistrz Legia Warszawa. Jak co roku największe emocje wzbudzają europejskie puchary. Skłamałbym jakbym napisał, że jest zdecydowany faworyt Ligi Mistrzów i Ligi Europy. Dzisiaj, jutro i w czwartek zostaną rozegrane pierwsze mecze ćwierćfinałowe. W Lidze Mistrzów najciekawiej zapowiada się rewanż za ostatni finał, starcie drużyn ze stolicy Hiszpanii elektryzuje cały świat. Patrząc na ostatnie wyniki Atletico i Realu, faworytem jest obrońca trofeum. Ale jak spojrzymy na bezpośrednie mecze zainteresowanych drużyn w tym sezonie, faworytem staje się Atletico Madryt z mającym sposób na Królewskich trenerem Diego Simeone. W drugiej parze mistrz Włoch Juventus Turyn zmierzy się z AS Monaco. Niespodziewany ćwierćfinalista, po wyeliminowaniu Arsenalu Londyn, będzie chciał się "dobrać do skóry" Starej Damie. Faworytem bukmacherów jest Juventus, ale Monaco ma przewagę w postaci rewanżu na własnym stadionie. Kolejną parą jest starcie portugalsko-niemieckie, w której mamy zdecydowanego faworyta. Zameldowanie się FC Porto w półfinale będzie sensacją. W Bayernie Monachium nie wyobrażają sobie innego scenariusza jak awans do półfinału. W ostatniej parze spotkają się starzy znajomi z fazy grupowej. FC Barcelona i Paris Saint Germain spotkali się w fazie grupowej, w której minimalnie lepszą drużyną okazała się drużyna z Katalonii. Faworytem pogromców angielskich drużyn w 1/8 finału jest oczywiście drużyna Luisa Enrique, za którą przemawia rewanż na własnym stadionie oraz absencja w pierwszym meczu dwóch gwiazd zespołu Laurenta Blanca Marco Verrattiego i Zlatana Ibrahimovic. W Lidze Europy walka o uczestnictwo w warszawskim finale będzie bardzo ciekawa. W żadnej z ćwierćfinałowych par nie ma faworyta. No może w parze Sevilla-Zenit St Petersburg jest delikatny faworyt, którym jest obrońca trofeum drużyna Unaia Emery'ego. W pozostałych starciach bardzo ciężko wskazać faworytów. Club Brugge-Dnipro Dniepropietrowsk to zaskakująca para na tym etapie rozgrywek, jest to najsłabsza para, ale może przynieść największe emocje. W pojedynku niemiecko-włoskim możemy być świadkami dużej ilości goli, ponieważ obie drużyny preferują ofensywny styl gry. W ostatniej parze Dynamo Kijów zmierzy się z włoską Fiorentiną. Włosko-ukraiński pojedynek to starcie pt. "Dr Jekyll i Mr Hyde". Obie drużyny w tym sezonie grają w kratkę, ale występy w fazie pucharowej Ligi Europy pokazują, że zasłużenie znalazły się w 1/4 finału. Dwóch reprezentantów Polski zostało na placu boju w Lidze Europy, ich celem jest odwiedzenie 27 maja Warszawy i podniesienie pucharu. Zarówno w europejskich pucharach jak i rozgrywkach krajowych kibice będą świadkami radości i smutku, pozytywnych i negatywnych odczuć. Końcówka sezonu oddzieli mężczyzn od chłopców. Pokaże kto przez cały sezon mądrze zarządzał siłami, kto zachował zimną krew i wykorzystał błędy przeciwnika. Najgorszym scenariuszem na finiszu sezonu będzie ingerencja sędziów w końcowe rozstrzygnięcia. Niech umiejętności i boisko zadecyduje, kto zakończy sezon zwycięsko a kto zostanie przegranym.

EL MAESTRO

Napisał Radek @ 12 kwietnia 2015

Mówią na niego "Generał", bez niego nie byłoby sukcesów Hiszpanii i FC Barcelony. Wychowanek Barcy, od najmłodszych lat jego największym marzeniem i celem było przywdziewanie koszulki katalońskiego klubu. Urodził się w Terrasie w Katalonii. Swoją karierę piłkarską rozpoczął w wieku 11 lat w drużynie juniorów klubu FC Barcelona. W sezonie 1997/1998 został włączony do drużyny rezerw, FC Barcelony B. W tym sezonie wraz z drużyną awansował do Segunda División, hiszpańskiej drugiej ligi. Gdy wrócił z Mistrzostw Świata U-18, ówczesny trener FC Barcelony, Louis Van Gaal zaczął go regularnie wystawiać w pierwszym zespole. W pierwszej drużynie zadebiutował 18 sierpnia 1998 roku w meczu o Superpuchar Hiszpanii przeciwko RCD Mallorce, strzelając także bramkę. Człowiek orkiestra, na boisku jego drużyna grała tak jak on dyrygował. Kiedy rok temu po Mundialu w Brazylii oznajmił, że kończy z grą w reprezentacji, Hiszpania płakała, cieszyła się tylko Katalonia. Przez całą jego karierę, z uśmiechem na twarzy każdy kibic zasiadał na trybunach lub przed telewizorem. Pod koniec marca, w przerwie na mecze reprezentacyjne, gruchnęła wiadomość, że Katalończyk opuści latem swój ukochany klub i przeniesie się do Kataru aby grać w Al-Saad. W okresie spotkań eliminacyjnych, odwiedził Katar i był widziany w obecności władz klubu. Niektóre gazety i portale internetowe zasypywały nas informacjami, w których można było się dowiedzieć, że wychowanek Dumy Katalonii podpisał umowę z katarskim klubem. Jednak jak się później okazało było to kłamstwo, które potwierdził sam zainteresowany udzielając wywiadu na lotnisku tuż po przybyciu z Kataru. Xavi Hernandez, bo o nim mowa to ikona futbolu, najlepszy rozgrywający w historii futbolu. Piłkarz od którego przez ostatnie dziesięć lat trenerzy FC Barcelony i reprezentacji Hiszpanii ustalali skład. Jednak przychodzi czas w którym musimy się pożegnać z "Generałem". Już ten sezon jest dla niego ciężki, gdyż większość czasu przebywa na ławce rezerwowej, w następnym jak wszystko na to wskazuje nie będzie w wielkiej piłce, ostatni czas do emerytury dogra w cieplutkim Katarze. Ale czy tak się stanie? Według mojej skromnej opinii Xavi zostanie w wielkiej piłce na kolejny sezon i będzie swoją grą cieszył kibiców. Stanie się tak z powodu wydarzeń, których koniec przypada na ten sam okres czasu. W czerwcu 2016 roku kończy się kontrakt Xaviego z Barcą i kończy się również zakaz transferowy, który na Dumę Katalonii nałożyła FIFA. Patrząc na ten zbieg okoliczności, można pokusić się o stwierdzenie, że miłość Xaviego do klubu przesłoni lukratywną emeryturę i na prośbę władz klubu zostanie do końca kontraktu w swoim domu. Jestem przekonany, że kibice futbolu na całym świecie liczą na taki przebieg wydarzeń i mają nadzieję, że w następnym sezonie będą mogli ujrzeć "Generała" w akcji. Kończy się pewien etap, czy jeszcze kiedyś na boiskach piłkarskich ujrzymy takiego dyrygenta jak Xavi. Jedyna nadzieja w La Masii, akademii piłkarskiej FC Barcelony. Oczywiście klona Xaviego Hernandeza już nie zobaczymy, ale patrząc jakie perły produkuje La Masia, fani futbolu mogą spać spokojnie. Jednak teraz delektujmy się grą byłego reprezentanta Hiszpanii, piłkarza, który zdobył wszystkie trofea, osoby, która jest idolem milionów fanów i młodych adeptów piłki nożnej. Każdy chciałby mieć umiejętności jak On, podawać jak On, mieć wpływ na tempo gry jak On, ale nikt tego nie potrafi, gdyż Xavi jest jeden. Hernandez Creus to najlepszy hiszpański piłkarz w historii, najlepszy rozgrywający w historii futbolu, grająca legenda FC Barcelony i piłki nożnej. Jednym zdaniem, jesteśmy świadkami powolnego odejścia "El Maestro" futbolu.

BŁĘKITNE MARZENIA I CELE

Napisał Radek @ 7 kwietnia 2015

Koniec marca 2014 roku, dokładnie czwartek 27 marca - tego dnia rozpocząłem przygodę w KP Calisia Kalisz, drużynie występującej w drugiej lidze. Dzień później późnym wieczorem przy światłach jupiterów na stadionie w Kaliszu rozpoczęła się czwarta kolejka rundy wiosennej sezonu 2013/14. W inaugurującym meczu na murawę wybiegły jedenastki gospodarza KP Calisii Kalisz i Błękitnych Stargard Szczeciński. Pierwszy raz w życiu z trybun obejrzałem mecz drużyny Calisii, zrobiłem to tylko dlatego, że skończyłem na boisku bocznym półgodziny wcześniej pracę, a kolega zadzwonił, że idzie na mecz. Nie żałuje, gdyż atmosfera była wspaniała, na trybunach blisko 1400 kibiców, wokół stadionu czuć było atmosferę wielkiego wydarzenia, może brzmi to abstrakcyjnie, ale tak było ze względu na okoliczności związane z rozgrywkami. Kaliska drużyna po przeciętnym początku rundy wiosennej  zajmowała miejsce w strefie spadkowej i musiała wygrać ten mecz. Z kolei  drużyna gości zajmowała dziesiąte miejsce, ostatnie dające utrzymanie. Dlatego okoliczności związane z tym meczem kazały nazywać wydarzenie wyjątkowym. Reorganizacja rozgrywek w postaci połączenia wschodniej i zachodniej drugiej ligi, utrzymanie się tylko dziesięciu drużyn i spadku ośmiu, kazały nazywać mecz ważnym. Nie żałuję, że zostałem, ba od tamtego spotkania nie opuściłem żadnego meczu drużyny kaliskiej w roli gospodarza przy ulicy Łódzkiej. Wracając do domu pamiętam, że miałem mieszane uczucia, gdyż z jednej strony Calisia przegrała, a z drugiej obejrzałem fantastyczny mecz stojący na bardzo wysokim poziomie. Szczególnie utkwiła w pamięci gra gości - ofensywna, kombinacyjna, dobrze zorganizowana w obronie. Byłem zadowolony, że obejrzałem ten mecz, a jednocześnie zastanawiałem się dlaczego niektórzy piłkarze grający w Błękitni Stargard Szczeciński występują tylko na poziomie drugiej ligi. Od razu uzyskałem odpowiedź, tłumacząc sobie świetną grę gości słabymi umiejętnościami i amatorami występującymi u gospodarzy. Jak się później okazało Błękitni sezon 2013/14 zakończyli na miejscu czwartym, spokojnie utrzymując się, a gdyby nie słaba runda jesienna to drużyna Krzysztofa Kapuścińskiego cieszyłaby się z awansu do pierwszej ligi, ponieważ końcówkę sezonu miała fantastyczną. Minął rok, a Błękitni obalili moje stwierdzenie, na zielonym prostokącie pokazali, że kierunek myślenia był błędny. To nie przeciwnik czyli kaliska drużyna była słaba, tylko piłkarze Błękitnych wybijali się ponad przeciętność, prezentowali poziom ekstraklasowy. Jedno zwycięstwo można nazwać przypadkiem, drugie daje do myślenia, ale zasłużone zwycięstwo 3:1 w pierwszym meczu Pucharu Polski z Lechem Poznań pokazuje jaki olbrzymi potencjał tkwi w drużynie ze Stargardu Szczecińskiego. Oczywiście rewanż w Poznaniu będzie bardzo ciężki, ale to piłkarze a przede wszystkim sztab szkoleniowy Kolejorza musi wymyślić coś wyjątkowego, żeby 2 maja na Stadionie Narodowym w Warszawie usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego. Zadanie przez poznańską drużyną bardzo ciężkie, przeciwnik to profesjonalna drużyna, pewna siebie. Nie wierzę, wręcz się śmieje z komentarzy ludzi, że zespół Macieja Skorży zlekceważył rywala w pierwszym meczu, przecież Poznaniacy prowadzili 1:0 i jako klasowa drużyna grając atak pozycyjny, utrzymując się przy piłce dzięki czemu męcząc przeciwnika, musieli osiągnąć korzystny wynik. Ludzie lubią opowiadać bajki, ale w przypadku pierwszego meczu półfinałowego Pucharu Polski, Błękitni Stargard Szczeciński-Lech Poznań, z bajkami nie mieliśmy do czynienia. Boisko pokazało, że drużyna Krzysztofa Kapuścińskiego to zespół z aspiracjami na Ekstraklasę. To nie przypadek: trzy mecze, siedem strzelonych bramek, jedna stracona, trzy zwycięstwa - bilans dwumeczu z Cracovią i meczu z Lechem Poznań. Czy w czwartek dziewiątego kwietnia Poznań będzie błękitny, a drugiego maja Warszawa? Liczę na to, gdyż może w końcu władze polskich klubów w najwyższej klasie rozgrywkowej obudzą się i zamiast ściągać zagraniczny szrot, zaczną obserwować niższe ligi i zaczną ściągać "polskie perły", które podniosą poziom sportowy polskiej Ekstraklasy. Takie przesłanie niesie ze sobą tegoroczna edycja Pucharu Polski. Na koniec, mój czynny udział w polskim futbolu rozpoczął się od wspomnianego wcześniej meczu w Kaliszu -  idealny moment i pozytywny znak. Zrobię wszystko żeby moja przygoda wyglądała tak, jak ostatni rok Błękitnych Stargard Szczeciński. Tego sobie i wszystkim kibicom piłki nożnej w Polsce życzę. To jest mój cel, błękitne marzenie.

O DWÓCH TAKICH CO UKRADLI PIŁKĘ

Napisał Radek @ 6 kwietnia 2015

Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte, w tamtych czasach polska piłka była traktowana bardzo poważnie, reprezentacje innych krajów odmawiały polskiej kadrze meczów towarzyskich, nie chcieli rywalizować w eliminacjach czy na wielkich imprezach. Polscy napastnicy byli koszmarami bramkarzy klubów europejskich. Szczególnie w pamięć zapadł król strzelców Mundialu w1974 roku, szybki i przebojowy Grzegorz Lato, gwiazda tamtych czasów, od niego trener Kazimierz Górski rozpoczynał ustalanie składu. Drugi z wielkich napastników, który swoje sukcesy odnosił w latach osiemdziesiątych to była gwiazda Juventusu Turyn Zbigniew Boniek. Antoni Piechniczek do dziś żałuje, że zabrakło Bońka w meczu półfinałowym z Włochami na Mundialu w 1982 roku. Gdyby nie nadmiar żółtych kartek wychowanka Zawiszy Bydgoszcz, Polacy zagraliby w finale. Obydwóch łączą sukcesy na boisku, zdobyli wiele ważnych trofeów, razem z reprezentacją Polski zajęli trzecie miejsce na Mundialu, byli wiodącymi postaciami w swoich drużynach klubowych. Będąc na szczycie każdy z nich był rozpoznawany na całym świecie. Wszyscy kojarzyli ich z pięknych bramek, efektownych  rajdów i oldskulowych fryzur, które w tamtych czasach były w Polsce modne. Siali postrach pod bramką przeciwnika. Ale nie tylko sukcesy boiskowe łączą zasłużone dla polskiej piłki osoby, Grzegorz Lato i Zbigniew Boniek to osoby, które spróbowały odbudować polski futbol, z całych sił starali się lub stara się jeszcze jak w przypadku Zbigniewa Bońka przywrócić blask piłki nożnej, żeby każdy poważnie traktował polską reprezentację i polską Ekstraklasę. Jeden i drugi w pewnym momencie swojego życia pożądali stanowiska Prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej. Osiągnęli cel, Grzegorz już zakończył swoja przygodę, Zbigniew aktualnie piastuje tą zaszczytną posadę. Jak wszyscy wiemy, w przypadku króla strzelców misja się nie powiodła, w przypadku obecnego Prezesa już teraz wiemy, że się nie powiedzie. Oczywiście przy nazwisku każdego z nich można postawić plusiki, ale bardzo małe -  za decyzje i rzeczy nie mające tak naprawdę wpływu na samą dyscyplinę sportową. Kadencja Grzegorza Laty to pasmo samych niepowodzeń, oprócz zorganizowania Mistrzostw Europy w 2012 roku, które okazały się wielkim sukcesem, nie można nic więcej dobrego powiedzieć. Piłka nożna za czasów Laty staczała się, brakowało konstruktywnego planu działania, system szkolenia młodzieży był "kulą u nogi", a pieniądze związku były przejadane i rozdawane na zachcianki betonowego zarządu. Ważniejsza była siedziba związku, zakup działki, niż wprowadzenie profesjonalnych kontraktów dla sędziów, umożliwiających skupienie się sędziego na jednej pracy, na sędziowaniu. Potknięć Prezesa Laty i jego zarządu było bardzo dużo, jego rządy dosadnie podsumowuje metoda zwolnienia Leo Beenhakkera z funkcji selekcjonera kadry, która była kompromitacją. Wybór na Prezesa PZPN Zbigniewa Bońka był nadzieją kibiców na lepsze jutro. Faktycznie rządy Zbigniewa Bońka to początek zmian wizerunkowych PZPN-u. Plusy jakie postawimy przy nazwisku Prezesa, będą właśnie za Public Relations. Obecnie związek jest postrzegany pozytywnie, firmy chętniej angażują się w sponsorowanie, media i świat zaprzestali naśmiewania się z komicznych sytuacji w PZPN-ie i nieudolnych prób naprawy polskiej piłki. Ale niestety świetny PR przykrywa chorobę jaką jest zarażony polski futbol od wielu lat. Stan chorego z dnia na dzień się pogarsza, potwierdzają to ostatnie wyniki reprezentacji do lat siedemnastu, którą Prezes wychwalał i nazwał najbardziej utalentowanym pokoleniem, a która skompromitowała się w starciach z rówieśnikami z Białorusi i Grecji w turnieju eliminacyjnym do Mistrzostw Europy, który był rozgrywany w Polsce i nie zagrają w Mistrzostwach Europy. Pokazuje to, że z polskim futbolem jest bardzo źle, a najgorsze że Boniek ze swoim zarządem nie chcą albo nie potrafią tego zmienić. Wprowadzenie "Akademii Młodych Orłów" to ucieczka od odpowiedzialności, gdyż jak można trenować na sztucznej nawierzchni a grać na trawie - to inny świat. Zarząd nie korzysta z narzędzi, które dają efekty w szkoleniu w innych federacjach, brak wsparcia klubów w szkoleniu ze strony związku. Brak ujednoliconego systemu szkolenia, nie ma planów (bynajmniej o tym nie słychać) stworzenia szkółki piłkarskiej i bazy treningowej pod patronatem PZPN-u. Marnują czas i okradają polskich kibiców z nadziei na lepszą przyszłość. Cały czas słyszymy, że to trudne, że to obowiązek klubów, Państwa polskiego, Ministerstwa Sportu. Zadaję sobie jedno pytanie, za co odpowiedzialny jest PZPN? Od razu dostaję odpowiedź, jak sama nazwa wskazuje, za  wszystko co związane jest z piłką nożną. Dlatego zamiast zajmować się spychologią i rzeczami mało ważnymi, trzeba zakasać rękawy i zabrać się na poważnie do roboty, gdyż pracy jest mnóstwo a od kilku ładnych lat Prezesi i ich zarządy kradną czas, roztrwaniają związkowe pieniądze i nie chcą się do tego przyznać. Swoimi słowami przedwyborczymi i decyzjami w trakcie rządów, ukradliście i okradacie nadal, polskim kibicom piłkę nożną na poważnym poziomie, karmiąc nas wstydem, który towarzyszy w trakcie oglądania polskich klubów i reprezentacji. Panowie - piłkarzami byliście na najwyższym poziomie, ale Prezesami amatorami byliście i jesteście na poziomie żałosnym.