PUCHAROWA SOBOTA

Napisał Radek @ 30 maja 2015

Tydzień przed najważniejszym meczem tego sezonu, finałem Ligi Mistrzów, rozegrane zostaną finały pucharów krajowych w czterech najlepszych europejskich ligach. Dzisiejszego dnia w Hiszpanii, Anglii, Niemczech i we Francji dojdzie do starć, którymi żyją kibice na całym świecie. Dla fanów piłki nożnej są to zakąski przed daniem głównym. Pierwsze spotkanie rozegrane zostanie na Wembley w Londynie, drugie na Stadionie Olimpijskim w Berlinie, trzecie na Stade de France w Paryżu, a czwarte na Camp Nou w Barcelonie.

Jako pierwsi na murawę wyjdą piłkarze Arsenalu Londyn i Aston Villi Birmingham. Zdecydowanym faworytem do wygrania finału Pucharu Anglii na Wembley są Kanonierzy. Podopieczni Arsena Wengera zakończyli sezon na trzecim miejscu w tabeli angielskiej Premier League, a w tegorocznych starciach z Aston Villa triumfowali dwa razy. Drużyna z Birmingham natomiast ledwo uchroniła się przed spadkiem do Championship, zajmując ostatnie miejsce gwarantujące pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii.

Drugim starciem jakiego będziemy świadkami dzisiejszego dnia to finał Pucharu Niemiec, w którym zagrają Borussia Dortmund i VfL Wolfsburg. Patrząc na tabelę Bundesligi, faworytem spotkania są piłkarze Wolfsburga, którzy zostali wicemistrzami. Jednak pokonanie w półfinale krajowego pucharu Bayernu Monachium i większe doświadczenie w walce o trofea, stawia w roli faworyta drużynę Jurgena Kloppa. Również dla bukmacherów większe szanse na ostateczny triumf mają piłkarze z Dortmundu. Dla twórcy ostatnich sukcesów Borussii, Jurgena Kloppa, będzie to pożegnalny mecz w roli trenera BVB.

O 21:00 pierwszy gwizdek na Stade de France, przy komplecie publiczności, usłyszą piłkarze Paris Saint-Germain  i AJ Auxerre. Wielu uważa, że to walka Dawida z Goliatem, PSG zgarnął wszystkie trofea jakie były do zdobycia (Superpuchar, Puchar Ligi i Mistrzostwo Francji) a Auxerre zakończyło rozgrywki Ligue 2 na mało chlubnym 9. miejscu. Jednak Puchary mają to do siebie że rządzą się własnymi prawami i  nie zawsze wygrywają faworyci. Obie ekipy mają już w swoich klubowych gablotach trofeum za Puchar Francji. Auxerre wygrało Coupe de France cztery razy-ostatnio w 2005 roku, PSG triumfowało ośmiokrotnie-na dziewiąte zwycięstwo czeka od 2010 roku.

Ostatni pojedynek dzisiejszego dnia to wisienka na torcie sobotnich finałów. Hiszpański mecz to starcie dwóch najbardziej utytułowanych drużyn w historii tych rozgrywek. FC Barcelona zdobywała bowiem Puchar Hiszpanii 26 razy, a Athletic Bilbao triumfował 23-krotnie. Ze względu na brak stadionu narodowego w Hiszpanii i niechęć przedstawicieli Realu Madryt do rozegrania finału na Santiago Bernabeu, starcie o Puchar Króla odbędzie się na Camp Nou. Dziwna to sytuacja, ale odpowiedzialni za całe zamieszanie są Hiszpanie ze stolicy. Wracając do samego meczu, drużyna z Katalonii traktuje Puchar Króla jako etap w drodze po potrójną koronę. Po zdobyciu mistrzostwa, dzisiaj może dołożyć krajowy puchar, a za tydzień zakończyć sezon triumfem w Lidze Mistrzów. Plany Dumie Katalonii będzie chciała pokrzyżować drużyna z Bilbao, która zrobi wszystko żeby zdobyć jedyny puchar w tym sezonie. Według bukmacherów zdecydowanym faworytem pojedynku są podopieczni Luisa Enrique i tylko kataklizm może im przeszkodzić w zdobyciu pucharu.

Od 18:30, czyli od początku spotkania Arsenalu Londyn z Aston Villa Birmingham, z minuty na minutę emocje będą rosły. Oprócz niemieckiego finału, w każdym innym mamy zdecydowanego faworyta. Ale kibice mają nadzieję, że nie będą świadkami jednostronnych spotkań. Finały to mecze, w których ktoś musi wygrać, a ktoś przegrać. W ostatnią sobotę maja będziemy świadkami dużej ilości euforii i smutku. Jedni będą płakać ze szczęścia, inni będą opłakiwać porażkę. Finały gwarantują mnóstwo emocji, dlatego kibice mogą spokojnie czekać na dzisiejsze spotkania mając pewność, że nie będą się nudzić.

NIECH WYGRA LEPSZY

Napisał Radek @ 26 maja 2015

To już jutro! W środowy wieczór stanom na przeciw siebie finaliści Ligi Europy sezonu 2014/2015, obrońca tytułu Sevilla FC i ukraińskie Dnipro Dniepropietrowsk. Tegoroczny finał jest szczególnym wydarzeniem, ponieważ rozegrany zostanie na Stadionie Narodowym w Warszawie. Pierwszy w historii finał jakichkolwiek europejskich rozgrywek zostanie rozegrany na polskiej ziemi. W końcu wyszliśmy z piłkarskiego zaścianka, dzięki atmosferze podczas polsko-ukraińskiego Euro, UEFA zaczęła nas traktować poważnie. Dowodem tego jest finał Ligi Europy w Warszawie. Kibice w Polsce mogą się podwójnie cieszyć, gdyż oprócz możliwości obejrzenia z wysokości trybun piłki na najwyższym poziomie, będą mieli przyjemność zobaczyć w akcji reprezentanta Polski Grzegorza Krychowiaka.

Sam finał zapowiada się na starcie Dawida z Goliatem. Z jednej strony obrońca trofeum, hiszpański gigant, a z drugiej sensacja ostatnich lat w europejskich pucharach, klub na którym można było zbić fortunę stawiając na początku sezonu,  że dotrze do finału.

Drużyna ze wschodu Europy zasłużyła na uczestnictwo w finale. Zespół, który swoją przygodę z europejskimi pucharami rozpoczął od trzeciej rundy eliminacyjnej do Ligi Mistrzów, teraz staje przed szansą na wywalczenie trofeum. Podopieczni Myrona Markiewicza grali cały pucharowy sezon pięćset kilometrów od domu ze względu na trwającą wojnę na Ukrainie. Zespół bazuje na wychowankach, a o sile drużyny stanowią Ukraińcy. Choć Dnipro nie prezentuje finezyjnej i technicznej piłki, potrafiło skutecznie rywalizować z wyżej notowanymi rywalami. Odprawili z kwitkiem m.in. Olympiakos Pireus, Ajax Amsterdam i Club Brugge. W półfinale ich ofiarą padło Napoli. Wielkim atutem Dnipro jest świetnie grająca defensywa, która traci niewiele bramek i rzadko pozwala rywalom na dochodzenie do dogodnych sytuacji. Piłkarze zdecydowanie nie przebierają też w środkach-nie boją się faulować, kiedy wymaga tego sytuacja. Znajdują się w czołówce dwóch niezbyt chlubnych statystyk-najczęściej faulujących i otrzymujących kartki zespołów. Największą gwiazdą Dnipro jest reprezentant Ukrainy, 25-letni skrzydłowy Jewhen Konoplanka, którego w swoim zespole chce mieć większość europejskich klubów z najwyższej półki. Jest to dla niego wyjątkowy moment, gdyż po sezonie opuści Dniepropietrowsk i wyjedzie na zachód w celu podbicia świata.

Podopieczni Unaia Emery'ego to zespół z czołówki europejskiej. Patrząc na drogę jaką przebyła Sevilla do finału, można pokusić się o stwierdzenie, że największą przeszkodą był rosyjski Zenit, którego w ćwierćfinale po dwóch bardzo wyrównanych spotkaniach wyeliminowała. Faworyt finału uchodzi za drużynę grającą totalny futbol. Siłą hiszpańskiego klubu jest kolektyw, gra zespołowa. Zwolennikiem takiego stylu gry jest trener andaluzyjskiego klubu Unai Emery, który jest największą gwiazdą Sevilli FC. Hiszpan to pracoholik, który w każdym meczu przechodzi tyle samo kilometrów przy linii bocznej co jego piłkarze przebiegają na murawie. Menadżer o którego pytają największe kluby Europy, trener który ma swój styl prowadzenia klub. Jego charakter odzwierciedlają na boisku jego podopieczni. Ciągły pressing, walka o każdy centymetr boiska, wiara we własne umiejętności do samego końca. Człowiek nie lubiący udzielać wywiadów-robi to bo musi. Jego wielkim atutem jest sprowadzanie piłkarzy o wysokich umiejętnościach z przeciętnych klubów. Przykładem jest Grzegorz Krychowiak, który przy Emerym wyrósł na jednego z najlepszych defensywnych pomocników świata. Z Aleixa Vidala zrobił piłkarza, którego chętnie by widziała u siebie sama FC Barcelona, a który przed przyjściem do Sevilli grał w siedmiu klubach i nigdzie nie mógł się przebić.

Drużyny, które zostały odprawione z kwitkiem przez finalistów w drodze do finału, potwierdzają jakość Sevilli i Dnipro. Faworytem tego meczu będzie hiszpańska ekipa, drużyna dużo bardziej doświadczona i mająca w swoich szeregach piłkarzy, dla których niedługo hiszpański zespół może okazać się zbyt mały. Dnipro pokazało jednak, że nie obawia się rywalizacji z teoretycznie silniejszymi zespołami. Triumfator Ligi Europy zagra w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów, dlatego możemy się spodziewać wielkiego spotkania. Czy Sevilla obroni tytuł? A może Dnipro sprawi największa sensację ostatnich lat? Odpowiedź na te pytania znajdziemy na Stadionie Narodowym w Warszawie w środowy wieczór.

3, 2, 1 KONIEC!

Napisał Radek @ 25 maja 2015

Weekend który właśnie się skończył to dla Polaków przede wszystkim druga tura wyborów prezydenckich. Jednak dla kibiców piłki nożnej wybór Prezydenta nie przysłonił meczów w polskiej Ekstraklasie i emocji jakie były z nimi związane. W niedzielny dzień pójście do urn było tylko przerywnikiem w dniu w którym został rozegrany hit 34. kolejki T-Mobile Ekstraklasy. Spacer na świeżym powietrzu był relaksem przed meczem, albo dobrą metodą na ochłonięcie po emocjach-w zależności kto kiedy poszedł na głosowanie.

Lech Poznań przystępował do tego meczu jako wicelider, ponieważ dzień wcześniej klub ze stolicy wygrał 1:0 w Szczecinie z Pogonią. Bohaterem warszawskiej drużyny był Portugalczyk Orlando Sa, który strzelił jedynego gola meczu. Napastnik Legii kolejny raz udowodnił, że trener Berg mylił się nie stawiając na Portugalczyka od początku jego przygody z Legią. 

Cały czas z walki o mistrzostwo nie zrezygnowała Jagiellonia Białystok, która w dramatycznych okolicznościach pokonała w sobotni wieczór Wisłę Kraków. Od samego początku meczu to krakowska drużyna kontrolowała wydarzenia na boiska, a w czterdziestej drugiej minucie wyszła na prowadzenie za sprawą bramki strzelonej przez Macieja Jankowskiego. W  drugiej połowie podopieczni Kazimierza Moskala mogli dobić przeciwnika, ale nie wykorzystali świetnej okazji co zemściło się jak w poprzednich spotkaniach. W osiemdziesiątej siódmej i dziewięćdziesiątej minucie podopieczni Michała Probierza zadali dwa ciosy i wygrali spotkanie 2:1. Przykrym zdarzeniem w tym meczu była bramka na 2:1, która wpadła ze spalonego. Czyżby ktoś chciał zrekompensować Jadze wydarzenia z Warszawy?

Emocje jakie towarzyszyły niedzielnemu spotkaniu były nieporównywalnie większe niż emocje w jakimkolwiek innym wydarzeniu w Polsce. Do Gdańska przyjechał Lech Poznań, który po 33. kolejce prowadził w tabeli . Osoby związane z Legia Warszawa były świadome, że to najtrudniejsza przeszkoda Kolejorza w drodze do mistrzostwa. Jeżeli nie w tym meczu, to gdzie może się Lech potknąć? Podopieczni Macieja Skorży od początku meczu wyglądali na pewnych siebie i byli lepsi od przeciwnika, w trzydziestej minucie strzelili pierwszą bramkę, której autorem był Hamalainen. W siedemdziesiątej trzeciej minucie podwyższyli na 2:0 i wszyscy myśleli, że emocji w tym meczu już nie będzie. Rzeczywistość jednak napisała inny scenariusz i największe emocje były w doliczonym czasie gry. W dziewięćdziesiątej minucie po rzucie rożnym piłkę lecącą do bramki zatrzymał ręką Formella, który za to zagranie obejrzał czerwoną kartkę, a rzut karny pewnie wykorzystał Vranjes i Lech prowadził tylko 2:1. Zaraz po tej bramce Lechia Gdańsk miała fantastyczną okazję na wyrównanie, ale interwencją roku popisał się rezerwowy bramkarz Kolejorza Gostomski, który w osiemdziesiątej drugiej minucie zastąpił kontuzjowanego Buricia. Lech dowiózł zwycięstwo do końca, wracając na fotel lidera.

W grupie spadkowej coraz mniejsze szanse na utrzymanie mają piłkarze GKS-u Bełchatów, którzy swój mecz rozegrają dopiero dzisiaj. Jeżeli nie wygrają w Chorzowie, to o utrzymanie będą walczyć z Zawiszą Bydgoszcz i Koroną Kielce, gdyż reszta drużyn może czuć się bezpiecznie.

Do końca sezonu zostały trzy kolejki. Warszawska Legia żeby obronić tytuł musi liczyć na potknięcie Lecha i komplet punktów w ostatnich meczach. Zadanie ciężkie, ponieważ Lech ma łatwiejszy kalendarz do końca rozgrywek. Wyjazd do Zabrza i dwa mecze u siebie z Pogonią Szczecin i Wisłą Kraków. Z kolei Legia podejmie Wisłę i Górnika, a wyjazdowy mecz zagra w Gdańsku. Trzecia w tabeli Jagiellonia matematycznie ma jeszcze szansę na mistrzostwo, ale ciężko liczyć na potknięcia i Legii i Lecha. Ciekawie zapowiada się walka o ostatnie premiowane grą w europejskich pucharach miejsce. Lechia Gdańsk, Wisła Kraków, Śląsk Wrocław i Górnik Zabrze stoczą walkę o przepustkę do Europy. 

W obozach warszawskim i poznańskim jest pełna mobilizacja, ponieważ każdy błąd może okazać się dramatyczny w skutkach. Ostatnie kolejki będą bardzo emocjonujące. Siedem drużyn w grupie mistrzowskiej walczy o coś, dlatego każdy mecz będzie walką na "śmierć i życie". Kto wyjdzie zwycięsko z tych pojedynków? Wszystkie rozstrzygnięcia poznamy w przeciągu dwóch tygodni.

CELTYCKIE ZACHOWANIE

Napisał Radek @ 21 maja 2015

Ciepły majowy wieczór. Drużyna Jagiellonii Białystok przyjechała na Łazienkowską 3 aby zdobyć kolejne trzy punkty i do końca sezonu walczyć o mistrzostwo Polski. Podbudowana zwycięstwem w Poznaniu i tym, że na Łazienkowskiej nie przegrała od prawie pięciu lat, była przekonana, że po 33. kolejce będzie miała nadal tylko jeden punkt straty do prowadzącego Kolejorza.

Mecz rozpoczął się od lekkiej dominacji Legii, która za wszelką cenę chciała jak najszybciej strzelić gola. Jednak próby nie udały się, a z minuty na minutę do głosu dochodziła drużyna Michała Probierza.

Po przerwie kontrolę nad meczem objęła Jaga. Po jednej z sytuacji powinna wyjść na prowadzenie, ale kapitan drużyny z Białegostoku Rafał Grzyb trafił tylko w słupek. Legia nie mająca żadnego pomysłu na mecz, z minuty na minutę starała się przejąć kontrolę nad spotkaniem i nie pozwolić Lechowi na większy komfort psychiczny przed ostatnimi czterema kolejkami. Nic nie przynosiło rezultatów. Z hitu jakiego świadkami mieli być kibice był kit ze względu na słabą postawę mistrzów Polski. Ale nadszedł doliczony czas gry drugiej połowy i  sytuacje boiskowe nabrały tempa.

W roli głównej wystąpiła trójka sędziowska. Bohaterem pierwszej spornej sytuacji, w której piłkarz Jagiellonii został zahaczony w polu karnym Legii, był sędzia główny który nie odgwizdał rzutu karnego. Kontynuacją tej sytuacji było wydarzenie w polu karnym Jagiellonii, gdzie sędzia liniowy dopatrzył się zagrania ręką piłkarza Jagi i w konsekwencji Paweł Gil wskazał na wapno. Legia wygrała a Jagiellonia straciła szansę na mistrzostwo.

Oczywiście, każdy ma prawo się pomylić. Takich wydarzeń na boiskach piłkarskich było mnóstwo i dalej będą się zdarzać. Najgorszą rzeczą w tym całym zamieszaniu to postawa przedstawicieli i piłkarzy stołecznego klubu. Te same osoby, po katastrofalnym błędzie z kartką Bereszyńskiego w starciach z Celtikiem, nawoływali do dżentelmeńskiego zachowania Celtiku. Wręcz wymuszali i twierdzili, że w takiej sytuacji zachowaliby się odpowiedzialnie i napisali oświadczenie do UEFA, że to Legia zasłużyła na awans. Wtedy im przyświecało motto "LET FOOTBALL WIN".

Nie minął rok, a motto zniknęło. Wczorajsze wypowiedzi piłkarzy po meczu to obraza kibiców. Jak jeden mąż powtarzali, że zagrali bardzo dobre spotkanie,a nic nie wspomnieli o pomocy sędziowskiej która zagwarantowała im jakiekolwiek punkty. Prezes Bogusław Leśnodorski, taki aktywny podczas zeszłorocznej sytuacji z Celtikeim, teraz nic, na twitterze jeden komentarzyk brzmiący "Nie tak miało być...". Chociaż coś napisał. Pan Dariusz Mioduski nabrał wody w usta i już nie ma ochoty na rozmowy jak to miało miejsce w sytuacji ze Szkotami.

Nie zachowują się tak osoby, które niecały rok temu nawoływały do uczciwości i rozmów. Panowie, nie zachowacie się jak Celtik, prawda? Napiszecie oświadczenie, żeby punkty przyznali przeciwnikowi, prawda? Przecież Wasze motto brzmi "LET FOOTBALL WIN".

CLEAN FOOTBALL

Napisał Radek @ 20 maja 2015

W nocy z poniedziałku na wtorek włoska policja zaczęła kolejną obławę na korupcję w piłce nożnej. Tym razem chodzi o ustawianie meczów na poziomie trzeciej i czwartej ligi włoskiej. Operacja nazywa się "Dirty Soccer" i jest największą aferą korupcyjną we włoskim futbolu od 2011 roku, od afery nazwanej "Calcioscommese". Cała sytuacja rzuca cień na uczciwość we włoskim futbolu. Jest to bardzo duży cios dla calcio, gdyż awans Juventusu do finału Ligi Mistrzów i dwóch przedstawicieli Serie A w półfinale Ligi Europy dawały nadzieję na progres w futbolu włoskim. Jednak kolejna afera korupcyjna to wydarzenie przysłaniające sport i sukcesy jakie ponownie zaczęły odnosić włoskie kluby.

Ale dzisiejszego dnia najważniejszy w Italii będzie futbol. Oczy całego piłkarskiego świata skierowane będą na finał pucharu Włoch, a kibice we Włoszech będą tylko zastanawiać się jaki będzie przebieg ostatecznego starcia w Coppa Italia. Na Stadio Olimpico w Rzymie, świeżo upieczony mistrz Juventus Turyn zmierzy się z Lazio Rzym. To będzie prawdziwe święto calcio–finalista najbardziej prestiżowych rozgrywek kontra największa rewelacja Serie A.

Juventus zdobywając czwarte mistrzostwo z rzędu, może skoncentrować się w tylko na dwóch spotkaniach–tym dzisiejszym w Rzymie z Lazio i szóstego czerwca z FC Barceloną w Berlinie. Dla podopiecznych Massimiliano Allegriego finał Coppa Italia może być więc dobrym przetarciem. Zamiast pustego okresu i nieistotnych już spotkań ligowych Stara Dama zagra o kolejne trofeum.

Dla Lazio Rzym termin 20 maja jest trochę kłopotliwy. Pierwotnie spotkanie z Juventusem było planowane na 7 czerwca, czyli już po zakończeniu rozgrywek, ale ze względu na niespodziewany występ Starej Damy w finale Ligi Mistrzów spotkanie zostanie rozegrane dzisiaj o 20:45. Przed Lazio bardzo ciężki finisz sezonu, dlatego spotkanie finałowe w trakcie sezonu nie było na rękę. Biancocelesti walczą o udział w Lidze Mistrzów w następnym sezonie.  Przed drużyną Stefano Pioliego w poniedziałek derbowe starcie z AS Romą w ramach 37 kolejki Serie A. Odwieczni rywale spotkają się aby stoczyć bój o wicemistrzostwo i gwarancję gry w fazie grupowej Ligi Mistrzów. W tym momencie goście derbowego spotkania, AS Roma, ma punkt przewagi. W ostatniej kolejce podopieczni Pioliego jadą na stadion San Paolo, Napoli jest czwarte i ma tylko trzy punkty straty do trzeciego Lazio. Do Champions League kwalifikują się jednak tylko pierwsze dwie ekipy, a trzecia gra w eliminacjach. Trudniejszy terminarz ciężko byłoby sobie wyobrazić, dlatego dla Biancocelesti finisz sezonu to coś w rodzaju "wszystko albo nic".

Juventus Turyn aby marzyć o potrójnej koronie musi dzisiaj do mistrzostwa Włoch dorzucić krajowy puchar. Z kolei Lazio Rzym ma ochotę na siódmy puchar Włoch w historii i potwierdzić, że dobra dyspozycja na przestrzeni całego sezonu to nie przypadek. Zapowiada się arcyciekawe spotkanie. Dzisiejszego wieczora "Dirty Soccer" zmieni się w "Clean Football".

NADCHODZI CZAS DYREKTORÓW

Napisał Radek @ 19 maja 2015

Sezon piłkarski w Europie jest na finiszu. We wszystkich najlepszych ligach na Starym Kontynencie poznaliśmy mistrzów. Walka trwa o miejsca premiowane grą w europejskich pucharach i o utrzymanie w najwyższej klasie rozgrywkowej. W polskiej Ekstraklasie niewiadomych jest dużo więcej, gdyż mistrza jeszcze nie poznaliśmy, a o europejskie puchary i utrzymanie walka toczy się w najlepsze. W Lidze Mistrzów i Lidze Europy pozostały nam do rozegrania mecze finałowe.

Jak co roku na tym etapie rozgrywek zaczyna się rozkręcać rynek transferowy. Oficjalnie jeszcze okienko jest zamknięte, transferów nie można podpisywać, ale kluby nie czekają z założonymi rękoma, tylko zaczynają działać.

Finalista Ligi Mistrzów, Juventus Turyn poczynił pierwsze kroki do wzmocnienia kadry na przyszły sezon. Od sezonu 2015/16 barwy Starej Damy przywdziewać będzie piłkarz Palermo Paulo Dybala, za którego drużyna z Turynu zapłaci około trzydziestu milionów euro.

Innym ciekawym transferem do podpisania którego dojdzie w okienku transferowym to przeprowadzka z aktualnego mistrza Holandii PSV Eindhoven Memphisa Depaya do Manchesteru United. Patrząc na poziom sportowy dotychczasowych skrzydłowych angielskiej drużyny, można się pokusić o stwierdzenie, że Holender będzie wzmocnieniem drużyny Louisa van Gaala. Reprezentant Holandii pomyślnie przeszedł testy medyczne na Old Trafford, a Czerwone Diabły zapłacą za niego prawie dwadzieścia osiem milionów euro.

Kolejnym istotnym ruchem transferowym, do którego doszło jeszcze przez wakacyjnymi zakupami jest transfer Brazylijczyka Danilo z FC Porto do Realu Madryt. Prawy obrońca reprezentacji Brazylii będzie kosztował Królewskich prawie trzydzieści dwa miliony euro.

Na polskim ryneczku na razie nic ciekawego się nie dzieje. Tak jak wspominałem wcześniej, walka o mistrzostwo, europejskie puchary i utrzymanie trwa w najlepsze, dlatego kluby nie zaprzątają sobie głowy transferami. Jednak możemy być pewni, że w biurach klubowych dyrektorzy "stają na głowie" aby letnie przetasowania podniosły poziom sportowy polskich klubów. Z kuluarów dochodzą nas słuchy, że szykują się powroty byłych lub aktualnych reprezentantów Polski do T-Mobile Ekstraklasy.

Patrząc na szum jaki pojawia się w kontekście transferów, możemy być pewni że okienko przyniesie nam dużo emocji. Wiele klubów ma aspiracje powrotu na najwyższy piłkarski poziom, niektóre potrzebują mocnego przewietrzenia szatni. Ze względu na wprowadzone jakiś czas temu przez UEFA finansowe Fair Play, może się okazać, że hitami okienka będą transfery trenerów. Jurgen Klopp, ze względu na ogłoszenie zakończenia pracy w Dortmundzie po tym sezonie, to najsmaczniejszy kąsek wśród trenerów, a wiele klubów ze względu na słaby sezonie chętnie zmieni menadżera.

Już niedługo się okaże, czy finansowe Fair Play spełnia swoją rolę, jaki sposób prezesi i dyrektorzy poszczególnych klubów znajdą na obejście tego przepisu. Jedno jest pewne, dużej pracy w tym oknie transferowym nie będą mieli przedstawiciele FC Barcelony, ponieważ ze względu na zakaz transferowy nałożony przez FIFA, do końca 2015 roku klub z Katalonii nie może dokonywać żadnych transferów.

MURAWĘ CZAS ZACZĄĆ SZYKOWAĆ

Napisał Radek @ 15 maja 2015

Minął rok, mijały miesiące, dni, aż wczorajszego wieczora dowiedzieliśmy się które drużyny zawitają 27 maja do Warszawy. Kibice, którzy będą mieli przyjemność z wysokości trybun obejrzeć finałowe starcie, od kilku miesięcy zastanawiali się jakie drużyny dotrą do ostatecznego pojedynku. Typowali różne pary, każdy życzył sobie wymarzoną parę. Byli tacy, że wierzyli w występ Legii na Narodowym. Jednak żaden kibic, dziennikarz, ekspert nie mógł przewidzieć takiej pary finałowej. Nawet po pierwszych meczach półfinałowych nikt nie mógł przypuszczać, że do Warszawy zawitają kibice ze wschodu i zachodu.

Postawa drużyny Dnipro Dniepropietrowsk to największa sensacja tegorocznej edycji Ligi Europy. Zespół, który swoja przygodę z europejskimi pucharami rozpoczął od trzeciej rundy eliminacyjnej do Ligi Mistrzów, teraz staje przed szansą na wywalczenie trofeum. Podopieczni Myrona Markiewicza grali cały pucharowy sezon pięćset kilometrów od domu ze względu na trwającą wojnę na Ukrainie. 

Po remisie 1:1 na stadionie San Paolo, drużynie ukraińskiej wystarczył bezbramkowy remis na własnym stadionie w Kijowie. Kolejny raz dał znać o sobie Gonzalo Higuain, który tak jak w pierwszym spotkaniu raził nieskutecznością. Dnipro starało się przede wszystkim nie stracić gola. Od początku meczu przewagę posiadali podopieczni Rafy Beniteza, ale nie potrafili pokonać świetnie dysponowanego bramkarza gospodarzy Denysa Boyko, który również w pierwszym meczu popisywał się świetnymi interwencjami. Jedyna bramka padła w pięćdziesiątej ósmej minucie, a jej autorem był strzelec wyrównującego gola z pierwszego spotkania Yevhen Seleznyov. Po ostatnim gwizdku zapanowała euforia wśród piłkarzy, sztabu szkoleniowego i kibiców. Trener Dnipro Myron Markiewicz zadedykował sukces żołnierzom walczącym z terrorystami na wschodzie kraju.

Półfinał włosko-hiszpański zdominował obrońca trofeum. Po porażce 3:0 w pierwszym meczu w Sevilli, piłkarze Fiorentiny mieli nadzieję na odwrócenie sytuacji i awans. Niestety podopieczni Unaia Emery'ego   szybko pozbawili ich złudzeń, w dwudziestej drugiej minucie bramkę na 1:0 strzelił Carlos Bacca. Po pięciu minutach wynik na 2:0 podwyższył Daniel Carrico i w tym momencie wszyscy już wiedzieli kto zagra w warszawskim finale. Do końca meczu podopieczni Vincenzo Montelli próbowali odzyskać honor, ale nie potrafili strzelić choćby jednego gola. Drużyna Grzegorza Krychowiaka zasłużyła na awans do finału, demolując w dwumeczu klub z Włoch 5:0.

Finał Ligi Europy na Stadionie Narodowym zapowiada się na starcie Dawida z Goliatem. Sevilla to murowany faworyt, ale już nie raz byliśmy świadkami mega sensacji w piłce nożnej. Presja będzie ciążyła na piłkarzach Sevilli, to oni muszą zdobyć trofeum. Dnipro już tak wiele zrobiło, a w finale może a nie musi zdobyć puchar. Jednak stojąc przed taką szansą, zrobią wszystko, żeby zdobyć trofeum i spowodować uśmiech na twarzach wszystkich Ukraińców. Plany będzie chciał im pokrzyżować Grzegorz Krychowiak, jedyny Polak z szansami na wywalczenie europejskiego pucharu w tym sezonie. Czy reprezentant Polski na swojej ziemi podniesie puchar Ligi Europy? Cała Polska trzyma kciuki za Krychę!

06.06.2015. GODZINA 20:45

Napisał Radek @ 14 maja 2015

Czekaliśmy, czekaliśmy i w końcu się doczekaliśmy. Poznaliśmy parę finałową tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. Przed rozpoczęciem rozgrywek tylko nieliczni wymieniali te drużyny jako faworytów do berlińskiego finału. Byli to kibice obydwóch drużyn. Sceptycyzm do dwójki finalistów na początku sezonu brał się ze zmiany trenera i odejścia lub powolnego zakończenia kariery przez wiodące osoby w ostatnich latach u jednej z drużyn. Drugi klub z powodu ostatnich niepowodzeń na arenie międzynarodowej nie był brany pod uwagę w kontekście szóstego czerwca 2015 roku.

Z biegiem czasu i postępów jakie dokonali piłkarze jednej z drużyn, dziennikarze, eksperci a przede wszystkim kibice zaczęli ich wymieniać w roli jednego z faworytów tegorocznej edycji. Im bliżej końca sezonu, kataloński klub stał się głównym faworytem do zdobycia Pucharu Europy.

Półfinałowe mecze potwierdziły wielką siłę FC Barcelony. Po zwycięstwie na Camp Nou 3:0, Duma Katalonii przyjechała do Monachium dopełnić formalności. Spokojnie zaczęła rewanż, ale w siódmej minucie po rzucie rożnym Medhi Benatia strzelił bramkę i Bayern Monachium objął prowadzenie. Na trybunach euforia, kibice zaczęli wierzyć w odwrócenie niekorzystnego wyniku z pierwszego meczu i awans do finału. Nic z tego! Bramka tylko rozdrażniła katalońską drużynę, która w piętnastej i dwudziestej dziewiątej minucie zadała dwa ostateczne ciosy. Autorem obydwóch trafień był Neymar, który wykorzystał podania Luisa Suareza. Euforia opadła, zeszło powietrze z Bawarczyków, a Barca do końca pierwszej połowy kontrolowała przebieg wydarzeń na boisku. Po wzorowo wykonanej pracy w pierwszej połowie, FC Barcelona w drugiej była już myślami przy kolejnych spotkaniach. Totalne odpuszczenie drugiej części meczu umożliwiło Bayernowi wygranie tego spotkania. Po bramkach w pięćdziesiątej dziewiątej minucie Roberta Lewandowskiego i w siedemdziesiątej czwartej Thomasa Mullera, niemiecka drużyna wygrała ostatecznie 3:2. Moim skromnym zdaniem postawa podopiecznych Luisa Enrique była spowodowana nie tylko oszczędzaniem sił przed następnymi meczami, ale również nie upokarzaniem byłego szkoleniowca Barcy Pepa Guardioli. FC Barcelona była lepsza w dwumeczu i zasłużenie awansowała do berlińskiego finału.

Z powodu minimalnej przewagi jaką sobie wypracowali piłkarze Juventusu w pierwszym meczu, środowy rewanż zapowiadał się ciekawiej niż starcie na Allianz Arena . Wynik 2:1 powodował, że obydwie drużyny miały cały czas szanse na awans. Jak się okazało, jednobramkowe zwycięstwo Starej Damy u siebie dało awans do finału Ligi Mistrzów. Na Santiago Bernabeu Real Madryt nie był w stanie odwrócić niekorzystnego wyniku z Juventus Stadium. Po pierwszych sennych minutach spotkania, do głosu doszli piłkarze Królewskich, których przewaga z minuty na minutę rosła. W dwudziestej trzeciej minucie, po faulu w polu karnym Giorgio Chielliniego na Jamesie Rodriguezie, Cristiano Ronaldo wykorzystał karnego, a Real prowadził 1:0. Na trybunach kibice zaczęli się cieszyć, ponieważ w tym momencie to podopieczni Carlo Ancelottiego byli w finale. Real starał się jeszcze w pierwszej połowie podwyższyć rezultat, ale ta sztuka nie udała się. Po przerwie zobaczyliśmy zupełnie inny Real. Jednak nikt nie może być zaskoczony taką sytuacją, gdyż symptomy słabszej drugiej części meczu można było zauważyć u Królewskich od początku tego roku. Pierwsze minuty po przerwie to przewaga Starej Damy, która w pięćdziesiątej siódmej minucie doprowadziła do wyrównania, autorem bramki był wychowanek Królewskich Alvaro Morata. W tym momencie to Juventus był w finale. Real starał się zdobyć kolejną bramkę, ale do końca meczu nie był w stanie. Królewscy nie potrafili stworzyć chociaż jednej stuprocentowej sytuacji. Bardzo słabo zaprezentowało się trio BBC, a najsłabszy z tej trójki był Cristiano Ronaldo. Z perspektywy dwumeczu Stara Dama w pełni zasłużyła na awans do finału.

Szóstego czerwca zapowiada się fantastyczny wieczór. Do Berlina wracają Mistrzowie Świata z 2006 roku, którzy na Stadionie Olimpijskim podnieśli puchar. El Tridente w finale to wspaniała informacja dla kibiców piłki nożnej. Na przeciw siebie staną odwieczni wrogowie z Premier League. Luis Suarez i Patrice Evra-czy Urugwajczyk poda rękę Francuzowi? El Pistolero również spotka się oko w oko z Giorgio Chiellinim, którego ugryzł podczas meczu Włochy-Urugwaj na brazylijskim Mundialu w zeszłym roku.

Kto zostanie tegorocznym triumfatorem Ligi Mistrzów? Bukmacherzy już wiedzą, według nich zdecydowanym faworytem finału jest FC Barcelona. Ostateczną odpowiedź uzyskamy za niecały miesiąc. Kibicom pozostało uzbroić się w cierpliwość i odliczać czas do berlińskiego wydarzenia. Jedno jest już przesądzone-nie zostanie naruszona tradycja Ligi Mistrzów, po raz kolejny nikt nie obroni trofeum najbardziej prestiżowych rozgrywek w Europie.

TEN JEDEN RAZ

Napisał Radek @ 12 maja 2015

Sezon powoli się kończy, zostało ostatnich sześć kolejek do ostatecznych rozstrzygnięć. W weekend doszło do zmiany lidera T-Mobile Ekstraklasy. Smutną niespodziankę sprawili piłkarze Legii Warszawa swoim kibicom, przegrywając przy Łazienkowskiej 3 z Lechem Poznań. Porażka ta była o tyle zaskakująca, gdyż tydzień wcześniej podopieczni Henninga Berga pokonali Kolejorza w finale Pucharu Polski.

Jednak patrzeć z boku na całą sytuację, nikt nie powinien być zaskoczony porażką stołecznego klubu. W tym sezonie czterokrotnie dochodziło do pojedynków warszawsko-poznańskich i w każdym z tych pojedynków lepszą drużyną okazywali się podopieczni Macieja Skorży. Dwa zwycięstwa, remis i porażka-bilans pojedynków Lecha Poznań w tym sezonie z Legią Warszawa. Z perspektywy czasu to porażka poznańskiej drużyny w finale Pucharu Polski była niespodzianką. Wiele osób, w tym również ja, tłumaczyło sobie przebieg finału Pucharu Polski doświadczeniem wyniesionym przez Legię Warszawa z europejskich pucharów. Dzięki występom w fazie grupowej i pucharowej Ligi Europy, warszawski zespół potrafił zmienić niekorzystny wynik na taki, który spowodował zdobycie puchar.

Z biegiem czasu uświadamiamy sobie, że to piłkarze Lecha popełniając indywidualne błędy nie podnieśli trofeum do góry. Patrząc przez pryzmat wojny warszawsko-poznańskiej, zadajemy sobie pytanie, jak to możliwe, że Lech tak szybko odpada w europejskich pucharach? Nie ma jednej konkretnej odpowiedzi. Jeżeli Legia jest w stanie walczyć jak równy z równym z Celtikiem Glasgow czy Ajaxem Amsterdam, to tym bardziej Kolejorz może. Udowodnił to w tym sezonie bezpośrednimi spotkaniami ze stołeczną drużyną. Czy ostatnie lata były wypadkiem przy pracy? Nie, tych wypadków było za dużo i żeby faktycznie kompromitujące potknięcia w europejskich pucharach nazwać wypadkami przy pracy, Lech musi w sezonie 2015/2016 co najmniej zagrać w fazie grupowej Ligi Europy. Stać tą drużynę na to. Ba, patrząc na pojedynki warszawskiej drużyny z innymi zespołami polskiej ekstraklasy, możemy posunąć się o stwierdzenie, że inne drużyny również poradzą sobie w Europy. Tylko trzeba chcieć, postawić sobie cel i dożyć do niego. Moim skromnym zdaniem niektóre polskie kluby odpadają tak szybko, gdyż lekceważą przeciwników z egzotycznych i skandynawskich lig. W piłce nożnej nie ma teraz słabych drużyn, z każdym trzeba grać na sto procent, nie można kalkulować, tylko wyjść i zostawić zdrowie na murawie.

Legia regularnie podnosi swoje osiągnięcia w Europie, gdyż dotknęła tego, wie że każdego trzeba traktować równo. Dowodem tego są rotacje jakie przeprowadza Berg w trakcie sezonu. Uświadomić to sobie muszą  inne kluby, gdyż bez walki zginiemy w Europie. Potencjał mamy na dwie drużyny w fazie grupowej Ligi Europy i jedną w fazie grupowej Ligi Mistrzów.

Tylko ten jeden raz polskie kluby muszą awansować równocześnie, jeden do Ligi Mistrzów, drugi do Ligi Europy. Później będzie z górki, potrzebujemy takiego impulsu, punktu zaczepienia.

Patrząc teraz na T-Mobile Ekstraklasę, możemy stwierdzić, że Lech Poznań jest najlepszą polską drużyną i to Poznaniacy zasługują na mistrzostwo. Będąc lepszym w starciach ze stołecznym klubem, możemy być pewni że nie przyniosą nam wstydu w walce o fazę grupową Ligi Mistrzów, jeżeli pokonują Legię to są gotowi na wyzwania w Europie.

Legia w Europie to uznana marka, a Lech musi taką się stać i zasługuje na to. Lech Poznań rozpoznawalny w Europie to katapulta dla polskiego futbolu, olbrzymi skok jakości T-Mobile Ekstraklasy.

NARODOWY CZEKA

Napisał Radek @ 9 maja 2015

Po wspaniałym środowym widowisku jakie zaprezentowali nam piłkarze przede wszystkim FC Barcelony, w czwartek czekały nas kolejne emocje. Dla polskich kibiców szczególnie ważne, ze względu na finał jaki odbędzie się w Warszawie 27 maja. Kibice wybierający się na ostateczne starcie w Lidze Europy byli ciekawi jakie drużyny będą mieli przyjemność zobaczyć na żywo i czy pierwsze starcia półfinałowe wyłonią finalistów. Obydwa półfinałowe pojedynki miały swoich faworytów, ale jak to bywa niekiedy w piłce, rzeczywistość może spłatać figla. Tak też było tym razem. Uchodząca za zdecydowanego faworyta drużyna SSC Napoli niespodziewanie zremisowała na własny stadionie z ukraińskim Dnipro Dniepropietrowskiem. Wynik jest o tyle zaskakujący, że przez całe spotkanie dominowali podopieczni Rafy Beniteza. Niestety kolejnego trenera zawiódł Gonzalo Higuain, który mając kilka stuprocentowych sytuacji nie potrafił wykorzystać ani jednej. Na szczęście wyręczył go David Lopez, który w pięćdziesiątej minucie strzałem głową pokonał bramkarza gości Denysa Boyko. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że takim rezultatem zakończy się to spotkanie i Napoli pojedzie na rewanż z jednobramkową przewagą. Nic z tego, w osiemdziesiątej pierwszej minucie wyrównującego gola strzelił Yevhen Seleznyov, który minutę wcześniej pojawił się na boisku. W drugim półfinałowym meczu obrońca trofeum nie dał szans ACF Fiorentinie i pokonał pewnie 3:0. Na Estadio Ramón Sánchez Pizjuán, od samego początku, przebieg meczu kontrolowali piłkarze Sevilli FC. Oczywiście swoje sytuacje mieli podopieczni Vincenzo Montelli, ale nie potrafili żadnej wykorzystać. Początek meczu to dominacja podopiecznych Unaia Emery'ego, którzy w siedemnastej minucie wyszli na prowadzenie po bramce strzelonej przez Aleixa Vidala. Piłkarze Fiorentiny chcieli od razu wyrównać, ale nie potrafili wykorzystać kilku stuprocentowych sytuacji. Pierwsza połowa zakończyła się prowadzeniem gospodarzy. Siedem minut po przerwie ekipa Sevilli podwyższyła prowadzenie, a autorem bramki był ponownie Aleix Vidal. Po tej bramce piłkarze Fiorentiny podłamali się i już do końca meczu nie byli w stanie przeciwstawić się hiszpańskiej drużynie. Kwadrans przed końcem regulaminowego czasu gry gospodarze zadali ostatni cios. Autorem bramki był Francuz Kevin Gameiro, który minutę wcześniej pojawił się na placu gry. Wynik 3:0 to spora zaliczka przed rewanżem i tylko kataklizm może odebrać Sevilli awans do finału. Pojedynki rewanżowe zapowiadają się ekscytująco, szczególnie Dnipro-Napoli, ale jestem przekonany, że Fiorentina nie odpuści i w czwartkowy wieczór napsuje trochę krwi Emery'emu i jego podopiecznym. Czy Grzegorz Krychowiak zawita 27 maja na Stadionie Narodowym? Czy Dnipro sprawi niespodziankę i wyeliminuje włoską drużynę? Która drużyna będzie się cieszyć z awansu i możliwości wystąpienia w następnej edycji Ligi Mistrzów (zwycięzca Ligi Europy ma zagwarantowany udział w następnym sezonie w Lidze Mistrzów)? W następny czwartek wszystko się wyjaśni, poznamy uczestników warszawskiego finału. Z dnia na dzień emocje sięgają zenitu, również wśród polskich kibiców.

DECYDUJĄCE POJEDYNKI

Napisał Radek @ 7 maja 2015

Zaczęło się! Półfinałowy taniec z futbolowymi gwiazdami jawi się jako crème de la crème dla kibiców i dziennikarzy z całego świata. Wszyscy od samego losowania zacierali ręce na widowiska jakie mamy przyjemność oglądać na ostatniej prostej do Berlina. Każda z czterech drużyn wie dobrze, że to tylko przeszkoda w dążeniu do celu. Pierwsze góry jakie trzeba przebyć do stolicy Niemiec wiodą przez Turyn i Barcelonę. Wspaniałe miasta, krajobrazy, ale nie są w tym momencie najważniejsze. Priorytetem jest przechytrzenie przeciwnika i bramki jakie trzeba strzelić żeby utrzymać się na powierzchni i nie zginąć na pierwszych wzniesieniach. Dla Juventusu Turyn i Realu Madryt pierwszą przeszkodą były Alpy, a dokładnie Juventus Stadium. Na pierwszy rzut oka łatwiej mają Włosi, gdyż przyzwyczajeni do warunków panujących w tej części Europy, ale Królewscy dzięki doświadczeniu wyniesionego z trudniejszych terenów wcale nie stali na straconej pozycji, wręcz przeciwnie uznawani przez ekspertów za faworyta nawet pierwszego pojedynku. Ale nie przeze mnie. Brak najważniejszego przewodnika, przy którym reszta czuje się jak ryba w wodzie, dawała przypuszczać, że będą to za wysokie progi. Rzeczywistość potwierdziła, że turyńskie warunki i okoliczności nie pozwoliły Realowi pokonać przeciwnika. Początek spotkania to dominacja Starej Damy spuentowana bramką strzeloną przez wychowanka Realu Madryt Alvaro Moratę w ósmej minucie. Z  niewiadomych przyczyn piłkarze gospodarzy cofnęli się i starali obrać inny szlak wyprawy. Popełnili błąd czego konsekwencją był gol strzelony przez Cristiano Ronaldo w dwudziestej siódmej minucie. Do końca pierwszej połowy byliśmy świadkami szarpanego i podwórkowego futbolu. Po wyciągnięciu wniosków w przerwie spotkania, drużyna Massimiliano Allegriego wróciła do gry z pierwszych minut pierwszej części. Była to słuszna koncepcji, ponieważ po jednej z kontr w polu karnym został sfaulowany Carlos Tevez, który po chwili wykorzystał rzut karny  i podwyższył wynik na 2:1. Nie wiedzieć czemu sędzia spotkania Martin Atkinson nie pokazał czerwonej kartki dla Daniela Carvajala za przewinienie w szesnastce. Ba, nie pokazał nawet żółtej! Jednak po chwili zastanowienia było wiadome dlaczego podjął taką decyzję, dostosował się do poziomu ligi w której sędziuje na co dzień. Do końca spotkania Stara Dama kontrolowała przebieg wydarzeń na boisku i to zespół z Piemontu jest bliżej finału. W drugim starciu, uznawanym za hit półfinałów, zespoły miały do przebycia bardzo trudny kataloński teren. Jednak w tym starciu Camp Nou i okoliczności pierwszego spotkania sprzyjały Dumie Katalonii. W Świątyni Futbolu gospodarze urządzili sobie iście królewską ucztę, a ich podwładni czyli Bayern Monachium tylko im usługiwali. Od samego początku mecz był bardzo intensywny, obydwie drużyny stawiały wysoki pressing. Lepiej z pressingu wychodziła Barca, która mogła objąć prowadzenie już na początku meczu, ale stuprocentową sytuację zmarnował Luis Suarez. Pierwsza połowa zakończyła się bezbramkowym remisem. Druga część rozpoczęła się od chaotycznej gry FC Barcelony. Jednak z minuty na minutę wzrastała przewaga piłkarzy Luisa Enrique, którzy zaczęli kontrolować przebieg spotkania i stwarzać co raz to groźniejsze sytuacje bramkowe. Gdy wydawało się, że ten półfinał rozstrzygnie się w Monachium, sprawy w swoje ręce wziął najlepszy piłkarz w historii futbolu Lionel Messi. W siedemdziesiątej siódmej minucie po strzale z dystansują Messiego Camp Nou oszalało, a Duma Katalonii wyszła na prowadzenie. Drużyna Luisa Enrique poczuła krew i Messi poczuł krew.  Trzy minuty później gospodarze zadali drugi cios, a konkretnie Messi, który po fantastycznej indywidualnej akcji przerzucił piłkę nad bezradnym bramkarzem gości i podwyższył na 2:0. Emocje na trybunach sięgnęły zenitu. Bayern próbował zaatakować, ale jedynym tego efektem były groźne kontrataki Barcy, z których ostatni wykończył Neymar. 3:0 w pierwszym spotkaniu z drużyną z Monachium to pokaźna zaliczka przed rewanżem. Pojedynek w stolicy Katalonii ugościł wszystkich futbolem na najwyższym poziomie, kibice po ostatnim gwizdku żałowali że już się skończył. Czy pierwsze mecze półfinałowe wyłoniły finalistów? Przekonamy się za tydzień. Miejsce pojedynku, stolica Madrytu to przewaga królewskich, ale czy bez swojego boiskowego przewodnika dadzą radę? Statystyki przemawiają za Juventusem, który jeszcze nigdy nie odpadł w półfinale Ligi Mistrzów po zwycięstwie u siebie 2:1. Bayern spadł w przepaść, zdoła znaleźć szlak który zaprowadzi do Berlina? Tylko kataklizm może pokrzyżować plany FC Barcelonie w drodze do Berlina. Rewanże gwarantują wielkie emocje, szczególnie rewanż na Santiago Bernabeu zapowiada się bardzo ciekawie, z kolei pojedynek na Allianz Arena zagwarantuje nam wysoki poziom piłkarski.
emocje na trybunach sięgnęły zenitu.

ŚWIĘTO NA STADIONIE NARODOWYM

Napisał Radek @ 3 maja 2015

Kiedy dziewiątego kwietnia stało się faktem, że w finale Pucharu Polski zmierzą się Lech Poznań i Legia Warszawa, wśród kibiców piłkarskich zapanowała euforia. Od tego dnia odliczano czas do piłkarskiego święta. W końcu Puchar Polski stał się piłkarskim świętem, przez tyle lat musieliśmy patrzeć z zazdrością na inne państwa. Koniec zazdrości! Od poprzedniego roku ranga pucharu wzrosła, zeszłoroczne wydarzenie na Stadionie Narodowym otworzyło nowy rozdział, wczorajsze pokazało, że Puchar Polski stał się świętem Polaków. Wszędzie można było usłyszeć, przeczytać co to będzie za wspaniały dzień. Od samego rana finał turnieju Tymbarka "z podwórka na stadion", a później punkt kulminacyjny, o 16:00 po raz pierwszy usłyszeliśmy gwizdek sędziego Daniela Stefańskiego. Atmosfera od kilku dni fantastyczna, godna finału Ligi Mistrzów. Musimy wszyscy podziękować Prezesowi PZPN Zbigniewowi Bońkowi, gdyż to jego sukces, nadał odpowiednią rangę Pucharowi Polski. Stworzył marketingową bombę, która w przyszłości przyniesie ogromne korzyści. Jest to największy sukces obecnej władzy Polskiego Związku Piłki Nożnej. Od piątku ciarki przechodziły po cały ciele na myśl o wydarzeniu na Stadionie Narodowym. Jeszcze jedno, połączenie dziecięcych rozgrywek z finałem to strzał w dziesiątkę, młodzi adepci piłki nożnej mogli poczuć się wyjątkowo. Sam mecz nie odstawał od reszty. Poziom spotkania dostosował się do całego wydarzenia. Pomimo słabej jakości murawy, było na czym zawiesić oko. Pierwszą połowę bardzo dobrze rozpoczęli piłkarze Kolejorza, którzy w każdym aspekcie gry dominowali. Przewagę podsumowali golem strzelonym w dwudziestej minucie. Autorem bramki był pomocnik Legii Warszawa Tomasz Jodłowiec, który strzelił gola samobójczego. Do samego końca pierwszej połowy przewagę posiadali piłkarze Lecha, którzy mimo stuprocentowej sytuacji nie potrafili dobić przeciwnika. Wykorzystała to Legia,  w trzydziestej minucie po rzucie rożnym Tomasz Jodłowiec strzelił wyrównującego gola. Pierwsza połowa zakończyła się remisem. Drugą część meczu lepiej rozpoczęła stołeczna drużyna, która w pięćdziesiątej szóstej minucie wyszła na prowadzenie po trafieniu Marka Saganowskiego. Doświadczenie, które zespół ze stolicy zdobył w europejskich pucharach, pomogło w kontrolowaniu drugiej połowy i dowiezieniu korzystnego wyniku do ostatniego gwizdka. Lech w drugiej połowie był bezradny, po stracie gola nie potrafił stworzyć choćby jednej stuprocentowej sytuacji. Legia po raz siedemnasty zdobyła Puchar Polski, co jest absolutnym rekordem. Lech ma na koncie pięć triumfów. Przy fantastycznym dopingu kibiców byliśmy świadkami ciekawego futbolu. Z całą pewnością możemy powiedzieć, że finał Pucharu Polski stanie się wizytówką polskiej piłki. Aż serce się raduje na myśl o drugim maja, w końcu normalność i powód do dumy. Jedynym aspektem do poprawy jest stan murawy, który odbiegał od całej reszty. Bohaterami spotkania zostali Dusan Kuciak i Marek Saganowski, oboje z Legii Warszawa. Polska może być dumna ze święta piłkarskiego. Pucharem krajowym dorównujemy najlepszym w Europie, teraz czas na ligę.

GORĄCE ŁAWKI

Napisał Radek @ 1 maja 2015

Patrząc na piłkarskie ligi w Europie można wywnioskować, że polska Ekstraklasa przewodzi w jednej z klasyfikacji. Oczywiście nie możemy się równać z najlepszymi czyli hiszpańską, niemiecką, angielską, włoską czy francuską, daleko nam również do portugalskiej, holenderskiej czy tureckiej jeśli chodzi o poziom piłkarski, ale wszystkie wymienione ligi są daleko za nami w jednej rzeczy. Statystyki w których prowadzimy nie przynoszą dumy, ale trzeba uświadomić społeczeństwu, że oprócz niskiego poziomu sportowemu jesteśmy najlepsi w zwalnianiu trenerów. W obecnym sezonie w rundzie zasadniczej doszło do zwolnienia trzynastu trenerów i zatrudnieniu na ich miejsce nowych mioteł. W niektórych klubach nawet trzech trenerów pracowało przez trzydzieści kolejek. Jesteśmy właśnie świadkami ostatniej zmiany. W dniu wczorajszym zwolniony został z funkcji trenera Podbeskidzia Bielsko-Biała Leszek Ojrzyński. Jest to sytuacja chora, pilnie potrzebni są psychiatrzy! Wydarzenie jakie miało miejsce w Podbeskidziu to ewenement nawet na skalę naszej ligi. Przed decydującym momentem sezonu, w sytuacji lekkiego załamania, zwalnia się trenera który z bandy piłkarzy stworzył zespół z charakterem, walczący na sto dziesięć procent, z którym przeciwnicy obawiali się rywalizować na ich obiekcie. Grę górali przyjemnie się oglądało. Jestem przekonany, że pozbycie się Ojrzyńskiego zachwieje morale piłkarzy. W przypadku dalszej współpracy mogli liczyć na utrzymanie, teraz nie mogą być pewni gry w Ekstraklasie w następnym sezonie. Zespół jest rozsypany, rozgoryczony brakiem awansu do grupy mistrzowskiej, a do tego zabrano im przywódcę, osobę za którą szli w ogień. Przez większość rundy wiosennej zajmowali miejsce w górnej ósemce, ale przecież porażka z rozpędzonym Lechem, z najlepszym obecnie w Polsce klubem, nie może przekreślać całego sezonu. Cały sezon broni trenera, dlaczego właściciele i prezesi w momencie progresu nie zaproponowali podwyżki, lepszego stanowiska? Przecież zasłużył bardziej niż na takie zakończenie, wstydliwe, został zwolniony jak pierwszy lepszy, nie dano mu dokończyć pracy. Osoby odpowiedzialne za takie decyzje powinny dostać dożywotni zakaz zbliżania się do zarządzania piłką nożną. Osoby z Podbeskidzia to laicy w dziedzinie futbolu, kreują się na liderów, znawców, jednak rzeczywistość pokazuje, że błądzą i krzywdzą kibiców. Wyglądają jak dzieci we mgle, mają pojęcie do czego służy okrągły przedmiot, ale nie wiedzą jak funkcjonuje życie wokół tego przedmiotu. Tacy ludzie muszą być odsunięci od piłki nożnej. Wszyscy wiedzą, że takich nieudaczników w polskiej piłce nożnej jest pełno. Co rusz zderzamy się z podobnymi sytuacjami. Tradycyjnie bryluje Cracovia, w Krakowie przy Kałuży Pan Filipiak stworzył swój folwark zwierzęcy służący do poprawy jego ego. Kiedy potrzebuje poczuć się lepiej, to zmienia trenerów jak rękawiczki. Janusza Filipiaka tytułuje się profesor, ale w piłce nożnej prezentuje poziom żłobka. Osoby zarządzające klubami to jeden z największych problemów polskiej piłki. Liczy się tylko kasa, "kasa misiu kasa"-słowa Janusza Wójcika idealnie odzwierciedlają funkcjonowanie większości polskich klubów. Pisząc ten tekst, zastanawiam się, co oni robią jako prezesi klubów? Tyle pieniędzy, obiecujący polscy piłkarze biegający po boiskach niższych lig, a oni nie potrafią stworzyć drużyny regularnie grającej w fazie grupowej Ligi Europy. Dochodzę do wniosku, że to nie ich bajka, piłka nożna ich przerosła, za wysokie progi, pojęcia o futbolu nie mają żadnego. To wszystko, nie ma innego wytłumaczenia.