Zastanawialiśmy się przed meczem w Tbilisi, czy zwycięstwo z Niemcami i remis ze Szkocją to wypadek przy pracy czy nowa era w historii polskiej reprezentacji. Kibice zdawali sobie sprawę, że jedziemy na ciężki teren i o zwycięstwo będzie niezwykle ciężko. Jedyny mecz jaki rozegraliśmy na ziemi gruzińskiej zakończył się porażką 3:0. Jednak nikt nie dopuszczał do myśli innego rozwiązania niż trzy punkty w starciu z Gruzinami. Sami piłkarze mieli świadomość, że zwycięstwo w Tbilisi zamknie drogę do Francji gospodarzom wczorajszego meczu, a nam rozwinie czerwony dywan, którego już nikt nie będzie w stanie zwinąć. Jedenastka jaką wystawił selekcjoner Nawałka budziła kontrowersje. Z Mączyńskim na defensywnym pomocniku, z Milą podwieszonym za Lewandowskim i Milikiem na skrzydle to ryzykowne rozwiązanie. Pierwsza połowa to jedna wielka kopanina. Selekcjoner Gruzinów
Temur Kecbaja bardzo dobrze odrobił pracę domową oddając pole gry
Polakom i ustawiając się na kontrataki. Polacy od zawsze nie
potrafią grać w ataku pozycyjnym, co było widać w pierwszej połowie
meczu. Nie potrafili narzucić swojego stylu gry i dostosowali się
do chaotycznej gry przeciwników. Zresztą w drugiej połowie Polakom ta sztuka również się nie udawała. Ale dzięki stałym
fragmentom gry, na początku drugiej połowy biało-czerwoni wyszli na
prowadzenie. Bramkę głową po rzucie rożnym zdobył Kamil Glik, jeden
z liderów kadry Nawałki. Nie będę się znęcał nad reprezentacją Polski tylko dlatego, że nie potrafi grać ataku pozycyjnego, ponieważ nawet Real Madryt i angielskie kluby nie potrafią opanować tej umiejętności. Cieszyć może wykorzystywanie stałych fragmentów gry. Lewandowski, Glik, Szukała, Jędrzejczyk, Krychowiak-ludzie,
my naprawdę mamy kim postraszyć przy dośrodkowaniach ze stojącej piłki. Potencjał
jest i Adam Nawałka zaczyna go wykorzystywać. Nie we wszystkich meczach
wychodziło, to naturalne. Nie jesteśmy Atletico Madryt. Ale wczoraj to przyniosło
dwa gole. Łącznie w czterech meczach eliminacyjnych nasza drużyna
zdobyła 15 bramek. Tylko dwie z nich padły w ciągu pierwszych czterdziestu pięciu
minut. Do przerwy męczyliśmy się przecież nawet z Gibraltarem. Drużyna z szatni
wraca odmieniona, stara się przycisnąć przeciwnika (może poza meczem z
Niemcami, tam była konsekwencja, bez szalonych zrywów). Nie wiemy, czy takie są
założenia trenera, ale mamy nadzieję, że tak. Jest w tym powtarzalność, w końcu
możemy wskazać pozytywną cechę charakterystyczną naszej reprezentacji. Tego
brakowało za czasów poprzednich selekcjonerów. Całe mecze rozgrywaliśmy w jednym
tempie, byle jak. Wracając do wczorajszego meczu, druga połowa była fantastyczna. Gruzinów złapaliśmy za gardło, zagoniliśmy ich do
narożnika i punktowaliśmy raz po raz. Gdyby to był pojedynek na zasadach UFC,
sędzia przerwałby go po drugiej bramce – oni wtedy już odklepali. Takich reguł
jednak nie przewidziano i osiągnęliśmy historyczny wynik, bo Gruzja nigdy nie
przegrała tak wysoko u siebie o punkty. Tak jest, ani Hiszpania, ani Francja,
ani żadna inna potęga wizytująca Tbilisi, nie dała rady do tego stopnia się
zabawić, wbijając 4 bramki nie tracąc żadnej. Smucić może brak skuteczności Roberta Lewandowskiego w kolejnym meczu. Chwalą go, że haruje na boisku, ale haruje cała drużyna, dlatego takie opinie obrażają innych piłkarzy. O zaangażowaniu i gryzieniu trawy nie rozmawia się, to oczywiste. Napastnik jest od strzelania bramek, a on mimo świetnych okazji nie potrafił strzelić bramki. W hierarchii napastników spadł na drugie miejsce, ogląda plecy świetnego Arka Milika. Największym wygranym meczu jest Sebastian Mila, zagrał od pierwszej minuty i znowu strzelił bramkę. Pokuszę się o opinię, że Mila to piłkarz roku 2014 w kadrze. Lubimy bagatelizować nasze zwycięstwa. Chętnie mówimy: a,
rywal był słaby jak nigdy! Grał najgorszy mecz od dawna! Kiedyś miał pakę,
teraz to ogórki! Teoretycznie, możemy każde z tych zdań zastosować do Gruzji.
Ale przestrzegam przed takim traktowaniem dzisiejszego wyniku, bardzo
przestrzegam. Pokłócę się z każdym, kto powie, że dzisiaj tylko zrobiliśmy
swoje. O nie, widzę w naszym zwycięstwie znacznie większy ciężar i wymiar. Dzięki zwycięstwu w Tbilisi przestanę pytać: czy mecz z Niemcami był
jednorazowym wyskokiem? Ten scenariusz jest już nieaktualny. Coś na gruncie
tamtego triumfu zdążyło wyrosnąć, bo elementy wygranej z 11 października
widziałem zarówno w końcówce ze Szkocją jak i dzisiaj. Teraz cała zabawa polegać będzie
na podążaniu w wyznaczonym kierunku. Wystarczy nie zepsuć. Tylko tyle.
Milowy krok świetny tytuł artykułu.Mila królem jesieni.
OdpowiedzUsuńJedziemy do Francji!!!
OdpowiedzUsuń